Owszem, sam chciałem opisać Alexa. To ma być takie pożegnanie z całym tym sezonem, który upłynął nam pod znakiem grilla połączonego z tajskimi smakami. Jasne, to wszystko było nieco na wyrost i czasami przesadzaliśmy, ale fakty są niepodważalne. Albon nie podołał, a pokładane w nim nadzieje Red Bulla okazały się czcze jeszcze bardziej niż przy poprzednim sezonie Pierre’a Gasly’ego.
Klasyfikacja generalna: 7. miejsce
Punkty: 105
Najlepsze wyniki: P3 (GP Toskanii, GP Bahrajnu)
Kwalifikacje: 0-17 vs Verstappen
Wyścigi: 0-11 vs Verstappen
Nasza ocena: 4.90 (17. miejsce)
W mojej kolejnej sztuczce…
Powiedzieć, że daliśmy się wszyscy oszukać, to jakby nie powiedzieć nic. Wszystkim nam spadły klapki na oczy już w Belgii, a podniosły się dopiero po pierwszym wyścigu zeszłego sezonu, a nawet chwilę później. Wszyscy zachwycaliśmy się, że Alex wszedł do Red Bulla i od razu potrafił trzymać bardzo dobre tempo. Przecież przebijał się przez stawkę jak chciał, a dodatkowo kwalifikował się w topowej szóstce. No tak, jasne. Tylko, że jak porównamy to z Pierre'm Gasly'm z początku sezonu to... wcale nie jest tak dużo lepiej. Nie da się ukryć, że lepsze wrażenie wywierał Taj, ale te wyniki realnie nie różniły się diametralnie od tych z tego sezonu. Szczególnie, kiedy mówimy o kwalifikacjach.
Była jedna sesja, gdzie razem z Verstappenem wykręcili identyczne czasy, ale większość upływała pod znakiem różnicy w przedziale 0,4-0,6 sekundy. Przebijanie się z ostatnich pozycji po wymianach komponentów jednostki napędowej też wyglądało świetnie. Tylko należy pamiętać, że w 2019 roku czołówkę i środek stawki dzieliła przepaść. Nie było tak kolorowo jak w tym sezonie, kiedy Perez potrafił realnie tempem walczyć z Bottasem, czy też nasz Alex trudził się z wyprzedzaniem McLarenów. Najzwyczajniej w świecie daliśmy się nabrać na efekt świeżości. Wszyscy uważaliśmy, że gorzej niż Pierre nikt nie pojedzie. Dopiero kiedy spojrzałem na to po jakimś czasie, zdałem sobie sprawę, że wcale nie było tak, że Alex notował jakoś dużo lepsze wyniki i był nadwyżką w Red Bullu.
Dzięki, Helmut. Znowu to zrobiłeś.
Ile byśmy na tego Albona nie psioczyli, to nie jest on jedyną osobą odpowiedzialną za ten stan rzeczy. Miesiąc miodowy minął z końcem sezonu 2019, Alex nadal miał tendencje do rozbijania auta w treningach i testach, a presja tylko rosła. Została oczywiście na niego nałożona sezon wcześniej, a świetny odbiór Taja przez media tylko ten balon podpompował. Skoro tak znakomicie sobie poradził, wchodząc w połowie sezonu, to w kolejnym musi być tylko lepiej! Red Bull miał gigantyczne oczekiwania. Honda miała być najmocniejsza od swojego powrotu do F1. Miało być pięknie jak nigdy, a wyszło jak zawsze.
Tutaj nie ma przypadków. Konstrukcja Red Bulla daleka była od idealnej i widać było to nawet w problemach, jakie z prowadzeniem miał Max Verstappen. Narzekania na radiu, dalekie od Mercedesa osiągi. Z całego zestawu z Milton Keynes dostarczyła Honda i to nadal największe zaskoczenie. W porównaniu do poprzednich lat bardzo niewiele awarii, moc zdecydowanie na odpowiednim poziomie. Max to wybitny talent i żadne auto mu niestraszne. Natomiast młody, nieopierzony kierowca wsadzony został zwyczajnie na minę. Helmut Marko podjął kolejną złą decyzję w swojej karierze i nie potrafił się przyznać do faktu, że zwyczajnie po odejściu Ricciardo nie mają kogo wsadzić na drugi fotel w Red Bullu, kto wejdzie w jego buty.
Nie chcę, żeby ktoś zapomniał o tych dwóch czynnikach, bo nie możemy zrobić z Albona ofiary losu. Zespół go także zawiódł, ale nie w formie dwóch różnych bolidów. Nie chce mi się już czytać tych dyrdymałów, bo wiadomo, że każda część nie będzie idealnie taka sama. Natomiast ŻADEN zespół nie pozwoli sobie na sabotowanie któregoś z kierowców, żeby ich gwiazda świeciła jeszcze jaśniej. Lodu.
Za wysokie progi
Może konstrukcja nie była idealna. Może Red Bull rzucił go na głęboką wodę. Natomiast nie można zaprzeczyć, że Albon był zwyczajnie za słaby na ten zespół, przynajmniej w tym momencie swojej kariery. Pękł pod presją wyniku, nie potrafił sobie poradzić na startach. Często nawet jeśli już zakwalifikował się w topowej czwórce, to szybko tracił pozycje i lądował w tłoku. Tam pożerały go McLareny czy Racing Point, a Red Bullowi zostały próby ratowania go zmianą strategii. Niestety w większości przypadków spełzły na niczym, a wyścigów Taja nie dało się po prostu uratować. Nawet jeśli gdzieś miał przewagę strategiczną, to potrafił utknąć za wolniejszym bolidem i niewiele z tego wynikało. Te świetne manewry wyprzedzania, które pokazywał w 2019 roku, gdzieś wyparowały, a bezpardonowość i agresja zostały zastąpione przez płacze, że musi walczyć z AlphaTauri. Wyścigowo Alex leżał i był zupełnie pozbawiony jakiekolwiek blasku.
Tempo na jednym okrążeniu było w ogóle na fatalnym poziomie. Mając półtora sezonu próby Albon nie wygrał nawet jednych kwalifikacji z Maxem, a najbliżej był w Japonii 2019, gdzie ustanowił dokładnie taki sam czas jak Holender. Poza występami, które zliczymy na palcach jednej ręki (Austria, Monza, Sakhir, Abu Zabi – poza ostatnim chyba nie muszę wam tłumaczyć, czym się wyróżniają te tory), gdzie różnica była mniejsza niż 0,4 sekundy, to było dno i kilometr mułu. Ciągłe błędy, problemy ze znalezieniem prędkości i seryjne porażki z Renault, McLarenem, Racing Point czy, na miłość Boską, z Leclerciem!
Albonowi, co albonowe
Czyli praktycznie nic. Były dwa podia, owszem. Na Mugello nie byłoby o nim mowy, gdyby nie wypadek Strolla. Racing Point był poza zasięgiem Taja i realnie nie było tam najmniejszej szansy na nawiązanie walki. Bahrajn to też trzecie miejsce po ogromnych problemach Valtteriego Bottasa, awarii Sergio Pereza i wypaczonej stracie do Maxa przez późny samochód bezpieczeństwa. Najlepszy weekend dla Alexa to Abu Zabi, gdzie wyglądał najlepiej w całym sezonie i był w stanie realnie trzymać tempo czołówki. Tak naprawdę to byłoby na tyle.
Sergio Perez wygrał wyścig i stanął na drugim miejscu, a realnie mógł być na podium jeszcze z trzy razy. Daniel Ricciardo był dwukrotnie trzeci, podobnie jak Albon. Charles Leclerc również dwukrotnie mógł oblewać się szampanem na podium. Leclerc! LECLERC! Do tego oczywiście byli jeszcze Stroll, Vettel czy Ocon. Największa plama na honorze to jednak Monza. W momencie, gdy relegowany z Red Bulla Gasly pojechał wyścig swojego życia i wygrał po razy pierwszy w karierze, Alex Albon kopał się po czole. Fatalne błędy, kara i bezpłciowa jazda pozwoliły mu na zajęcie piętnastego miejsca. Przypomnę tylko, że Hamilton po swojej karze spadł na ostatnią pozycję, zresztą będąc zaraz za Albonem, i dojechał do mety na siódmej. Tak tylko mówię.
That’s all folks!
Ta rzeczona na końcu poprzedniego akapitu Monza to najlepsze podsumowanie tego sezonu Alexa. Zbyt wolny, niedostarczający, popełniający błędy i będący zawsze poniżej oczekiwań. Dobrze, że to wszystko się skończyło. I dla Alexa, i dla naszego podcastu. Sekcja grillowa przechodzi do spoczynku, a przynajmniej mam nadzieję, że zobaczymy tam inne osoby, a nie w kółko Taja.
Po ludzku jest mi Albona szkoda. Helmut Marko przystopował, a być może zabił jego karierę w F1. Za szybko na zbyt głęboką wodę, kiedy ten ledwo zaczął poruszać się pieskiem, a sytuacja wymagała krytej żabki. Powodzenia Alex. Życzę Ci na ten przyszły rok odbudowy na miarę Pierre’a Gasly’ego, bo nie wątpię, że tegoroczne popisy są dalekie od Twojej optymalnej formy.
Aha, i jeszcze na koniec. Wielokrotnie mówiliśmy, że w F1 nie ma słabych kierowców i nadal to podtrzymuję. Albon po prostu w tym momencie kariery nie był kierowcą formatu Red Bulla. Jeżeli ktoś będzie mi wytykał, że to samo robiliśmy z Pierre'm Gasly'm, to pamiętajcie, że ten jednak był w stanie się odbudować w słabszej ekipie. No i jeszcze jedno. Jesteś tak dobry, jak Twój ostatni wyścig. Tyle.