W piątkowy wieczór Red Bull zorganizował spotkanie z mediami, które w całości poświęcone zostało upadkowi negocjacji z Porsche.

Początek weekendu wyścigowego na Monzy przyniósł wieści, które jeszcze w trakcie wakacji wydawałyby się tymi z gatunku fantastyki, lecz od paru tygodni stawały się coraz bardziej nieuniknione. Długo wyczekiwany związek z niemieckim producentem f1nallynie finalnie nie doszedł do skutku, co potwierdziło, że doniesienia o rozłamie były mocne i prawdziwe.

Już z samego oświadczenia firmy ze Stuttgartu łatwo wywnioskować, co okazało się być przeszkodą nie do przeskoczenia. Wyraźnie zaznaczono, że strony miały inne oczekiwania. Porsche chciało stać się ważną częścią zespołu, przejmując nawet jego 50%, natomiast Red Bull w pewnym momencie zaczął poszukiwać jedynie kogoś do współpracy, a nie dostawcy silników.

Byki znalazły się w potencjalnie poważnych tarapatach jeszcze nie tak dawno temu, jesienią 2020 roku, gdy swoje odejście z F1 ogłaszała Honda. Teraz jednak były w stanie postawić bardzo twarde - nawet za twarde - warunki w teorii wymarzonemu partnerowi. Powody przyjęcia takiej pozycji wytłumaczył emanujący pewnością Christian Horner.

Red Bull poczuł, że nie potrzebuje pomocy Porsche

fot. Red Bull

Pytany m.in. o to, czy RBPT zdoła poradzić sobie z budową całej jednostki napędowej, łącznie z hybrydą, co jeszcze kilka miesięcy temu uznawane było za rolę Porsche, odparł: - Tak, jasne. Po rekrutacji i inwestycjach mamy taką pozycję, by zająć się całą jednostką. Budując fabrykę silników od zera, interesowaliśmy się tym, co ma producent, a czego nie my nie posiadamy. Po analizie i rekrutacji uznaliśmy, że właściwie to jesteśmy w dobrym położeniu technicznym i nie czujemy, że odstajemy od konkurencji w którymś aspekcie.

Brytyjczyk przede wszystkim odnosił się jednak do szeroko pojętej strategii swojego zespołu i sposobu jego funkcjonowania, kładąc nacisk na niezależność. Z jego słów dało się wyczytać, że Niemcy - szczególnie po przejęciu 50% udziałów - mogliby mieć za dużo do powiedzenia i zmienić kulturę organizacyjną ekipy, na co Red Bull nie chciał pozwolić.

- Było takie zainteresowanie, czym zajmowali się udziałowcy. Ostatecznie uznano, że ogólnie nie jest to dobry ruch dla Red Bulla. Jedną z naszych mocnych stron jest niezależność, a także możliwość szybkiego podejmowania decyzji. Nie ma tu biurokracji. Jesteśmy zespołem wyścigowym i to pozwala nam na szybkie oraz efektywne wybory.

- Widzieliśmy już w wielu przypadkach, że producenci byli mniej niezależni w podejmowaniu decyzji. To był kluczowy aspekt chronienia tego, co posiadamy i jak funkcjonujemy. Te elementy są niezwykle istotne w odnoszeniu sukcesów. 

- Kierunek, w jakim chcemy iść, jest jasny. Zdecydowaliśmy się na to po odejściu Hondy. Stworzyliśmy obiekty w Milton Keynes, zrekrutowaliśmy wielkie talenty, mamy ponad 300 pracowników w fantastycznej fabryce i odpaliliśmy już prototypowy silnik V6. Nasza strategia, by mieć jednostkę napędową i auto w jednym miejscu, pozostaje taka sama. W żadnym momencie nie było to zależne od zaangażowania inwestora czy producenta. 

Red Bull poczuł, że nie potrzebuje pomocy Porsche

fot. Red Bull

- Naciskamy i nie jesteśmy zależni od innych potencjalnych współprac. Bylibyśmy głupi, nie patrząc na nie, ale coś takiego musiałoby pasować do ścieżki, którą idzie już Red Bull Powertrains. Wielkie organizacje potrzebują zaawansowanych planów. Wydaje mi się, że [Niemcy] być może wybiegli za bardzo do przodu [w kwestii 50% udziałów]. Nigdy nie było jednak wiążącej umowy pomiędzy stronami. Być może to była ich subiektywna ocena.

Horner był również proszony o powiedzenie, kiedy negocjacje zostały zakończone, a także wskazanie, czy na którymkolwiek etapie - chociażby przy okazji GP Austrii - możliwe było potwierdzenie współpracy z Porsche, o ile przepisy silnikowe byłyby już wtedy gotowe.

- To nie była niespodzianka. Potwierdziło się jakiś tydzień temu. Między firmami nie było żadnej wiążącej umowy. Dyskusje oczywiście trwały od sześciu czy siedmiu miesięcy. To były jedynie rozmowy. Nic nie zostało nigdy podpisane ani dogadane, natomiast nie będę wchodził w szczegóły. Warto było przedyskutować tę możliwość, ale ostatecznie nie pasowała ona do naszych planów. 

Szef ekipy z Milton Keynes skomentował również kwestię potencjalnego pozostania w jakiejś relacji z Hondą, która nadal próbuje się kręcić koło Formuły 1. Ton tej wypowiedzi nie był już jednoznaczny. Christian podkreślił co prawda, że Japończycy pożegnali się z serią, lecz zasugerował jednocześnie, iż istnieje jakaś furtka, która może pozwolić im na większe zaangażowanie w nią i projekt RBPT.

- Nasz pociąg na sezon 2026 opuścił już stację. Mamy sprawny prototyp silnika. Posiadamy też hamownie i działamy. Honda to świetna firma, która ogłosiła swoje rozstanie z F1, by skupić się na elektryfikacji i odejść od silników spalinowych. Można zakładać, że przy jej powrocie trzeba byłoby brać to pod uwagę. Jeśli jest zainteresowana lub nie, mogłoby to dotyczyć na przykład baterii, a takie dyskusje byłyby interesujące. Jeśli jednak chodzi o silniki spalinowe i stronę mechaniczną, jesteśmy na dobrej drodze do sezonu 2026. 

Red Bull poczuł, że nie potrzebuje pomocy Porsche

fot. Red Bull

Niezależnie od tego, z kim - i czy w ogóle z kimś - Byki wejdą w nową erę silnikową, niedługo złożą wniosek o zostanie samodzielnym producentem w okresie obowiązywania nowych przepisów. Czas na to mają do 15 października. - Nie jesteśmy jeszcze zarejestrowani, ale ten proces już trwa - opisywał Horner. - Plan od początku był taki [by wejść jako RBPT].

- Obecnie jesteśmy obciążeni kosztami silnikowymi, ale gdy dojdziemy do 2026 roku, ograniczenia budżetowe będą już w pełni obowiązywać, a wydatki będą o wiele bardziej znośne niż kilka lat temu. Limity były kluczowe, byśmy zostali producentem. Mamy możliwość, by dostarczać silniki nawet do czterech zespołów, ale to na pewno nie jest cel na pierwszą fazę. Początkowo chcemy dostarczać je obu ekipom Red Bulla.

- To nie jest małe przedsięwzięcie. Niektórzy myślą, że jesteśmy kompletnie szaleni, chcąc walczyć z Ferrari, Mercedesem, Renault czy potencjalnie nawet z Hondą, skoro zaczynamy od zera. Natomiast właśnie tak, czyli osiągając niemożliwe, działa Red Bull. To samo mówiono przecież o projektowaniu i tworzeniu bolidów.

- Zrekrutowaliśmy niesamowitych ludzi, którzy są w Wielkiej Brytanii. W ostatnich 40 latach nie było tu takiej inwestycji silnikowej, co sprawiło, że ściągnęliśmy ogromne talenty. Nadal zresztą rekrutujemy i ogłaszamy nowych członków zespołu.