Po opuszczeniu Red Bulla i zostaniu zakopanym w środku stawki łatwo można było zapomnieć, jak dobrym kierowcą jest Daniel Ricciardo. Nieco lepsza forma Renault i nieco gorsza zespołowego kolegi pięknie pokazały jednak, że Australijczyk nadal jest tym, którego chce się mieć w swoim zespole w roli jedynki.
Klasyfikacja generalna: 5. miejsce
Punkty: 119
Najlepsze wyniki: P3 (GP Eifelu, GP Emilii-Romanii)
Kwalifikacje: 15-2 vs Ocon
Wyścigi: 13-4 vs Ocon
Nasza ocena: 7.54 (5. miejsce)
Zapowiadało się średnio
Albo i bardzo źle. Czy ktoś jeszcze pamięta oświadczenie Renault po ogłoszeniu umowy Honey Badgera z McLarenem? Gadanie o lojalności, zaufaniu i zaangażowaniu, wszystko w takim oschłym tonie, z króciutkim wspomnieniem, że rozmowy nie zakończyły się sukcesem. Brzmiało to tak, jakby Cyril i spółka mocno wkurzyli się na swojego kierowcę, który nie czekał na sezon, nie chciał przekonać się, jak dobry będzie samochód na tle konkurencji, tylko dostał pierwszą lepszą ofertę i ją wziął. To był spory policzek, po którym można było mieć pretensje, bo to było przecież pokazanie wszystkim, że nie wierzy się w ekipę z Enstone, bo jej potencjał jest bardzo ograniczony.
W maju można było zakładać, że atmosfera będzie okropna, a ludzie raczej nie będą odwzajemniać szerokiego uśmiechu 31-latka. Zamiast tego mieli się cieszyć Francuzem we francuskim zespole, który przed przymusową przerwą pokazał spory potencjał i planował go udowodnić na tle kogoś, kogo wielu uważa za materiał mistrzowski.
Co gorsza, początkowo R.S.20 także nie wyglądał wybitnie. Na testach co prawda auto pokazało się nieźle, ale niekoniecznie na tle tych rywali, których zespół chciałby gonić. Przez kilka pierwszych wyścigów pachniało przeciętnością i nic nie zapowiadało, że trend nagle się odwróci. Dziś, gdy padają pytania, czy Daniel nie powinien zostać w Renault, brzmi to dziwnie, ale wtedy można było spodziewać się, że będzie to podobnie przeciętny rok jak 2019, tylko w dużo gorszym nastroju, bo bez radości z czegoś nowego, ale wręcz z zaciskaniem zębów, by to już się wreszcie skończyło.
"I'll make up for it"
Powiem szczerze, że nie myślałem o sytuacji z maja w zasadzie od... maja. Problemów z relacjami nie było widać, bo chyba po prostu ich nie było. Od tamtego czasu wydarzyło się naprawdę bardzo dużo i wydaje się, że minęło więcej niż 8-9 miesięcy, ale nie, to było stosunkowo niedawno i mogło mieć przełożenie na sezon. Kluczowe jest to, że nie miało. To wydaje się błahe, ale w jakiś sposób obu stronom udało się ugasić spory pożar i zachować naprawdę dobre stosunki, co na pewno ułatwiło osiąganie niezłych wyników, lepszych niż rok wcześniej. Patrząc na to, jak gorąco zrobiło się w maju - to imponujące.
Na ile jest to zasługa charakteru Ricciardo? Cóż, on na pewno nie przeszkadzał, a nie od dziś wiadomo, że w Formule 1 warto dobrze dogadywać się z własnym zespołem i można na tym coś ugrać. Na tę kwestię łatwiej będzie spojrzeć jednak dopiero za rok, gdy w Renault trochę pojeździ ktoś z łatką prawdziwej bomby. Inna sprawa, że podpisanie kontraktu z Alonso mogło kilku osobom ułatwić przetrawienie tego wspomnianego policzka, ale do tego doszło przecież dużo później.
Na ile jest to zasługa szybkości Ricciardo? To zdecydowanie najważniejszy czynnik. Z wyjątkiem sytuacji, które można policzyć na palcach jednej ręki, Daniel zawsze robił swoje na znakomitym poziomie. Nie było mowy o tym, by traktować go jak dwójkę, skoro każdy widział, że sportowo nią nie jest. Nie było mowy o obrażaniu się, skoro robota prawie zawsze była zrobiona wzorowo. A jak są wyniki, to jakoś łatwiej się zapomina. Tak jak po karze w GP Rosji 31-latek deklarował, że po prostu pojedzie szybciej, by to nadrobić, tak najwyraźniej po początkowym zgrzycie powiedział, że chociaż ma już ciepłą posadkę i nie musi walczyć o kontrakt, to i tak do końca będzie cisnął, będzie profesjonalny. I był.
Klasa premium
Przy okazji profesjonalnie zlał Ocona. Albo inaczej - przekonująco okrutnie. Nie chcę powiedzieć, że tylko okrutnie, bo to byłoby za mocne, a Esteban nie miał jakiegoś słabego sezonu, plus wracał po przerwie i spotkało go więcej pecha. Ricciardo miał po prostu znacznie lepszy sezon i regularnie był szybszy. W prawie każdej rundzie miał więcej argumentów - od kwalifikacji, przez tempo wyścigowe i aż po wynik. Nawet jeśli czasem znajdowali się w odwrotnej kolejności, zazwyczaj po kilku kółkach kończyło się poleceniem zespołowym i zamianą miejsc. W aż 10 wyścigach na mecie dzieliły ich maksymalnie trzy miejsca. Niewiele, prawda? Francuz aż w 8 z nich był tym, który dojechał z tyłu. Minimalnie, ale z tyłu.
Mówi się przecież, że różnice między kierowcami w Formule 1 są właśnie minimalne, ale często ten minimalnie lepszy może być tak naprawdę o klasę lepszy. I ta sytuacja chyba idealnie to pokazuje. Jeden nieznacznie przegrał walkę o P4, czyli tytuł "best of the rest", a drugi był na P12, między Strollem i Vettelem. Danny konsekwentnie budował swoją przewagę i w końcu stała się ona przepaścią. Takie pozostało wrażenie, tak mówią punkty (119 do 62) i tak pokazują to nasze oceny (7.54 do 6.29). Jeśli to nie jest różnica klas, to nie wiem, co nią jest.
Najlepsze, że widać ją nawet i bez podiów. Ja w ogóle nie chciałem o nich wspominać, bo były to mało wymierne wyścigi w kontekście pojedynku w zespole - nie było równych szans przez awarie czy słabą strategię. Trzeba jednak Danielowi oddać, co danielowe - umie wykorzystywać okazje i w zeszłym roku także o tym przypomniał. To też jest cecha tych naprawdę najlepszych zawodników - oni zawsze są gotowi skorzystać ze szczęścia, gdy akurat im się ono trafi.
Australijczyk w sezonie 2020 zrobił wszystko, czego wymaga się od kierowcy środka stawki, który musi pokazać, że być może należy do elity, a do wygrywania brakuje mu tylko odpowiedniego sprzętu. Akurat tak się złożyło, że on z takiego sprzętu zrezygnował i świadomie wybrał słabszy, ale to nie oznacza, że w F1 nie trzeba trzymać formy, a on nie miał o co walczyć. Przyjęło się, że Daniel uciekł z Red Bulla przed Maxem. Gdyby później przegrał z Hulkiem, pokłócił się z zespołem, a potem jeszcze dorównałby mu Ocon, jego notowania zapewne zaliczyłyby poważny spadek. Okej, może nie na przeciętniaka, ale na kogoś, kto do klasy premium już nie należy. A teraz? Pewnie mało kto ma odwagę to podważać.