Hiszpan, który dojechał do mety na 4. pozycji, przyznał, że jego niedziela wyglądałaby nieco lepiej, gdyby nie starcie z Lewisem Hamiltonem w sekcji przedzielającej dwie najdłuższe proste.

Zawodnik Ferrari tuż po starcie popisał się odważnym i - co ważniejsze - udanym atakiem na nieco zaskoczonego Brytyjczyka, lecz ten drugi rok z rzędu postanowił uratować swoją pozycję poprzez wycieczkę na pobocze.

Po dwóch analizach sędziów, którzy najpierw przyglądali się wypchnięciu poza tor, a następnie zyskaniu przewagi dzięki ucieczce, siedmiokrotny mistrz świata oddał rywalowi regulaminowo wywalczone miejsce. Carlos uważał jednak, że nie naprawiło to wyrządzonej szkody w stu procentach.

- Mój wyścig został trochę popsuty już na otwarciu - zaczął Sainz. - Przez cały weekend mieliśmy problem ze sprzęgłem, więc wiedziałem, że stracę już na starcie. A poza tym była też sytuacja z Lewisem, który ściął szykanę.

- Oddał pozycję, ale zrobił to w sprytny sposób, by odzyskać DRS. Wyprzedził mnie szybko, a ja musiałem mocno wykorzystać opony, by ponownie się przebić. To kosztowało mnie sporo czasu w wyścigu, jak i zużycia ogumienia, co prawdopodobnie wymusiło na mnie strategię dwóch postojów, która była wolniejsza. Inaczej mógłbym być w walce o P2. Ogólnie jednak weekend był dobry i mieliśmy odpowiednie tempo. Szkoda tylko tego startu.

- Ja sam wykorzystywałem ten brak przejrzystości w przeszłości, więc nie będę krytykował za to Lewisa, bo przecież zrobiłbym tak samo - odparł, pytany o swoje zdanie na temat reguł opisujących bronienie się poza trasą i oddawanie pozycji.

- Natomiast wiecie, zacząłem wyścig od świetnego ataku do zakrętu nr 6. Następnie on zdecydował się na ścięcie szykany, co utrudniło mi jazdę, bo walczyłem z bolidem, przed którym powinienem być już od 1. okrążenia. Ale tak bywa. Musiałem mocno wykorzystywać opony, bo Mercedesy naciskały nas na tyle, że było to konieczne. Charles mógł zarządzać ogumieniem, a ja nie, więc należało rozdzielić strategię.