Gdy czterokrotny mistrz świata dołączał do Ferrari, można było zakładać brak happy endu w postaci braku tytułu mistrzowskiego. To przecież normalne, że w sporcie czasem się nie uda, a ktoś będzie lepszy. Chyba nikt jednak nie spodziewał się, że ostatni rozdział tej historii będzie aż tak zły, a przede wszystkim tak brzydki.

Klasyfikacja generalna: 13. miejsce

Punkty: 33

Najlepszy wynik: P3 (GP Turcji)

Kwalifikacje: 4-13 vs Leclerc

Wyścigi: 5-10 vs Leclerc

Nasza ocena: 5.56 (P14)

Chociaż o odejściu Seba z Ferrari wiadomo od maja 2020 roku, tak zamiana na lepszy model dokonała się kilka miesięcy wcześniej. W 2019 roku do Maranello wszedł pewien utalentowany Monakijczyk i zaczął rozpychać się łokciami na tyle mocno, by na włoskiej ziemi odśpiewać hymn z kibicami i usłyszeć od szefa, że to rozpychanie ma przebaczone. Lepszemu sportowcowi - a był to moment "przyklepania" tej wyższości - zawsze wolno więcej, bo kluby, w tym przypadku zespoły, mają z tego więcej korzyści. A temu gorszemu? On mało kogo obchodzi. Może jedynie wysyłać zażalenia.

Niestety ta niepisana zasada - tak eksponowana ostatnio w dużych ekipach, złożonych z pupilków i popychadeł - potwierdziła się. Zespół, który sam nie był (i nie jest!) bez skazy, uznał, że nie będzie miał cierpliwości do kogoś, z kogo nie będzie mistrzowskiego pożytku. Obawiano się, że czterokrotny mistrz w roli wingmana zrobi za dużo zamętu i nie wyniknie z tego żadna dobra rzecz. Mattia szybko stwierdził, że nie pozostawiono mu wyboru.

Klasa...

Dziś wiemy, że obyło się bez ofiar, ale przed startem rywalizacji Ferrari wydawało się być jedną wielką bombą, która czekała na odpalenie. Szczególnie w pierwszej fazie sezonu - bo decyzję podjęto przecież przed opóźnionym startem - wyczuwalne były dość oschłe relacje między stronami, jakby wszyscy chcieli to już zakończyć i wyczekiwali nowego. Vettel nie stawiał się jednak specjalnie, a im dłużej to trwało, tym coraz bardziej sprawiał wrażenie kogoś, kto zaakceptował swoje położenie i chciał dojechać do końca z klasą. To się udało.

Być może ta postawa ułatwiła rozstanie. Będący na wylocie Niemiec nie wchodził w drogę swojemu koledze, a o powtórce z Brazylii 2019 raczej nie było mowy (także dlatego, że zazwyczaj jeden czerwony bolid był zbyt daleko drugiego). Ba, Seb wkurzał się nawet, gdy Charles jechał w sposób, który mógł wrzucić kogoś na minę. Był to przejaw chyba pewnego rodzaju dbania o zespół, ale niestety zespół, który od dawna należał do kogoś innego.

...ale nie wszędzie

Chociaż Sebastian zachował klasę przy odejściu, to nie pokazał jej na torze. Niektóre rundy w jego wykonaniu były wręcz przykre, jakby mozolnie kręcił kółka, byle dowieźć bolid do mety, często tuż za top 10, również z okazjonalnym błędem.

Sportowo trudno go jakoś bronić, choć uwagi, które przekazywał, w dość łagodny sposób sugerowały, że w środku coś nie funkcjonowało po jego myśli. Oczywiście nie można się temu dziwić, bo człowieka, który zamyka już ostatnią walizkę i zaraz ma się wyprowadzić, nikt nie będzie traktował jak króla. Lanie od Leclerca było jednak momentami tak duże, że zastanawiano się nad jego wszystkimi przyczynami.

Na pewno niepodważalną był samochód, który znacznie lepiej czuł Charles. Dobrym przykładem jest jego przejazd z kwalifikacji do GP Portugalii, gdzie tył bolidu tańczył niczym Polacy w sylwestra od godziny 19:00, a on dał radę, zrobił P4 przy P15 Seba, bo w jakiś sposób mu to pasowało, czy też umiał to okiełznać. Problemy w niepasującym aucie podkreśliły tylko to, o czym mówiło się latami - Vettela nie w każdych okolicznościach stać na rzeczy wielkie.

Tegoroczne statystyki w zestawieniu z Monakijczykiem są bezwzględne, a gdyby ten raz czy dwa pojechał łagodniej, byłyby jeszcze gorsze. Prawie 3x więcej punktów mimo 3 dzwonów ze swojej winy. Podia nie wyglądają tak źle, 1-2, ale to powinno być siatkarskie 0-3, gdyby nie błąd Leclerca na lodowisku. Ta wpadka rywala nie dała Sebowi nic, niczym bycie pierwszym w kulach, bo nie odmieniła tego, że był po prostu regularnie dużo słabszy.

A może coś dała? Wszystkim wyszło na plus. Młodszy dostał ważną lekcję, a starszy mógł przez chwilę poczuć się dobrze i mieć coś z tego ostatniego sezonu w czerwonym kolorze, przypomnieć o sobie, że hej, ja coś tam ciągle umiem, a przed chwilą to królestwo należało do mnie. A były przecież momenty, gdy dało się o tym zapomnieć, bo wszyscy szybko przywykli do bylejakości w okolicach Q2 i bycia na granicy punktów.

Dało się zapomnieć, że ten gość jeszcze nie tak dawno walczył o tytuły z Hamiltonem. Turcja, choć nieco szczęśliwie, to jednak przypomniała, że Seb mimo niebycia w formie marzeń nie jest też tym, czym nazwał Karthikeyana kilka lat temu. Był to jeden z niewielu sportowo miłych epizodów minionego sezonu.

Cały czas pod rynną

Nie sposób odnieść się do kampanii Niemca bez bliższego spojrzenia na całe Ferrari, które miało spory udział w tym, że sezon wyglądał, jak wyglądał. W 2020 roku czerwoni byli absolutnie dramatyczni i poniżej jakichkolwiek oczekiwań. Jedną sprawą jest, że auto leżało bardziej Monakijczykowi, ale drugą, że ono po prostu leżało i kwiczało. Wstyd zaparkować takie pod teatrem, a co dopiero prezentować je w nim.

Chociaż wydaje się, że afera silnikowa miała miejsce dawno temu, to głównie przez nią sytuacja stała się tak zła. Może i przez intensywny sezon szybko przywykliśmy do tego, gdzie była ekipa z Maranello, ale od testów do przyzwyczajenia trochę czasu minęło. W tym okresie Seb przyjął kilka ciosów, które zwiastowały, że będzie miał trudniej.

Najpierw na tej samej konferencji prasowej kilka osób wymęczyło go w naprawdę nieładny sposób pytaniami o przyszłość, które Mattia Binotto skwitował słynnym zdaniem o pierwszej opcji na sezon 2021. Mówił też coś o zwiększonym docisku kosztem oporu i o jakichś smokach. Następnie była lawina plotek o przyszłości, rzekomych ofertach do odrzucenia, aż tu nagle gruchnęło, że to koniec. Oferta? Nie było mowy. Zadzwonił szef, zanucił, jak to minął okres jego przydatności, potem dodał, że negocjacji nie będzie i nie, nie odwoła swoich słów do jutra.

Z wieloletniej jedynki i z pierwszej opcji Vettel nagle stał się pierwszym, ale w kolejce do wyjścia. I weź tu przejedź sezon w zespole, który już cię wyrzucił, do tego autem, które zapowiada się słabo, a okazuje się fatalne. Jasne, profesjonalista nie może się skarżyć na coś takiego, ale też nie można powiedzieć, że to wyzwoliło w nim tę iskrę, by dawać z siebie 200%. Nic nie zmieni tego, że był to chyba najsłabszy Seb, jakiego można było oglądać w Formule 1, ale czy ponosi za to pełną odpowiedzialność? Niekoniecznie.

Czy nowy zawodnik Astona Martina może mówić o pechu? Na pewno. Chociaż sam nie błyszczał, delikatnie mówiąc, to trafił na naprawdę okropny okres sportowo (czy też sprzętowo) i też tak po ludzku. Słaba nie była tylko forma SF1000, nie tylko forma kierowcy, ale też forma rozstania. Trudno byłoby wymyślić gorszy scenariusz zostania rzuconym przez swoją wielką miłość i stania się dla niej gorszym modelem. Na szczęście przynajmniej zdjęcia tego nie oddają, choć podnoszenie nie tego trofeum na koniec tej przygody tak naprawdę również jest gorzkie.