Poznaliśmy uzasadnienie 10-sekundowej kary, którą Lewis Hamilton otrzymał w trakcie wczorajszego wyścigu F1 w Meksyku. Okazało się, że kierowca Ferrari był pod lupą sędziów trzykrotnie jako potencjalny winowajca, w tym nawet po ataku Maxa Verstappena.

Walka Lewisa Hamiltona o pierwsze podium w barwach Ferrari została wczoraj całkowicie przekreślona tuż po tym, jak przyznano mu 10 sekund kary. Nie poszły za tym żadne punkty karne, gdyż nie nalicza się ich w takich sytuacjach, ale i tak była to bardzo dotkliwa decyzja. Zanim zaś do niej doszło, wydarzyło się wiele.

Cała sekwencja chaotycznych starć rozpoczęła się, gdy na okrążeniu nr 6 Hamilton został zaatakowany przez Verstappena. Max wykonał nurkowanie do zakrętu nr 1, które zakończyło się kontaktem. Siedmiokrotny mistrz świata następnie na moment wyjechał poza tor, a to samo w zakręcie nr 2 zrobił zaraz jego rywal. Verstappen w ten sposób utrzymał się z przodu aż do zakrętu nr 4, gdzie Hamilton spróbował ataku z daleka. Po nieudanym manewrze Lewis przejechał po trawie (nie po wytyczonej przez dyrektora trasie) i pozostał przed liderem Red Bulla.

Sędziowie dopatrzyli się więc aż trzech osobnych zdarzeń, czyli kontaktu w T1, niedokładnego przejechania po wyznaczonej ścieżce na trawie oraz zyskania przewagi poza torem. Kara dotyczyła tylko tej trzeciej rzeczy, co przy tak dużym zamieszaniu mogło być niezrozumiałe.

W uproszczeniu, zdaniem arbitrów Hamilton po prostu wyprzedził Verstappena dzięki temu, że pojechał poboczem. Ponieważ walka z sekcji 1-3 została puszczona jako incydent wyścigowy, to na etapie zakrętu nr 4 jadący z przodu Max miał już status normalnie broniącego się zawodnika.

- Skoro Hamilton nie był w stanie trzymać się wyznaczonej ścieżki, to nie doszło tu do złamania wytycznych. Mimo tego samo zjechanie z toru i ścięcie zakrętu, co wiązało się z wyprzedzeniem Verstappena i nieoddaniem pozycji, dało mu trwałą przewagę. W związku z tym sięgnięto po standardową karę za wyjazd poza tor i uzyskanie przewagi - czytamy w uzasadnieniu. 

Dwa wcześniejsze zajścia

Poprzednie incydenty z tej sekwencji także zakończyły się opublikowaniem dokumentów przez sędziów. Szczególnie interesująco wypada tu walka w zakręcie nr 1. Choć Verstappen był tam w ofensywie, to decyzja jest spisana w stylu, który przypisuje potencjalną winę broniącemu się Brytyjczykowi.

Komisja oparła się tu jedynie na niesławnych wytycznych. Wedle nich Holender w tym twardym starciu zwyczajnie „wygrał zakręt”, przez co należała mu się przestrzeń do ścigania, opisana tu jako linia wyścigowa. 

- Przednia oś Verstappena była wyraźnie przed lusterkiem Hamiltona, przez co to Verstappen miał prawo do linii wyścigowej. Hamilton utrzymał się w zakręcie, co poskutkowało małym kontaktem pomiędzy kołami, bez konsekwencji dla obu pojazdów - czytamy w uzasadnieniu.

- Hamilton miał ograniczone możliwości zostawienia dodatkowego miejsca na torze, oba auta były bok w bok w trakcie zakrętu i nie poniesiono tu sportowych konsekwencji kontaktu. Biorąc dodatkowo pod uwagę, że podobne incydenty nie wiązały się z żadnymi działaniami, uznaliśmy to za incydent wyścigowy.

Druga odpuszczona Lewisowi sytuacja dotyczyła przejechania po trawie, ale w ujęciu złamania wytycznych dyrektora wyścigu. Rui Marques wymagał, aby po niezmieszczeniu się w zakręcie nr 4 podążać specjalnie wytyczoną do tego trasą na poboczu. Hamilton natomiast wpadł na trawę z tak dużą prędkością, że nie zdołał dokładnie wykonać zalecenia.

- Sędziowie stwierdzili, że prędkość samochodu była zbyt duża, aby kierowca mógł przejechać wytyczoną ścieżką. Dlatego też istniał tu uzasadniony powód, aby nie zastosować się do wytycznych dyrektora. W tych okolicznościach nie podjęto żadnych działań - czytamy w uzasadnieniu.