F1 nie doczeka się korekty zatwierdzonych już regulacji silnikowych na sezon 2026. Po spotkaniu w Bahrajnie oddaliła się także wizja szybkiego powrotu jednostek V10, za którymi mocno opowiadał się prezydent FIA.

Zgodnie z zapowiedziami w piątek w Bahrajnie odbyło się ważne spotkanie ws. ostatniego silnikowego zamieszania. Udział w nim wzięli szefowie FIA i F1, a także przedstawiciele wszystkich producentów - nie tylko tych obecnych, ale wszystkich jakkolwiek związanych z królową motorsportu, w tym nawet wchodzących wkrótce w różnych rolach Forda czy General Motors. Było to ważne posiedzenie, na którym nie zabrakło najgrubszych ryb przemysłu samochodowego, np. prezesów zarządów.

Podczas spotkania poruszono wiele palących ostatnio kwestii. Od początku jasne było, że wątek silników V10, które czysto teoretycznie niektórzy chcieliby wprowadzić w ciągu paru lat, to tylko składowa szerszego zamieszania. Tak naprawdę dotyczy ono problemów po stronie osiągów niektórych uczestników. To dlatego dyskutowano też o obniżeniu elektryfikacji i zejściu z poziomu 50-50 na sezon 2026.

Jak się można było spodziewać, obrady nie przyniosły żadnych konkretów w odniesieniu do przyszłorocznego cyklu mistrzostw świata. Wprowadzaniu zmian w zakresie podziału mocy i skrócenia nowej ery silnikowej sprzeciwiły się obozy Hondy oraz Audi, które kolejny raz zaznaczyły, że hybrydowa formuła była głównym powodem, dla którego firmy zaangażowały się w świeże regulacje.

Mercedes z kolei ma być otwarty na różne modyfikacje, aczkolwiek z zaznaczeniem, że takie zmiany wymagają zdecydowanie wcześniejszego zaplanowania, a szybkie wdrażanie poprawek do regulaminu jest nie do zaakceptowania. Ostatecznie jest to więc głos na "nie", który Auto Motor und Sport opisał wymownym tytułem: "Zwycięstwo Mercedesa, Audi i Hondy".

Obawy o przepisy F1 2026

Oczywiście istnieje tu druga strona barykady, która ma odmienny punkt widzenia oraz sprzeczne interesy. Są to Ferrari, Red Bull oraz Cadillac - to im ma zależeć na tym, aby najbliższe lata wyglądały inaczej i przynajmniej ułatwiały nadrabianie strat. Ich obawy dobrze obrazuje wypowiedź Christiana Hornera, udzielona dziś telewizji Sky.

- Jak zwykle zespoły chcą czegoś trochę innego, co jest dla nich korzystne. To FIA i Liberty Media muszą podjąć decyzję. Tu nie chodzi tylko o okres 3-4 lat, ale o następnych 10-15 lat. 

- Gdy dochodzi do dużej zmiany w przepisach, to osiągi się rozjeżdżają. Niemalże pewne jest, że zdarzy się to w przyszłym roku. Dlatego jednym z tematów na porannym spotkaniu było to, jak szybko stawka może się znów zbić. 

- Mamy limity budżetowe, więc być może nie musimy homologować silników. Być może byłaby opcja poprawiania się w ramach limitów, aby zachęcić do zrównywania osiągów tak szybko, jak to tylko możliwe. Przecież wszyscy chcemy bliższego ścigania, a nie powtórki z 2014 roku.

Horner oczywiście gra tu do swojej bramki, ale obawy o stan F1 od sezonu 2026 istnieją od dawna, choć parokrotnie były bagatelizowane. To dlatego Formuła 1 finalnie musi skupić się na tym, aby konkurencyjność widowiska nie była słaba, a sport nie wrócił do mrocznych czasów wieloletnich dominacji, gdzie należało liczyć jedynie na fajerwerki wewnątrz najlepszej ekipy.

Z tego powodu analizie poddany ma być wątek złagodzenia homologacji i innych mniejszych rozwiązań, które pozwolą łatwiej rekompensować deficyty mocy. Na dzisiejszym spotkaniu paść miały różne propozycje, ale ich specyfika pozostaje tajemnicą.

Przyjmuje się, że słabsi producenci mają dostać jakąś szansę na łatwiejsze odzyskanie formy, ale wiele wskazuje na to, że wyraźne i większe zmiany możliwe są najwcześniej w 2029 roku. Najpierw jednak musi okazać się, że zasady naprawdę nie zdają egzaminu w warunkach torowych. Dziś, na tym etapie, obawy musieliby mieć niemalże wszyscy, aby cokolwiek mogło drgnąć.

Co w dalszej przyszłości?

Inna sprawa, że z doniesień wynika, iż termin 2029 jest raczej optymistyczny. Ze względu na to, że cała F1 musi stosować się do swoich przepisów, a strony mają różne interesy, nowy cykl jednostek napędowych może być po prostu pięcioletni. zgodnie z założeniami. W takim scenariuszu nowości można byłoby się spodziewać dopiero w 2031 roku. To wtedy można byłoby odejść od kierunku, który wkrótce ma obrać F1.

W przypadku powrotu do V10 lub V8 ma panować powszechne przekonanie, że taka koncepcja powinna zostać odroczona nieco w czasie. Dziś jasne jest, że bardziej dźwięczne jednostki nie wrócą w ciągu 3-4 lat, o ile w ogóle mogą wrócić w klasycznym kształcie. Istnieje zgoda co do tego, że priorytetowym aspektem w tej historii mimo wszystko jest utrzymanie hybrydowego charakteru motorów napędowych. Ciągle dotyczy to kierunku rozwoju branży motoryzacyjnej na całym świecie.  

Ważnym czynnikiem kolejnych zasad silnikowych ma być również obniżenie kosztów, gdyż zaplanowane na przyszły sezon silniki są nie tylko drogie w produkcji, ale i w utrzymaniu. W obliczu ekonomicznych zawirowań, jakich doświadcza świat, to także coś, co należy rozważyć.

Ten obszar był zresztą jednym z argumentów po stronie FIA, która chciała zrobić sporo, aby doprowadzić do zmiany napędów już w 2028 roku. Stały za tym obawy co do tego, jaka naprawdę będzie F1 za kilka miesięcy - nie tylko pod kątem konkurencyjności stawki, ale samej jakości widowiska. W końcu przepisy dot. jednostek napędowych były szyte na miarę tak, aby przyciągnęły producentów. Potem postanowiono doczepić do tego samochody, które jakoś mają się ścigać.