Szef McLarena w swoim stylu spróbował nieco przestrzec przed zakładaniem, że zwycięstwo w wyścigu F1 w Miami było świadectwem dogonienia Red Bulla.
Pomarańczowi przyjechali na Florydę z pakietem poprawek, który był zapowiadany od pewnego czasu, ale nie aż tak hucznie. Andrea Stella nie tylko w Chinach, ale również w miniony piątek podkreślał tę samą rzecz - nie zakładał takich zysków jak przy okazji wizyt w Austrii i w Singapurze w zeszłym roku, kiedy poprzednia konstrukcja stajni z Woking robiła ogromny progres.
Ten miał być "tylko" zauważalny i spory, ale sprawy potoczyły się w sposób, który utrudnia trzymanie oczekiwań pod kontrolą - McLaren mimo początkowych problemów z maksymalizowaniem potencjału zdołał wygrać wyścig. Pomogły okoliczności, lecz wynik poszedł w świat. Właśnie dlatego szef zespołu podkreślał, że to jeszcze nie jest zapowiedź ciągłego rzucania wyzwania Maxowi Verstappenowi.
- Tak, poprawiliśmy bolid i znamy liczbowe wartości zysków - potwierdził Stella. - One się materializują, to znaczy powinno być je widać w czasach okrążeń. Ale w tym wyścigu Red Bull miał małe problemy. Zanim więc powiemy, że dzisiejsze tempo obrazowało nam przyszłość... Powiedzmy, że ja się pod tym nie podpisuję. Przyjmujemy to pozytywnie, jako coś zachęcającego, ale jeśli już, to raczej dostajemy energii, aby rozwijać się jeszcze bardziej i może nawet szybciej niż obecnie.
- Moim zdaniem, jeżeli chcemy walczyć z Red Bullem, musimy przywieźć jeszcze jeden taki pakiet. W Japonii byliśmy sześć dziesiątych sekundy z tyłu w kwalifikacjach. W Chinach to znowu było kilka dziesiątych. Kompletnie nierealistyczne byłoby więc myślenie, że to, co widzieliśmy tutaj, jest zaktualizowanym układem sił. Uważam, że tym razem Red Bull nie wydobył wszystkiego ze swojego bolidu.
- Już na wcześniejszym etapie wyścigu widziałem pewne ważne poszlaki [dobrych osiągów], na przykład wtedy, gdy Oscar wyprzedził Ferrari [Leclerca]. Max budował przewagę, ale nie był tak szybki jak zwykle. Gdy auta, które były przed Lando, zjechały, to zobaczyliśmy, na jakie czasy było go stać.
- Wygrana przyszła z pewną pomocą samochodu bezpieczeństwa, ale myślę, że byliśmy w dobrym położeniu i bez tego, bo tempo było tak mocne. Natomiast nieszczególnie mogliśmy to dostrzec w innych sesjach. Mieliśmy bardzo dobre momenty, lecz nie wiedzieliśmy, czy prawdą są tak dobre osiągi, czy jednak rozczarowanie, jak w SQ3.
Podium GP Miami 2024: Max Verstappen, Andrea Stella, Lando Norris i Charles Leclerc (fot. Red Bull).
Stella opisał nawet, w jaki sposób usprawnienia pozwoliły lepiej dobrać ustawienia bolidu na sam wyścig.
- Byliśmy nieźli w sektorze z długimi prostymi i wolną sekcją. Mieliśmy tu wysokie prędkości maksymalne. Powodem było to, że celowo wybraliśmy skrzydło z mniejszym dociskiem. Mogliśmy to zrobić dlatego, że dodaliśmy docisku do całego pakietu. To oznaczało, że auto było mniej wymagające w kwestii tylnego skrzydła, a ten element nigdy nie jest szczególnie wydajny. Chodzi o to, że gdy poprawiasz samochód w obszarze podłogi i sekcji bocznych, to zawsze jest wydajniejsze rozwiązanie od tylnego skrzydła.
- W pewnym sensie świadomie zdecydowaliśmy się postawić na zmaksymalizowanie osiągów w wolnych zakrętach. Niezła postawa w takich sekcjach niekoniecznie wzięła się z charakterystyki pakietu. Za tym poszły też świadome decyzje, aby upewnić się, że będziemy możliwie jak najmocniejsi w tych miejscach. I patrząc na kwalifikacje, straciliśmy mnóstwo czasu w szybkich zakrętach. Ale to było celowe zagranie.
W trakcie rozmów ze Stellą nie mogło zabraknąć nawiązania do GP Miami 2023, kiedy McLaren miał naprawdę słaby samochód i zwyczajnie nie walczył o nic. Norris i Piastri skończyli wtedy na miejscach 17-19, a przedzielił ich Nyck de Vries.
- Wiecie, bardzo chciałbym teraz opowiadać, jak to wtedy wszystko było oczywiście pod kontrolą... - mówił Andrea. - To prawda, że mieliśmy plan i podczas rozwoju widzieliśmy w tle, szczególnie po stronie działu aero, że było tam coś bardzo obiecującego. Ten dział naprawdę zaczynał się odpalać. Widzieliśmy podnoszenie wydajności aerodynamiki w tunelu i w symulacjach. Ale najpierw trzeba było przywieźć to na tor i sprawdzić, czy wystąpi korelacja.
- Wiedzieliśmy, że byliśmy daleko od potrzebnej nam wydajności i docisku. Mieliśmy więc plan i pewne obiecujące, zachęcające elementy. Ostatecznie było w nas duże przekonanie. Ono miało dobre podstawy. Jako lider tej grupy mogłem zobaczyć, że w McLarenie mamy mnóstwo talentów. Powtarzałem to wielokrotnie - chodziłem po fabryce, rozmawiałem z ludźmi i myślałem, że wow, oni naprawdę znają się na robocie. Po prostu trzeba było ich wzmocnić.
- Współpracowałem z liderami działów i oni całkowicie w to weszli. Nie chcieli niczego na własność. Tu nie ma żadnych sporów terytorialnych. W McLarenie liczy się współpraca, wspólne podejście do osiągów oraz dawania ludziom przestrzeni. Właśnie to działo się 12 miesięcy temu. Ale jeżeli chodzi o samą pracę, to było bardziej przekonanie niż plan, jeżeli ma to jakiś sens.