Pierwsze dwa wyścigi sezonu zapowiadają nam najlepszy i najbardziej wyrównany rok w erze hybrydowej. Dawno stawka nie była tak zbliżona do siebie, a różnice w osiągach pomiędzy szczególnymi konstrukcjami tak niewielkie. Wszystko to przypadło akurat w momencie, gdy wiele stajni zmieniło swój skład i w stawce oprócz debiutantów mamy także tych, którzy zdecydowali się na nowy epizod w swojej karierze.
Z dwudziestoosobowej stawki zaledwie dwunastu zawodników nie zmieniło zespołu. Pozostała ósemka liczy czterech kierowców, którzy zmienili szyld, trzech debiutantów i wracającego po dwóch latach do królowej motorsportu Fernando Alonso.
Właśnie w taki sposób sezon przejściowy, który miał być rokiem na otrzaskanie się i wejście z drzwiami w kampanię 2022, stał się jednym z najbardziej ekscytujących i nieprzewidywalnych w XXI wieku. Teraz już nie ma czasu na spokojne początki i powolne uczenie się w nowych warunkach. Dla kierowców zaczęła się walka z czasem, walka o jak najszybsze wejście na optymalne obroty i dowiezienie dla swojego zespołu jak najlepszych rezultatów, gdyż każdy punkt może być na wagę złota.
Uśpiona czujność i podniesione wymagania
Ostatnie lata i duże różnice w stawce mogły nam nieco przyćmić proces aklimatyzacji. Jeszcze dwa lata temu zachwycaliśmy się tym, jak szybko w Red Bullu dostarczać wyniki zaczął Alexander Albon, ale realnie wychowanek akademii co weekend odstawał pół sekundy od Maxa Verstappena. Wówczas jednak bycie tyle od zespołowego kolegi dawało duży komfort, bowiem środek stawki nie był tak zbliżony do czołówki. Już sezon 2020 brutalnie zweryfikował osiągi Alexa, który - pomimo podobnych strat jak przed rokiem - nie zdobywał regularnie P5-P6, a bił się ze środkiem stawki.
Ofiarą progresu innych zespołów w GP Emilii-Romanii został również Valtteri Bottas. Fin był gorszy w Q3 o 0.4 sek od Lewisa Hamiltona. Rok temu na Imoli i dwa lata temu ogólnie taki wynik pozwoliłby mu nawet na pomyślenie o starcie z drugiej linii, ale Bottas zajął odległe ósme miejsce i później nie potrafił się przebić przez kierowców McLarena czy Ferrari.
Duże różnice pomiędzy zespołami na początku ery hybrydowej mocno zamydliły oczy. Gdy ktoś miał większą stratę do teammate'a, to i tak w większości przypadków pozwalało mu to na zakręcenie się w kwalifikacjach i wyścigu blisko niego. Teraz przy minimalnych różnicach nawet najmniejszy błąd może powodować utratę 2-3 pozycji w końcowym rozrachunku.
Jeszcze w 2018 roku średni strata pomiędzy pierwszym i siódmym miejscem w trzeciej części czasówki wynosiła blisko 1.5 sekundy. W sobotę siódmy Norris do Hamiltona stracił 0.464 sek. To dobitnie pokazuje, jak bardzo zmniejszył się na przestrzeni lat margines błędu.
Zimny prysznic dla debiutantów
Proces aklimatyzacji w obecnej stawce trzeba rozdzielić na debiutantów i tych z pewnym doświadczeniem w królowej motorsportu. Dla tej młodszej grupy pierwsze dwa wyścigi były szczególnie bolesne. Juniorzy od pierwszych minut w nowej konstrukcji popełniają dużo kosztownych błędów i każdy z nich może już zapisać sobie do notesu juniora bardzo bolesną wpadkę.
Nikita Mazepin wygląda na człowieka, który zupełnie nie potrafi zrozumieć zachowania bolidu. Minęły dopiero dwa weekendy, a Rosjanin ma już dwucyfrówkę na liczniku obrotów. Trzy z nich zakończyły się przedwczesnym wypadnięciem z sesji dla 22-latka. Najpierw w wyniku problemów z bolidem obrócił się w Q1 w Bahrajnie i jego spin przerwał rywalizację, a dzień później wywołał samochód bezpieczeństwa, doszczętnie rozbijając się w T3. Następnie w trakcie treningu na Imoli uderzył w bandę na wyjeździe z ostatniego zakrętu. Takie pomyłki utrudniają budowanie pewności siebie i wyczucia konstrukcji.
Nieco lepiej radzi sobie Mick Schumacher. Syn Michaela do tej pory dwukrotnie pokonał swojego zespołowego kolegę zarówno w kwalifikacjach jak i w wyścigu, ale i on ma swoje za uszami. Rówieśnik Mazepina w Bahrajnie popełnił błąd na wyjeździe z T4 i obracając się złapał żwir, a na Imoli za bardzo próbował dogrzać opony pod samochodem bezpieczeństwa i stracił całe przednie skrzydło. Typowo debiutancki błąd, który jednak wpłynął na to, że znów trudno pozytywnie ocenić Schumachera.
Pomimo dysponowania lepszą konstrukcją błędy robi też Yuki Tsunoda. Jeden z nich przyniósł szczególnie duże konsekwencje, gdyż zawodnik z Japonii w Q1 w GP Emilii-Romanii poważnie rozbił swój bolid w Variante Alta i AlphaTauri była zmuszona do wymiany skrzyni biegów i żmudnego odbudowywania samochodu przed niedzielnym wyścigiem. Dodatkowo Tsunoda, walcząc o punkty dzień później, obrócił się chwilę po restarcie, czym zaprzepaścił sobie szanse na przyzwoity rezultat.
Wejście dla młodych jest też o tyle trudne, że w tym roku mamy do czynienia z najkrótszą i najmniej intensywną przerwą od lat. Kierowcy mieli tylko trzy dni testowe przed sezonem, a piątkowe sesje treningowe skrócono o pół godziny, co zabiera kilka okrążeń na dodatkowe poznanie toru, czy zrozumienie zachowania maszyny. Mazepin i Schumacher mają jeszcze trudniejsze zadanie, bo dysponują bardzo niestabilną konstrukcją, z którą w ostatnich dwóch sezonach kłopoty mieli nawet Kevin Magnussen i Romain Grosjean, czyli zawodnicy z o wiele większym doświadczeniem od obecnej dwójki. Wbrew pozorom ta kampania jest bardzo trudna dla nowych kierowców i nawet oni sami swoimi pomyłkami pokazują, że potrzebują czasu.
Nie tylko młodzi popełniają błędy
Trudności po zmianie zespołu odczuwają także o wiele bardziej doświadczeni od Mazepina, Schumachera i Tsunody kierowcy. Zespoły w zeszłym roku zmienili Sergio Perez, Carlos Sainz, Daniel Ricciardo i Sebastian Vettel, a ponownie do F1 zawitał Fernando Alonso. Po pierwszych dwóch wyścigach o żadnym z nich nie można powiedzieć z czystym sumieniem, że spisuje się bardzo dobrze.
Najmniej zarzutów można mieć do Carlosa Sainza, ale i Hiszpanowi daleko do perfekcji. Były zawodnik McLarena dwukrotnie spalił kwalifikacje, w Bahrajnie nie wyszła mu ostatnia próba, a na Imoli nie przeszedł do finałowej części czasówki. W obu przypadkach słabą sobotę poprawił mocną niedzielą, zwłaszcza że pomimo błędów w Emilii-Romanii jego tempo w mokrych warunkach było imponujące i z okrążenia na okrążenie coraz bardziej zbliżał się do kierowców McLarena, a finalnie pomimo startu z P11 ukończył wyścig na P5, tuż za plecami Charlesa Leclerca.
Ewidentne problemy ze złapaniem tempa mają za to Ricciardo i Vettel. Żaden z nich nie spisuje się na miarę oczekiwań i gołym okiem widać, że wciąż nie potrafią się przystosować do nowych maszyn. Gdy Lando Norris w imponującym stylu zgarniał P4 i P3, Daniel toczył się nieco w swoim świecie, w środku stawki, daleko za zespołowym kolegą. Podobnie wygląda sytuacja Vettela, od którego dużo lepiej prezentuje się solidny i do tej pory bezbłędny Lance Stroll. Trudno stwierdzić, czy to kwestia tego, że Kanadyjczyk faktycznie tak dojrzał i z Astona Martina wyciska 100%, podobnie jak Perez przed rokiem, czy może Sebastian wciąż ma takie kłopoty i w bolidzie drzemie niewykrzesany potencjał.
Na Imoli nawet oblanie Fernando Alonso wiadrem Coca-Coli nie pomogłoby w zdarciu z niego całej rdzy. 39-latek zaliczył bardzo jałowe trzy dni w Emilii-Romanii i Esteban Ocon mocno ostudził hype na powrót hiszpańskiego kierowcy. Alonso był po prostu wolny, wyglądał trochę jak debiutant próbujący odnaleźć się w nowym otoczeniu, który chce się po prostu dotoczyć do mety. Może i wystarczyło to na zgarnięcie punktu, ale styl, w jakim dwukrotny mistrz świata wyszarpał 10. miejsce, nie rzucił na kolana.
Nic nowego
O aklimatyzacji mówiło się mniej w ostatnich latach. Adaptować musiał się każdy, bo auta zmieniły się kilkukrotnie, a rzadko też pary były porównywalne tak, jak ma to miejsce teraz. Obecne maszyny są mocno spokrewnione z zeszłorocznymi, ale ponoć prowadzenie identyczne nie jest, plus z uwagi na krótkie testy i arcytrudną Imolę już na początku sezonu, którą Sergio Perez nazwał najgorszym miejscem na drugą rundę w nowych barwach, sytuacja się zmieniła. Zaczęto więc zwracać na to większą uwagę.
Nie brakuje jednak nawet świeżych przykładów wielu kierowców, którym po prostu długo zajmowało wejście na odpowiedni poziom. Daniel Ricciardo w Renault odpalił dopiero w drugiej części sezonu 2019, a Charles Leclerc w Sauberze potrzebował przełamania w chaotycznym Baku, czy nawet w Ferrari dopiero z biegiem czasu coraz mocniej odskakiwał od Sebastiana Vettela. Idąc dalej, Pierre Gasly najpierw w Toro Rosso, a następnie w Red Bullu potrzebował dużo czasu na pokazanie, że ma tempo i jest potencjalnie jednym z najlepszych kierowców w stawce. W Bykach nawet i pół roku to było za mało, ale na więcej nie pozwolili mu Helmut Marko z Christianem Hornerem.
Nawet Antonio Giovinazzi z biegiem wyścigów wygląda coraz lepiej. Co prawda wciąż nikt nie ma go za bardzo dobrego kierowcę, zresztą raczej mieć nie będzie, ale Włoch poczynił wyraźny progres i w jego jeździe widać większą dojrzałość i poprawę, zwłaszcza w tempie wyścigowym.
W każdym razie na wrzucanie na ruszt któregokolwiek kierowcy wciąż jest za wcześnie. Problemy każdego z tych zawodników pokazują, jak trudna bywa zmiana otoczenia i przystosowanie się do nowej konstrukcji, czy nawet zupełnie nowej serii. Bardzo prawdopodobne, że za kilka miesięcy dywagacje z początku sezonu o wypaleniu Vettela, emeryturze Alonso, czy powolnym Ricciardo będziemy wspominać z uśmiechem bądź zażenowaniem na naszych twarzach. Mało który sport jest równie trudny pod względem aklimatyzacji jak Formuła 1, w której każdy detal robi wielką różnicę. Dlatego trzeba zarówno debiutantom jak i świeżakom dać trochę czasu i czekać, jak będą rozkwitać w innych, do tej pory nieznanych dla nich warunkach.