Podczas trwającego weekendu F1 w Brazylii otrzymaliśmy kolejną odsłonę zakulisowej batalii pomiędzy Red Bullem i McLarenem. Tym razem sprawa jest wręcz niewiarygodna i dotyczy ingerowania w pracę opon. 

Nie od dziś wiadomo, że znaczna część rywalizacji w królowej motorsportu odbywa się poza torem. Tak też jest w tym roku, gdyż w ostatnim czasie pod lupą FIA znalazły się dwie sztuczki techniczne.

Jako pierwszy na świeczniku był McLaren, który w Baku korzystał z kontrowersyjnego tylnego skrzydła, co oczywiście nie umknęło uwadze Byków. Na rewanż ze strony rywala nie trzeba było długo czekać, ponieważ w Austin komisarze FIA zajęli się bolidem Red Bulla i głośnym rozwiązaniem dotyczącym regulowania wysokości prześwitu w warunkach parku zamkniętego.  

Podczas rundy na Interlagos w rolę oskarżyciela ponownie wcielił się obóz Christiana Hornera. Według Auto Motor und Sport istnieją podejrzenia co do tego, że kilka zespołów stosuje trik, w którym do opon przez zawory wstrzykiwana jest woda lub inny bliżej nieokreślony płyn. Choć takie działanie na pierwszy rzut oka wydaje się być bardzo specyficzne, to jednak miałoby mieć przełożenie na chłodzenie ogumienia w warunkach wyścigowych. Co ciekawe, sugeruje się, że wystarczy niewielka ilość wlanej cieczy, aby uzyskać pożądany efekt. Zdaniem The Race wartość 50 gramów może już zrobić różnicę.

Autosport donosi z kolei, że podejrzenia nabrały rozpędu od Grand Prix Singapuru, gdy na niektórych felgach zostały zauważone resztki płynu. Tym samym podczas ostatnich dwóch rund FIA przyjrzała się bliżej sprawie, aczkolwiek - jak wynika z raportu AMuS - nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości. Takie stanowisko potwierdziła również firma Pirelli, która jednocześnie zaznaczyła, że w tym roku nie doświadczyła żadnych nieprawidłowości na opisywanej płaszczyźnie. 

Niemcy przytaczają ponadto, że wiele lat temu z takim systemem eksperymentować miał Red Bull, ale ich poczynania dość szybko zostały ukrócone przez FIA, która zamknęła tę lukę. Nie jest więc zaskoczeniem, że obrońcy tytułu uważają, iż za takimi działaniami w obecnych realiach stoją ich byli pracownicy, którzy wdrożyli i udoskonalili ten patent w swoich nowych zespołach.

Podstawą tej historii ma być natomiast to, że Byki od pewnego czasu zaczęły wątpić w to, dlaczego inni radzą sobie znacznie lepiej w tempie wyścigowym. Szczególnie mocny w tym aspekcie bywał McLaren, który potrafił dosłownie "odkręcić" tempo na ostatnich okrążenia stintów.

Dlaczego ta sztuczka jest trudna w realizacji?

Kluczowym pytaniem jest to, w jaki sposób woda dostaje się do opisywanej strefy i jednocześnie nie jest wykrywana przez pracowników Pirelli. Wydaje się to bardzo trudne do osiągnięcia, bo wszystkie mieszanki i felgi są kodowane, FIA losowo przypisuje ogumienie do felg zgłoszonych przez ekipy, a następnie wyłącznie technicy włoskiego producenta są odpowiedzialni za montaż i demontaż opon.

Po zamontowaniu gum na obręcze drużyny nie mogą już dokonywać żadnych działań w tym obszarze, a jeżeli doszłoby już do takiej ingerencji, to taki komplet nie może zostać ponownie użyty. Sprawę jeszcze bardziej komplikuje inna rzecz zaznaczona przez AMuS - zespoły nie posiadają nawet specjalnych narzędzi, które pomagałyby w przeprowadzeniu takiej operacji.

Jasne jest, że jedyną strefą, przez którą można wlać wodę, musi być jakiś zawór, ale użycie go bez przyciągnięcia uwagi przedstawicieli FIA czy Pirelli znów przypomina mało realną misję. To nie jedyne ryzyko, bowiem jeśli - teoretycznie - udałoby się już wstrzyknąć płyn do środka, to następnie trzeba byłoby upewnić się, iż wyparował on w ciągu paru godzin po wyścigu, do momentu ściągnięcia opon.

Inaczej istniałaby szansa ściągnięcia na siebie masy kłopotów ze strony organu zarządzającego. Według Autosportu tego typu trik ma być zakazany dyrektywą techniczną. W tym przypadku kłopoty oznaczałyby więc wizytę u arbitrów.