Max Verstappen przyznał, iż w końcówce wyścigu nie miał możliwości kontaktowania się ze swoim zespołem z uwagi na awarię radia.
Grand Prix Kanady od początku wydawało się układać po myśli obecnego lidera klasyfikacji generalnej. W piątek pokazał on, że dysponuje w Montrealu naprawdę dobrym tempem, co udowodnił podczas sobotniej czasówki, nie dając nikomu innemu dojść do głosu w wale o pole position.
Podobnie było w wyścigu, na starcie którego wbrew wcześniejszym zapewnieniom Alonso nie zdołał go wyprzedzić czy nawet zaatakować, co rozpoczęło długi marsz Maxa po zwycięstwo na torze imienia Gilles’a Villeneuve’a. Na końcu jednak z powodu późnego safety cara przerodził się on w prawdziwą ucieczkę przed szarżującym Carlosem Sainzem.
Pikanterii temu pojedynkowi dodaje fakt, o którym publika dowiedziała się już po przekroczeniu linii mety przez Holendra. Mowa tu o źle funkcjonującym radiu w bolidzie z numerem 1, z którym Gianpiero Lambiase (GP) mógł komunikować się do woli, ale próżno wyczekiwał odpowiedzi od swojego kierowcy, nieświadomego zaistniałych problemów.
- Radio w pewnym momencie przestało działać. Tak po prostu stwierdziło, że kończy współpracę. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało, ale w którejś chwili GP powiedział mi, że nie działa, to chyba było na okrążeniu zjazdowym po wyścigu - mówił triumfator z Kanady.
- Zdaje mi się, że wcześniej musiało działać albo już wcześniej przestało działać, ale oni [zespół] chyba zbytnio się tym nie przejęli. Najważniejsze było to, że mogłem go [inżyniera] słyszeć.
Z doniesień wynika, że komplikacje, które doprowadziły do wyciszenia Verstappena, najprawdopodobniej zaszły gdzieś w okolicach restartu po fizycznej neutralizacji, wywołanej przez Yukiego Tsunodę.
- Na radiu był wyłącznie ruch jednokierunkowy, od GP do Maxa, który podawał mu różnice czasowe, ale nie otrzymywaliśmy odpowiedzi z samochodu - mówił szef ekipy, Christian Horner. - Zdaje się, że radio przestało działać, ale on mógł nas słyszeć, tylko my nie mogliśmy usłyszeć jego.
Zwycięzca 6 z 9 wyścigów w tym sezonie odniósł się też do strategii obranych przez Red Bulla i Ferrari, które w zaistniałych okolicznościach działały na korzyść włoskiej stajni, podejmującej ryzyko i przeciągającej drugi stint Sainza, licząc właśnie na wyjazd samochodu bezpieczeństwa, co pozwoliło Hiszpanowi zmienić opony na świeższe i zmniejszyć do minimum wcześniejszą przewagę jego rywala.
Przed okrążeniem 43., na którym to Red Bull pociągnął za spust i postanowił ściągnąć swojego podopiecznego na zmianę ogumienia, lepszym tempem dysponował zawodnik Scuderii, odrabiający systematycznie kilkusekundową różnicę, dzielącą go z Verstappenem. Po jego pit stopie pozostało pytanie, czy gdyby Carlos został na torze do samego końca, Max dałby radę odrobić przeszło 10 sekund.
Christian Horner w powyścigowych wypowiedziach twierdził, iż z danych bezsprzecznie wynikało, że przejęcie pozycji lidera przez jego kierowcę po drugiej wizycie u mechaników było wyłącznie kwestią czasu. Jego zawodnik nie miał jednak stuprocentowego przekonania.
- Nie byłem pewny, czy zdołam zniwelować stratę [do Sainza] do końca wyścigu - rzekł Max. - Potem wyjechał samochód bezpieczeństwa i także nie byłem z tego powodu zadowolony. Wiedziałem bowiem, że on będzie za mną na świeżych oponach i będzie miał lepsze tempo. Nie było łatwo się bronić.
- Ostatnich 15-16 okrążeń jechaliśmy na pełnym gazie, zupełnie na limicie. Wiedziałem rzecz jasna, że nie mogę popełnić błędu. To było dobre ściganie. To zawsze bardziej przyjemne móc naciskać w bolidzie Formuły 1, niż tylko oszczędzać opony.
Jeśli spojrzymy delikatnie wstecz, bo tylko do zeszłego roku, zobaczymy, że brak możliwości komunikacji z zespołem absolutnie nie przeszkadza 24-latkowi w zwyciężaniu, co udowodnił podczas Grand Prix Francji 2021, kiedy to pomimo problemów z radiem wyprzedził Lewisa Hamiltona na dwa kółka przed końcem wyścigu po zastosowaniu ryzykownej strategii dodatkowego pit stopu.