Mało kto lubi, gdy któraś dziedzina sportu albo życia jest dominowana przez jedną osobę czy firmę. Dlaczego? W większości przypadków pełna kontrola doprowadza do braku konkurencji i pozbawia nas możliwości szerszego wyboru, czy w przypadku rywalizacji doprowadza do zabicia emocji.
Wówczas wielu w akcie desperacji zaczyna zarzucać drugiej stronie nieczystą grę, bądź próbuje za wszelką cenę wytknąć choćby źle postawiony o milimetr krok.
Ów zjawisko spotkało Lewisa Hamiltona, który już od lat pokazuje, że jest kierowcą ulepionym z innej gliny, ale pomimo tego środowisko nieustannie wrzuca mu kamyczki do nie tak skromnego ogródka pełnego sukcesów.
Z hejtem na podobną skalę w królowej motorsportu obecnie spotyka się tylko Nikita Mazepin, ale Rosjanin i Brytyjczyk to dwie strony Amazonki. Debiutant znajduje się w tym wąskim gronie z powodów licznych afer i niskich umiejętności.
Lewis natomiast wszedł na poziom, w którym kolejne wyścigi wyglądają jak zabijanie początkowych potworów w Wiedźminie po ukończeniu całego wątku fabularnego z postacią ulepszoną do granic możliwości.
Czy jednak swoimi osiągnięciami Hamilton nie zasłużył na lepszą reputację? Co powoduje, że tak wielu ludzi ma go - co ostatnio widać jak na dłoni - tak bardzo dość?
Medialny pionier
Lewis Hamilton to zdecydowanie kolorowy ptak i jedna z najbardziej barwnych oraz kontrowersyjnych postaci ery hybrydowej.
Syn Anthony'ego nie należy do grupy miłych i sympatycznych gości, którzy po weekendzie wyścigowym osuwają się w cień. Lewis wyrobił sobie markę poza Formułą 1. Dziś prawie każdy kojarzy Brytyjczyka, nawet jeżeli nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że jest wielokrotnym mistrzem świata i w jakim sporcie uczestniczy.
Dodatkowo jego aktywność społeczna i social media od zawsze przykuwały dużą uwagę kibiców i dziennikarzy, niezależnie od tego, czy to, co robi LH44, uważaliśmy za słuszne, czy też nie.
I’m different. 4️⃣4️⃣ pic.twitter.com/LQCpFZ9Q5E
— Lewis Hamilton (@LewisHamilton) March 28, 2021
Hamilton nie boi się wykorzystywać swojej popularności do głoszenia pewnych haseł, promowania siebie i swoich rzeczy oraz nie stroni od różnych zagrywek. Można odnieść wrażenie, że to jedna z tych osób, która uwielbia, gdy wokół niej coś się dzieje i zawsze musi być w środku najważniejszych wydarzeń.
Jest on swego rodzaju trendsetterem. Pierwszą taką postacią w królowej motorsportu, z takim stylem życia i tak otwartą medialnie, która obudowuje swoje nazwisko na wszelkie możliwe sposoby. Nawet jeżeli wcześniej pojawiali się równie otwarci na wielki świat ludzie, to nie promowali się oni w takim stopniu jak 36-latek teraz.
Prawie wszystko co nowe początkowo nam się nie podoba, ale nie ma w tym nic złego. Taka już nasza natura. Nie lubimy zmian, a Hamilton odwrócił o 180 stopni nasze postrzeganie kierowców. Nie postrzegamy ich już jako ostoje romantyzmu, wsiadające co drugi weekend do bolidu, które na co dzień się nie wychylają i rzadko dzielą się swoimi poglądami. Nie mówiąc o aktywnym uczestniczeniu we wszelkich akcjach społecznych czy protestach.
Działania siedmiokrotnego mistrza świata może nie tyle otworzyły, co dodały nowe furtki dla kierowców, przez co coraz liczniejsza grupa skupia się na jeszcze większym promowaniu swojego nazwiska nie tylko na torze.
Brytyjczyk to swego rodzaju pionier. Czy tego chcemy, czy nie, jego obecność w F1 znaczy więcej, aniżeli się nam wydaje. Obecna Formuła 1 to Lewis Hamilton, ale czy Lewis Hamilton to Formuła 1? Niekoniecznie.
Jego obecność z marketingowego punktu widzenia jest jedną z najlepszych rzeczy, która mogła spotkać królową motorsportu. To właśnie wokół niego kręcą się najwięksi sponsorzy, a przed pandemią wszelcy celebryci pojawiali się w padoku głównie dla 36-latka. Hamilton staje się Valentino Rossim Formuły 1, marką samą w sobie, kimś marketingowo wychodzącym poza ramy swojej dyscypliny.
To on nakręca marketingową spiralę i w znacznej mierze pomaga najbardziej popularnej serii wyścigowej na świecie w dalszym poszerzaniu horyzontów. Nie każdemu pasuje styl Hamiltona i to, jak przedstawia pewne rzeczy, co również jest w pełni zrozumiałe, bo w końcu nie każdy zgadza się z poglądami Lewisa czy inicjatywami, które aktywnie promuje i wspiera.
Jednak bez niego ten sport nie byłby taki sam i nie rozrastałby się tak dynamicznie. Jego nazwisko jest za duże, aby przejść obok niego obojętnie i aby nie wzdbudzało żadnych emocji.
Lewis Hamilton, czyli kontrowersja
Zawodnik Mercedesa potrafił także pójść o krok dalej ze swoimi czynami i wykorzystywać wyrobioną przez lata reputację do promowania akcji społecznych. Wystarczy spojrzeć na poprzedni sezon i klękanie przed wyścigami, czy gdy Hamilton na Mugello założył koszulkę z napisem „Arrest the cops who killed Breonna Taylor”.
Lewis potrafi naginać kolejne granice. Może i nadużywa swojej reputacji, ale sam na nią zapracował latami sukcesów, kolejnymi tytułami w królowej motorsportu i biciem wszelkich możliwych rekordów.
Dodatkowo często sam Hamilton dolewa oliwy do ognia swoimi kontrowersyjnymi wypowiedziami, gdy on bądź zespół notują słabszy okres. Wystarczy przypomnieć sobie wypowiedzi z 2016 roku czy nawet te po niedawnym GP Monako, gdy wprost przyznał, że jedynie Mercedes jest winny słabym wynikom na ulicach księstwa.
LH44 to również postać napędzająca się dzięki kolejnym bodźcom, głównie takim w postaci ludzi. Świetnym przykładem było Silverstone 2021, które wywołało wiele kontrowersji ze względu na niedzielne wydarzenia.
Hang this in the Louvre. ???? #BritishGP pic.twitter.com/qJw59ZYTHH
— Mercedes-AMG PETRONAS F1 Team (@MercedesAMGF1) July 18, 2021
Przez cały weekend Hamilton był napakowany energią i pełnymi trybunami przed własną publicznością. Pokazały to kwalifikacje i jego reakcja na pole position, pokazało to pierwsze okrążenie, incydent z Verstappenem i zachowanie po wyścigu, które pozostawiło największy absmak.
Lewisowi albo ekipie zabrakło w tej całej sytuacji przede wszystkim instynktu samozachowawczego. Dali się ponieść chwili i wiwatującym trybunom. Reszta kibiców miała gdzieś, że kierowca nie wiedział o rywalu w szpitalu.
Wyglądało na to, że okoliczności zwycięstwa zeszły dla niego na drugi plan, liczyło się tylko to, co udało mu się osiągnąć. Verstappen podsumował zachowanie Brytyjczyka jako brak szacunku i obiektywnie trudno się dziwić tak otwartej krytyce Hamiltona ze strony Holendra.
Glad I’m ok. Very disappointed with being taken out like this. The penalty given does not help us and doesn’t do justice to the dangerous move Lewis made on track. Watching the celebrations while still in hospital is disrespectful and unsportsmanlike behavior but we move on pic.twitter.com/iCrgyYWYkm
— Max Verstappen (@Max33Verstappen) July 18, 2021
Takie zachowania nie pomagają nie tylko zespołowi, ale i odbiorowi samego Lewisa przez świat Formuły 1. Natomiast jego marka pozwala mu na takie czyny. W końcu Toto Wolff nie wyśle go karnie do Clio Cup czy nie zdecyduje się na nieprzedłużenie kontraktu. Nikt w Brackley nie może sobie pozwolić na taką stratę.
Znowu on?
Aczkolwiek czy aby na pewno te wszystkie rzeczy przeszkadzałyby nam, gdyby nie to, że zawodnik Mercedesa tak dominuje królową motorsportu? De facto same poczynania poza torem tylko potęgują niechęć do jego postaci, ale jej podłoże jest w wynikach sportowych.
Wystarczy przeanalizować, jak mocno zmieniło się postrzeganie Sebastiana Vettela, gdy ten odszedł z Red Bulla, a jego dominacja odeszła w niepamięć. Niemiec, którego zachowanie potrafiło wyprowadzić z równowagi nawet najbardziej doświadczonego mnicha, nagle stał się jedną z najsympatyczniejszych person w padoku oraz przykładem jednego z najbardziej normalnych i pozytywnych kierowców.
Wszyscy szybko zapomnieli o wszystkich wadach Vettela, który od zakończenia dominacji wywołuje w fanach uśmiech na twarzy i same pozytywne wspomnienia. Nikt nie wypomina mu - tak jak teraz Hamiltonowi - głośnego narzekania na team radio, wypowiedzi w wywiadach, czy psychologicznych zagrywek w walce z Webberem.
Mimo wszystko trzeba wziąć też pod uwagę, że dominacja Vettela, czy nawet ta Michaela Schumachera, były krótsze od tej Hamiltona. Brytyjczyk od początku ery hybrydowej jest poza zasięgiem.
Co prawda Rosberg, czy później przez dwa sezony wspomniany przed chwilą Sebastian, co roku obgryzali mu kostki, ale poza wybrykiem Nico w 2016 roku było to bezskuteczne, a w okolicach połowy sezonu lub tuż po niej wiedzieliśmy, że i tak Lewis ponownie zostanie mistrzem.
Taka ciągłość i brak nadziei na przerwanie panowania Sir Hamiltona sprawiły, że ludzie zaczęli deprecjonować możliwości kierowcy ze Stevenage.
Swoją niemałą rolę w tym ma też postawa samego Mercedesa. Po wojnie domowej na linii Rosberg-Hamilton Toto Wolff postawił już nie na kolejnego kandydata do tytułów, a kierowcę numer 2, Rubensa Barrichello naszych czasów. Takim sposobem już piąty rok - ale raczej ostatni - zaufaniem w Brackley cieszy się Valtteri Bottas.
Fin należy do szybkich kierowców, czasem potrafi zaleźć za skórę, wygrywając wyścig bądź kwalifikacje, ale w Mercedesie zdają sobie sprawę, że są to pojedyncze wyskoki, a nie długoterminowa walka o coś więcej. Hamilton ma cały zespół - włącznie z Bottasem - pod sobą. Ale nie oszukujmy się - po 2016 roku każdy z nas na miejscu Toto Wolffa zrobiłby dokładnie tak samo.
Ciekawym zjawiskiem jest też to, jaką sympatią w ostatnich czasach cieszy się jeszcze nie tak dawno znienawidzony przez wielu Max Verstappen. Holender z dnia na dzień z nieokrzesanego dzieciaka stał się nadzieją na lepsze jutro. Jutro bez Lewisa Hamiltona na czele klasyfikacji.
Wraz z lepszymi wynikami Red Bulla grono fanów Verstappena znacznie się powiększyło, aczkolwiek dla wielu główną motywacją ku zmianie postrzegania Maxa jest chęć przerwania dominacji Hamiltona przez Holendra. Podobny, choć chwilowy zryw, notowali nawet Bottas i Leclerc w 2019 roku, gdy dawali sygnały, że mogą być w stanie w najbliższej przyszłości pokonać 36-latka.
Hamiltona docenimy na emeryturze
Kierowca Mercedesa to jeden z tych zawodników, który zostanie w pełni doceniony dopiero, gdy założy ciepłe papcie i będzie rozpalać kominek w którejś ze swoich posiadłości, bądź zajmie się sprawami biznesowymi. Obecnie przemawiają przez nas emocje i niechęć do dominacji absolutnej, którą mistrz GP2 z 2006 roku wprowadził na początku ery hybrydowej. Aż do 2021 roku nic nie zapowiadało, aby zamierzał lub w ogóle mógł ustąpić.
Obecnie nie potrafimy spojrzeć w pełni trzeźwo na piętnastoletni już dorobek Hamiltona, który stale się powiększa. Gdy zejdzie z nas cała frustracja i nabierzemy nieco dystansu, to kto wie, czy nie zatęsknimy i nie zaczniemy doceniać tego, że oglądaliśmy Formułę 1 w czasach Hamiltona.
Po latach nikt nie wypomina długowieczności Schumachera, gdyż większość z nas patrzy teraz na tamte czasy z nostalgią, w międzyczasie puszczając w niepamięć to, co przeżywaliśmy, widząc raz po raz zwyciężającego Niemca.
Dokładnie tak samo będzie z Brytyjczykiem. Gdy ten odejdzie, a w jego buty wskoczy inny dominator, wówczas spojrzymy przychylniej na jego postać i będziemy z uśmiechem na twarzy wspominać jego zwycięstwa i próby podgryzania przez Rosberga czy Verstappena.