Kto wygranym, a kto przegranym inauguracyjnego weekendu na Red Bull Ringu? Czas na pierwsze takie zestawienie w tym sezonie.
Za nami szalony weekend w Spielbergu. Na przestrzeni trzech dni działo się bardzo dużo, a wisienką na torcie całej inauguracji sezonu Formuły 1 było Grand Prix, które dostarczyło nam wielu emocji. Czas więc na pierwszych Wygranych i Przegranych. Kto jak może czuć się po rywalizacji w Austrii? Sprawdzam!
Wygrani
Valtteri Bottas
Jak co roku, Mercedes jest piekielnie mocny. Co sezon (z krótką przerwą) tytuł zgarnia Lewis Hamilton, chociaż... rok temu, kiedy Valtteri Bottas wygrał w Melbourne, zadawałem sobie pytanie, pewnie jak większość z nas, czy Fin może w końcu nawiązać równą walkę ze swoim partnerem zespołowym. Jak się okazało, było tak, ale do czasu.
Teraz znowu 30-latek mocnym uderzeniem rozpoczyna kampanię. W treningach był za Hamiltonem, jednak w sesji kwalifikacyjnej przełamał się i zwyciężył. Nie inaczej było w niedzielę. Valtteri pewnie kontrolował to, co działo się na torze i Hamilton nie miał dużo do powiedzenia w starciu z Bottasem. Myślę, że kolejnym aspektem, dzięki któremu Finowi ten triumf może smakować jeszcze bardziej, jest czwarte miejsce Hamiltona. Dopiero czwarte. Tym sposobem, już na starcie sezonu, 30-latek odskoczył lekko swojemu partnerowi, bo na 13 punktów.
Bottas 3.0? A za rok Bottas 4.0? Może jednak, cytując piłkarski klasyk, „to jest ten sezon”? W końcu aktualny kontrakt Valtteriego kończy się w tym roku. Z pewnością ten fakt jest wielką motywacją dla niego, aby odnosić kolejne sukcesy. No bo jaki zespół zapewni Finowi bolid, w którym mógłby zdobyć mistrzostwo? Nie widzę innego, poza Mercedesem.
Charles Leclerc
Oj... Jak to podium było potrzebne Ferrari po tak trudnym początku weekendu. Może ich tempo w wyścigu nadal nie było wyśmienite, jednak uważam, że taki wynik Monakijczyka, Mattia Binotto wziąłby w ciemno w sobotni wieczór. Było szczęście, w postaci kary Hamiltona czy pecha rywali z Red Bulla, jednak Leclerc zawsze znajdował się w dobrym miejscu, w dobrym czasie, co pozwoliło mu na końcu stanąć obok Bottasa i Lando Norrisa.
– Ten wyścig oceniłbym jako jeden z moich najlepszym w F1, ponieważ nie popełniłem w nim żadnych błędów – przyznał sam 22-latek.
I dobrze, bardzo dobrze. Charles z przytupem zakończył ten mega ciężki weekend dla Ferrari, jak i samego siebie, dzięki czemu w przyszłość może patrzyć z nieco lepszym nastawieniem. Kolejno 10., 9., i 5. pozycje w treningach oraz 7. lokata w kwalifikacjach to nie są dobre perspektywy przed kolejnymi zawodami na Red Bull Ringu.
Niedzielny rezultat Leclerca nie oznacza jednak końca problemów ekipy z Maranello. Ferrari musi się szybko uporać z silnikiem, bo niedługo sezon będą mogli spisać na straty. Minusem w tej całej sytuacji, moim zdaniem, jest jeszcze fakt, że rok 2020 w Formule 1 jest bardzo dynamiczny, wyścig za wyścigiem, mało czasu, co nie jest dobrym prognostykiem dla włoskiej ekipy.
Lando Norris
– F**KKKK YEAHHHHH – tak zmagania podsumował Brytyjczyk. Chyba perfekcyjnie, bo ma za sobą znakomite zawody. W kwalifikacjach wywalczył świetną 4. lokatę, a dzięki karze dla Hamiltona, wystartował z 3. pola, co podsyciło moje nadzieję na to, że 20-latek pierwszy raz stanie na podium.
I stało się. „L4ando” ukończył rywalizację na 3. miejscu, choć też może mówić o odrobinie szczęścia. Kara dla Hamiltona, a także przedwczesne zakończenie zmagań przez Maxa Verstappena i Alexandra Albona pozwoliło kierowcy McLarena przesunąć się w klasyfikacji wyżej.
Niemniej jednak nie umniejszam tym Norrisowi jego wyczynu. Muszę tutaj także troszkę sprostować, ponieważ wszyscy wiemy, jak było z pięcioma sekundami różnicy między nim a Hamiltonem. Niesamowitego wyczynu dokonał na ostatnim, 71. okrążeniu, dzięki czemu przeskoczył sześciokrotnego mistrza świata i zameldował się na podium. A dodatkowo dopisał na swoje konto jeszcze jeden punkt, bo przecież jego kółko było najszybszym podczas całych zmagań na Red Bull Ringu.
Przegrani
Sebastian Vettel
O problemach z bolidem Ferrari wspominałem już przy okazji Leclerca. Choć i tutaj także muszę dodać słowo na ten temat. Monakijczyk zdecydowanie lepiej poradził sobie w Spielbergu niż Sebastian Vettel i przyćmił swojego kolegę z drużyny. Co prawda, Niemiec zaliczył kontakt z Carlosem Sainzem, obracając się potem, ale jednak nie pokazał się z dobrej strony.
No, a może, znów przytaczając modne ostatnio powiedzenie, „bolidy nie są równe”? Ale to już tak zdecydowanie prześmiewczo, niemerytorycznie, aby nie za każdym razem wypowiadać się o Vettelu chłodno.
Sądzę, że 33-latkowi w wykonywaniu swojej pracy na pewno nie pomagają także zawirowania, związane z jego odejściem z Ferrari. I choć poinformowano o tym już wcześniej i wszystko wyjaśniono, to niedawno temat powrócił.
– To oczywiście było zaskoczenie, gdy zadzwonił do mnie Mattia i powiedział mi, że zespół nie ma dalszych intencji, by kontynuować współpracę. Nigdy nie było żadnych dyskusji czy oferty na stole – wyjawił w rozmowie z RTL Niemiec.
Max Verstappen
Miało być trzecie zwycięstwo pod rząd na Red Bull Ringu. Podczas weekendu tempo ekipy Christiana Hornera nie było piekielne, jednak był to domowy wyścig dla Czerwonych Byków, a sam Holender lubi się tam ścigać.
Szczęście uśmiechnęło się do 22-latka jeszcze przed zawodami, kiedy awansował z 3. na 2. pole startowe, dzięki karze dla Hamiltona. Szybko jednak okazało się, że Verstappen nie zwycięży w Spielbergu. Awaria elektroniki przekreśliła cele Maxa. Nie było mi wtedy do śmiechu, bo sądziłem, że tylko Holender mógł nawiązać walkę z Mercedesami o najwyższe cele. Pomyliłem się, ale nie o dużo, bo przecież był jeszcze Albon, lecz o tym zaraz.
Moi redakcyjni koledzy wypowiadali się na temat przyszłości Red Bulla w tym sezonie. Wszyscy byli zgodni, a i ja nie jestem innego zdania. Po pierwszym, nieudanym wyścigu, ze względu na wydarzenia losowe, nie można jednak uważać, że Czerwone Byki powinny spisać ten rok na straty. I nie chciałbym się tutaj mylić, bo jeżeli Ferrari nie upora się ze swoimi problemami i nie przebije się na czoło stawki, to znów będziemy mieć „one man show”, a właściwie „one team show”.
Alexander Albon
Współczuję Albonowi. Znów jechał po premierowe dla siebie podium i znów został zdetronizowany przez Hamiltona. A może nie tylko po podium, a po zwycięstwo? Zdecydowanie ciągłe wyjazdy na tor samochodu bezpieczeństwa nie pomagały obu kierowcom Mercedesa. Przez to Taj zmniejszał do nich dystans, aż w końcu zdecydował się zaatakować.
No i jaka szkoda... Ale to raczej nie tylko mi go szkoda. Hamilton uruchomił protokół „Brazylia 2019” i wyłączył 24-latka z rywalizacji. Później już Red Bull sam wycofał samochód Albona, przez co ani jeden Czerwony Byk nie dojechał do mety.
Niby po zakręcie, na którym doszło do całego incydentu, Taj mógł wyprzedzić Hamiltona na prostej, ale tu walczył on nie tylko z Mercedesami, ale także z czasem, bo okrążeń do końca wyścigu było coraz mniej. Ode mnie plus dla Albona za to, że spróbował ataku, w końcu zaraz przed Hamiltonem był Bottas, a więc premierowy triumf w królowej motorsportu był w zasięgu 24-latka. A za takie akcje kochamy Formułę 1.