Fantastyczna rywalizacja podczas Grand Prix Emilii-Romanii za nami! Był deszcz, nierówno przesychający tor, neutralizacje, kolizje, czerwona flaga, dramy, a przede wszystkim emocjonująca walka. Czas więc na Wygranych i Przegranych minionego weekendu!
Wygrani
Max Verstappen
Dla mnie sprawa jest bardzo prosta: Holender wygrał, więc zasłużenie mogę go umieścić wśród pozytywów. Należy jednak docenić styl, w jakim tego dokonał. Zaliczył fenomenalny start, co nie było - jak dotąd - jego najlepszą stroną (i zresztą sam 23-latek przyznał, że był tym zaskoczony), a później samotnie pomknął w stronę mety, odjeżdżając znacznie reszcie stawki.
Ja - szczerze mówiąc - prędzej widziałem Verstappena zwyciężającego trzy tygodnie temu na torze Sakhir, a nie na Imoli. W Bahrajnie było widać bardziej tę przewagę Red Bulla niż we Włoszech, gdzie przecież w kwalifikacjach najlepszy okazał się już Lewis Hamilton. Nie mówię też, że nie spodziewałem się w niedzielę triumfu Maxa, bo w moich notowaniach był wyżej niż siedmiokrotny mistrz świata.
Koniec końców to właśnie holenderski zawodnik pojechał praktycznie bez żadnych błędów, których nie ustrzegł się Brytyjczyk z Mercedesa. Dodatkowym smaczkiem jest w chwili obecnej także sytuacja w klasyfikacji generalnej kierowców, gdzie 23-latek zbliżył się do Hamiltona na zaledwie jeden punkt, a warto dodać, że ten drugi wyrwał sobie to prowadzenie najszybszym okrążeniem uzyskanym podczas Grand Prix Emilii-Romanii.
Lando Norris
Kto jak nie Lando zasłużył sobie, żeby znaleźć się w gronie Wygranych? Kapitalna jazda Brytyjczyka i trafne decyzje strategiczne zespołu McLarena złożyły się na drugie w karierze podium 21-latka w wyścigu królowej sportów motorowych. W świetny sposób Norris zrehabilitował się za pechową sobotnią czasówkę, w której miał szansę na drugi rząd, ale jego rezultat został skreślony.
Czwarte i trzecie miejsce - to wyniki zawodnika ekipy z Woking w trwającym sezonie. Nie trzeba zatem mówić, że McLaren to obecnie drużyna z czołówki i inni muszą się z nimi liczyć w walce o najwyższe pozycje. A to tylko na plus, bo przyznam się, że ja już miałem dość w ostatnich latach tych samych teamów z przodu. Zdecydowanie jestem zwolennikiem różnorodności i wyrównanych batalii.
Wracając jeszcze do samego Lando - nie po raz pierwszy udowadnia on, że nie bez powodu jeździ w Formule 1. Wszyscy natomiast dywagują na temat tego, kiedy George Russell na stałe zagości w Brackley. A może - na ten moment - lepszym wyborem dla Mercedesa byłby właśnie Norris, niż popularny "gekon"? Oczywiście to tylko moje zdanie i wiem, że bardzo daleko do spełnienia takiego scenariusza.
Kibice
To, co my - kibice - otrzymaliśmy w niedzielne popołudnie, z pewnością nas usatysfakcjonowało. Działo się wiele, ponieważ swoje trzy grosze dołożyły warunki atmosferyczne, a przecież sami zawodnicy nie pozostali dłużni, dzięki czemu oglądaliśmy wspaniałą walkę na torze, ale także dramy między niektórymi kierowcami. Taka właśnie - moim zdaniem - powinna być Formuła 1 - pełna rozrywki, niekoniecznie czysto sportowej, kiedy rządzi tym pieniądz. Powiedzmy sobie szczerze - im jesteś bogatszy, tym lepszy.
Przegrani
Sergio Perez
Czas na drugą połowę tego tekstu, nieco mniej przyjemniejszą, bo przechodzimy do Przegranych. Sergio... jaka szkoda, że zaprzepaściłeś sobie tak genialne kwalifikacje. Plusem może być chociaż fakt, że Meksykanin udowodnił w sobotę, że czasówka w Bahrajnie była wypadkiem przy pracy, spowodowanym aklimatyzacją w nowym bolidzie po przesiadce z auta Racing Point.
Ale jednak dobry występ w eliminacjach to zaledwie mała zmarszczka w kontekście całego weekendu, który dla 31-latka zakończył się in minus w końcowym rozrachunku, bo jak inaczej nazwać spadek z drugiej na jedenastą lokatę, w dodatku przez własne przewinienia, do których sam zainteresowany się przyznał i wziął winę na siebie.
Usprawiedliwić Pereza można tym, że prowadził on samochód Red Bulla pierwszy raz w takich warunkach, jakie panowały w minioną niedzielę na Imoli. Dodatkowo, Sergio ma za sobą jeszcze mało kilometrów za kierownicą RB16B, co zresztą bardzo dobrze obrazuje również sytuacja w McLarenie, gdzie dotychczas Norris spisuje się lepiej od Daniela Ricciardo, który w kokpicie MCL35M jest świeżakiem. No, ale cóż - ostatecznie Perez zasłużył, by znaleźć się w towarzystwie takich tuz, o których mowa poniżej.
Valtteri Bottas
Wydaję mi się, że pora na gwóźdź programu. Chodzi oczywiście o Bottasa, ale obok niego w kolejce jest też Russell, o którym za chwilę. Jeśli chodzi o Fina... no nie wiem, co tu napisać. Hamilton po kwalifikacjach powiedział, że "najprawdopodobniej na początku Grand Prix będzie musiał sobie radzić bez wsparcia Valtteriego". I co? I Sir się pomylił, bo był zdany na siebie przez cały wyścig.
Nie dość, że Bottas miał problemy, żeby przedrzeć się do czołówki poprzez wyprzedzanie słabszych konstrukcji od swojej, to jeszcze ta kraksa z autem z numerem 63 w połowie rywalizacji. Nie obwiniam tutaj za ten wypadek tylko i wyłącznie 31-latka pochodzącego z Nastoli, lecz to wydarzenie tylko dolało oliwy do ognia.
Przyznam, że ja sympatyzuję z Valtterim jeszcze od początków jego kariery w Formule 1, czyli od przygody z Williamsem. Ostatnimi czasy jednak nie robi na mnie dobrego wrażenia i - jako jego fan - jestem bardzo zawiedziony postawą Fina. Nudzą mnie także te ciągłe jego nowe odsłony... 2.0, 3.0. Mógłby sobie to darować, gdyż generuje sobie tym tylko memy na swój temat, które zresztą - niestety - są słuszne.
George Russell
Młody Brytyjczyk weekendem we Włoszech stracił chyba w oczach wielu osób, w moich również. Zawiódł Russell. Ja myślę i nawet sędziowie tak orzekli, że Bottas zostawił mu wystarczająco dużo miejsca na dojeździe do sekcji Tamburello, a zawodnik reprezentujący Williamsa najechał na bardzo mokry fragment toru, przez co zarzuciło jego autem, a później już wszyscy dobrze wiemy, co się stało.
Niektórym mogły również nie przypaść do gustu działania 23-latka, jakich dopuścił się po wyjściu z FW43B, czyli uderzenia w kask Valtteriego, który zresztą nie pozostał dłużny i pokazał mu środkowy palec. Takimi występkami na pewno obaj osłabili sobie swoją pozycję u Toto Wolffa, mającego teraz ciężki orzech do zgryzienia, ale mi - kibicowi - takie smaczki się podobają, bo - jak wspomniałem wyżej - o to w tym wszystkim chodzi, przynajmniej dla mnie.
George po raz kolejny się spalił, kiedy miał okazję na coś więcej, niż spokojny dojazd do mety. Tak samo na Imoli było przed rokiem, gdy wypadł z toru za samochodem bezpieczeństwa, tracąc szansę na punkty. Owszem, miał znakomity moment w Bahrajnie, prowadząc "Czarną Strzałę", ale jestem ciekaw, jak w najlepszym bolidzie pokazałby się wymieniany Norris, który powoli staje się przecież gwarantem świetnych wyników. Wiem, że to takie bezsensowne i mało realne gdybanie, ale jeśli to ja miałbym wybór...