Kolejny weekend z Formułą 1 za nami. Miało być nudno - jak to często bywa podczas Grand Prix Hiszpanii, a w sumie nie było tak źle. Czas również na Wygranych i Przegranych.
Wygrani
Lewis Hamilton
Brytyjczyk sięgnął po zwycięstwo w niedzielnym wyścigu w głównej mierze dzięki temu, że Mercedes był tym razem po prostu mocniejszy od Red Bulla. Siedmiokrotny mistrz świata zaprezentował wyśmienite tempo na pośredniej mieszance, a znaczenie miało też zarządzanie oponami. Z każdą chwilą więc "czarna strzała" coraz bardziej zbliżała się do Maxa Verstappena, aż stało się nieuniknione.
Jest wygrana, są także punkty. Bardzo ważne punkty w kontekście dotychczasowej walki w klasyfikacji generalnej kierowców między Hamiltonem a Holendrem z Red Bulla, ponieważ widzieliśmy, jak wyglądała sytuacja chociażby w Portugalii, gdzie oba czołowe zespoły do samego końca walczyły o jedno "oczko" za najszybsze okrążenie.
14 – tyle punktów wynosi przewaga Lewisa nad drugim w rankingu Verstappenem. Wygląda na to, że Mercedes rozpędza się po dość trudnym dla drużyny początku tego sezonu. Jeśli chodzi jeszcze o statystykę, to warto dodać, że sobotnie pole position Lewisa było jego 100. w całej karierze. Genialny zawodnik. Mam wrażenie, że czasem niedoceniany. A to, jakie on liczby wykręca, to kosmos. Lionel Messi królowej sportów motorowych.
Charles Leclerc
Po raz kolejny Monakijczyk udowania, że ma papiery na coś więcej niż dobre wyniki. Znów wyciągnął ze swojego bolidu tyle, ile mógł. W trakcie Grand Prix były nawet momenty, kiedy podejmował walkę z Valtterim Bottasem, jeżdżącym w barwach Mercedesa.
To czwarte miejsce Leclerca na obiekcie Circuit de Barcelona-Catalunya to jego najlepszy wynik w trwającej obecnie kampanii, ponieważ tuż za podium ukończył również rywalizację na Imoli. Zaznaczyć trzeba też to, że 23-latek ani razu w tym roku nie wypadł z najlepszej szóstki w pojedynczym wyścigu.
To wszystko składa się na bardzo dobrą piątą pozycję w łącznej tabeli mistrzostw. Strata Charlesa do czwartego Lando Norrisa liczy już zaledwie jedno "oczko". W 2020 pochodzący z Monte Carlo kierowca mógł jedynie pomarzyć o takich rezultatach i regularności, jaką prezentuje teraz.
Daniel Ricciardo
Czyżby Australijczyk oswoił MCL35M? Z pewnością można tak sądzić po tym, co pokazał na torze w Montmelo. Świetna jazda zaowocowała szóstą lokatą. Tym samym Daniel wyrównał swój najlepszy wynik w tym sezonie, gdyż szósty był też podczas drugiego weekendu - na Imoli.
To nie jest jednak jedyny powód do dumy dla zawsze uśmiechniętego, sympatycznego 31-latka urodzonego w Perth. W niedzielnych zawodach pierwszy raz pokonał on bowiem swojego kolegę z ekipy McLarena, Lando Norrisa, który tym razem przeciął linię mety jako ósmy.
Jazda pod Barceloną może tylko zbudować Ricciardo - mentalnie czy pod względem pewności siebie, a wiemy przecież, jak ważną rolę w dzisiejszym sporcie odgrywają te czynniki. Szczególnie ważna w przypadku "Danny'ego" może być ta druga cecha, ze względu na to, że w Woking jest on nowy.
Przegrani
Sergio Perez
"Czerwone Byki" problem miały już po kwalifikacjach, w których Meksykanin zajął dalsze, ósme miejsce. No powiedzmy sobie szczerze, że w tym samochodzie, który wydaje się dobrze przystosowany do krótkich dystansów, takie coś nie powinno się raczej zdarzać. Oczywiście, to była ciasna czasówka, bo "Checo" do P4 stracił tylko 0,209 sekundy, ale gdzieś jednak brakło.
No i kłopot jest jasny. Mowa tu o braku wsparcia dla Verstappena w trakcie wyścigu. Holender był skazany na siebie i musiał walczyć z Mercedesami w pojedynkę. A akurat Valtteri Bottas znalazł się w całkiem niezłym położeniu, patrząc z perspektywy Hamiltona, gdy zjechał on drugi raz do boksu. Max nie mógł udać się do pit stopu za nim, bo po wyjeździe mógłby zostać nieco przyblokowany przez Fina, więc tak czy siak stanąłby na drugim stopniu podium.
Usprawiedliwienia Pereza w dalszym ciągu można szukać w tym, że to dopiero jego początek w RB16B. Potrzeba zatem czasu, żeby zaadaptować się do nowych warunków. To nie jest też tak, że Sergio nie umie. Przecież w Bahrajnie – w debiucie – pojechał fantastycznie, a więc da się. Tym razem jednak coś zawiodło.
Fernando Alonso
W przypadku Hiszpana, a w przeciwieństwie do opisywanego wyżej Meksykanina z Red Bulla, kwalifikacje w jego wykonaniu były na naprawdę dobrym poziomie. Było Q3, a w nim dziesiąta pozycja. Dodatkowo z perspektywy całego teamu Alpine wyglądało to kapitalnie, bo piąte pole startowe padło łupem Estebana Ocona.
Podczas Grand Prix Fernando był bardzo blisko punktów. Nawet w drugiej fazie zmagań jechał na dziesiątej lokacie. Jego ogumienie jednak nie podołało i Fernando zaliczył przez to gwałtowny spadek. Leciał w dół na grafice telewizyjnej niczym pikujący samolot.
Nie ma co się tutaj rozwodzić. Sprawa jest jasna. Mogło być TOP 10, czyli punkty, a w zasadzie bardziej to punkt, a nie ma nic, bo tak w tej sytuacji można, a nawet trzeba, nazwać to 17. miejsce, na którym Alonso zameldował się na mecie. Tym samym nie ujrzeliśmy trzeci raz z rzędu "Nando" w czołowej dyszce.
Yuki Tsunoda
Dał o sobie znać młody Japończyk w trakcie minionego weekendu w Hiszpanii. Szkoda, że nie pod względem sportowym, ponieważ w kwalifikacjach nie za bardzo się popisał, plasując się na dalekiej 16. pozycji. W wyścigu natomiast 21-latek miał pecha, bo jego auto po prostu odmówiło posłuszeństwa, przez co musiał się wycofać.
Poza torem z kolei Tsunoda niespecjalnie błysnął. Z pewnością swoją wypowiedzią, w której zastanawiał się, czy maszyny jego i Pierre'a Gasly'ego to te same konstrukcje, nie zaskarbił sobie sympatii kibiców, a można nawet powiedzieć, że stał się memem w ostatnich dniach.
Ale to nie jest też tak, jak wielu osobom się wydaje. Yuki zaraz później stwierdził, że "oczywiście to te same bolidy", ale jego słowa poszły w świat. Niektórzy także źle go zrozumieli, myśląc, że wprost przyznał, iż samochody są nieruwne nierówne. Wiemy również, jak jest z językiem angielskim u Japończyków. Krótko mówiąc - nie są oni wirtuozami w tej dziedzinie. Podsumowując jednak wydarzenia z udziałem zawodnika zespołu AlphaTauri - wyszło średnio.