Samochód bezpieczeństwa, procesja i przebite opony. To za nami, jeśli chodzi o Grand Prix Wielkiej Brytanii. Przed nami z kolei - standardowo - Wygrani i Przegrani, jak po każdym weekendzie z Formułą 1!
W końcówce wyścigu - jeszcze przed ekscesami z gumami - myślałem, że dzisiejsze zestawienie po rywalizacji na Silverstone będzie nieco inne - nie umieszczę wśród Wygranych i Przegranych po trzech kierowców, a więcej lub mniej. Ciężkie warunki i opony Pirelli pomogły mi jednak dokonać wyboru, dzięki czemu - jak zawsze w moim cyklu - znalazło się miejsce dla sześciu zawodników.
Wygrani
Lewis Hamilton
Urzędujacy mistrz ma ode mnie po Grand Prix Wielkiej Brytanii nie tylko tytuł Wygranego, ale i największego farciarza - myślę, że tu każdy się zgodzi. Niewiarygodne szczęście miał Brytyjczyk. Nie lubię gdybać, ale każdy wie, co by było, gdyby opona pękła mu chwilę wcześniej.
Ale tak się nie stało. I to 35-latek zanotował wczoraj trzecie zwycięstwo w obecnym sezonie. Znów nie dał szans innym - Valtteri Bottas nie mógł się do niego zbliżyć tak, żeby zaatakować, natomiast Max Verstappen jechał dużo dalej i - jak sam przyznał - nudziło mu się.
Sam Hamilton może czuć się jako podwójny wygrany, ponieważ wiemy, co stało się z jego kolegą z zespołu. Co dotknęło Lewisa później, zepsuło wyścig wcześniej Bottasowi, przez co Fin stracił masę punktów w klasyfikacji generalnej mistrzostw. Jeśli Hamilton utrzyma taką formę...
Charles Leclerc
Monakijczyk już w kwalifikacjach do wyścigu zaprezentował się nadzwyczajnie dobrze, zajmując wysokie, 4. miejsce. Dla odmiany - jego kolega z ekipy - Sebastian Vettel - ukończył czasówkę na 10. pozycji, co pokazało, że Leclerc w sobotę pojechał nieźle.
W niedzielę 22-latek potwierdził swoją dobrą formę na Silverstone i odniósł bardzo duży sukces (jadąc w Ferrari), jakim jest 3. lokata. Oczywiście, nie mógł narzekać na brak szczęścia, bo takie miał, kiedy Bottasowi przebiła się opona, ale ma za sobą dobry wyścig, co koniec końców pozwoliło mu wskoczyć na podium.
Ciężkie były dni dla Ferrari przed Grand Prix Austrii, gdzie Leclerc był 2., i ciężkie były również przed rywalizacją w Wielkiej Brytanii. W tym drugim przypadku włoska drużyna pokazywała się ze słabej strony od dłuższego czasu, a nie - jak to było przed pierwszymi zmaganiami na Red Bull Ringu - jedynie w czterech wcześniejszych sesjach.
Pierre Gasly
Bardzo dobry wyścig ma za sobą Pierre Gasly. Francuz startował z 11. pola startowego, natomiast niedzielne zawody zakończył na świetnym, 7. miejscu, zostawiając za sobą Vettela z Ferrari, Strolla z Racing Point czy Albona z Red Bulla.
Dla Gasly'ego szczególnie bardzo dobrą informacją jest fakt, że odstawił z tyłu Albona, który nie najlepiej radzi sobie w barwach Czerwonych Byków. Taj jednak miał dobrą końcówkę i zameldował się w małych punktach. Gdyby nie to, miałby on jeszcze cieplej niż ma, bo wiemy, jak niecierpliwy jest Helmut Marko.
Mimo problemów z bolidem AlphaTauri, Gasly radzi sobie nieźle w tym sezonie. Francuz ma na swoim koncie już 12 punktów i dobrą jazdę. Myślę, że przy małym szczęściu, 24-latek jeszcze w tym sezonie może wskoczyć do samochodu Red Bulla, wymieniając się z Albonem. A wspomniałem już o wyżej, jaki jest Marko.
Przegrani
Valtteri Bottas
Gdyby nie przebita opona, on z pewnością nie znalazłby się w moim dzisiejszym zestawieniu. W Grand Prix byłby spokojnie drugi, ale za Hamiltonem, więc w gronie Wygranych też bym go nie umieścił. A jednak. Fin miał zdecydowanie mniej szczęścia od swojego partnera i jego ogumienie wytrzymało krócej niż to, które założone miał 6-krotny mistrz świata.
Tym samym Bottas jest Przegranym wyścigu. Stracił także bardzo dużo punktów do klasyfikacji generalnej mistrzostw, które są mu bardzo potrzebne w kontekście walki o tytuł z Hamiltonem. A tak, Fin w rankingu jest już 30 "oczek" za Brytyjczykiem, a Verstappen zbliżył się do niego na 6 punktów.
Prawie w każdym moim tekście w ramach tego cyklu przewija się słowo o Bottasie 3.0, który ma zdobyć mistrzostwo - tak też będzie tym razem. By zwyciężyć na koniec sezonu, trzeba mieć szczęście, a na razie Fin go nie ma. W przeciwieństwie do Hamiltona, który - jak na razie - posiada go najwięcej spośród całej stawki.
Nico Hulkenberg
Ten kierowca to definicja pecha. Nagle wraca do Formuły 1, kiedy nikt się tego nie spodziewa, dostaje bardzo dobry samochód, w którym może powalczyć o niezły rezultat, a tu... problemy z jednostką napędową. Niesamowicie mi szkoda Niemca.
Miał być "Hulkenback". No i był. Ale na pewno nie taki, jaki sobie sam 32-latek wymarzył. Jeśli Hamilton jest największym farciarzem weekendu, to trzeba także przyznać tytuł największego pechowca minionych dni. Dla mnie - bez wątpienia - jest nim właśnie Hulkenberg.
No cóż. Niech Nico zapomni o wydarzeniach z niedzieli, bo najprawdopodobniej przed nim kolejne Grand Prix - 70-lecia, także na Silverstone. Szkoda jednak, że Niemiec nie przejechał wczorajszego wyścigu, nawet jeśli miałby skończyć bez punktów. Byłaby to dla niego cenna nauka.
Sergio Perez
Można nie wziąć udziału w żadnej sesji podczas weekendu i zostać Przegranym? U mnie - można. Wielka szkoda mi jest Sergio Pereza. Obecne dni są dla niego kluczowe w kontekście walki o fotel na najbliższy rok, a tak - nie ma szansy pokazać się, przez co z automatu dużo traci.
Gdyby nie to, że Hulkenberg nie wystartował w niedzielę, z pewnością to Meksykanin byłby największym pechowcem. Jednak cała sytuacja wokół Niemca to coś niesamowitego. Tyle czekania na podium, szansa - która nagle się pojawiła - i problemy z bolidem.
Wracając do Pereza - bardzo mocno trzymam za niego kciuki. Wreszcie dostał dobre auto, zanotował niezłe występy, oczywiście - przydarzył się też gorszy, ale wolę jednak jego w Astonie Martinie w przyszłej kampanii, a nie Vettela. Niech udowodni swoją wartość po powrocie.