W nowym sezonie F1 pojawi się kontrowersyjna zmiana - od 2025 roku podczas Grand Prix Monako kierowcy będą musieli dwukrotnie zjechać do boksów, niezależnie od warunków pogodowych. Oficjalnie chodzi o “poprawę sportowego widowiska”, ale czy rzeczywiście na torze zobaczymy lepsze ściganie?

Grand Prix Monako umiera. Przynajmniej w oczach coraz młodszej widowni, dla której ten legendarny wyścig jest już tylko nudną procesją na tle luksusowych jachtów i wieżowców Monte Carlo. Nowi kibice, którzy wychowani są na oglądaniu wyścigów na torach zaprojektowanych pod wyprzedzanie, nie dostrzegają fenomenu oraz wytworzonego wokół Monako kultu. I trudno się temu dziwić.

Dawniej ten wyścig był synonimem prestiżu - zwycięstwo w Księstwie oznaczało perfekcję za kierownicą, bo na tym torze błąd kończył zabawę. Wygrać można było wszędzie, ale wygrana w Monte Carlo smakowała najlepiej. Nie bez przypadku utarło się, że w skład potrójnej korony motorsportu wchodzi właśnie ten triumf. Dziś, w erze gigantycznych bolidów, niedzielna rywalizacja w Monako to w dużej mierze parada, gdzie o wszystkim decydują kwalifikacje, zaś kierowcy po prostu odhaczają kolejne okrążenia z nadzieją na to, że strategia rywala da im szansę na awans.

Nowa generacja fanów - chociaż także coraz więcej przedstawicieli tej starszej - nie ma sentymentów. Nie kupuje opowieści o “magii Monako”, bo na torze magii nie ma - tak jak nie ma prawdziwej walki. Kiedy pojawiają się doniesienia o możliwej rotacyjności w kalendarzu mistrzostw, niepopularną opinią nie jest to, że kibice woleliby oddać Monako, byle utrzymać na stałe Spa, Monzę czy inne tradycyjne obiekty. Władze Formuły 1 to wiedzą, więc wybrały kolejny nowy paragraf, mający wzbogacić rozrywkę. Tym razem: wymuszone dwa pit stopy.

Czy to poprawi widowisko? Nie na torze

Zmiana jest prosta - od sezonu 2025 każdy kierowca będzie musiał dwukrotnie zjechać do boksów, niezależnie od warunków pogodowych. W teorii oznacza to więcej zmienności, więcej strategicznych manewrów i tchnienie nowego życia w monakijską procesję. A w praktyce? W praktyce nie zmieni to niczego, co poprawiłoby ściganie.

Bo to nie strategia jest problemem Monako. Ludzie pragną zobaczyć ściganie na torze, nie w alei serwisowej. Taktyczne ściganie już widywali. To ono uratowało wyścig dwa lata temu, kiedy batalia Verstappena i Alonso stała się jednym z nielicznych emocjonujących momentów w nowoczesnej historii tego Grand Prix. Prawdziwy problem to tor, który od dawna nie pasuje do współczesnych bolidów.

Technologia w F1 przez dekady poszła naprzód. Samochody stały się bardziej niezawodne, bardziej bezpieczne i… zdecydowanie większe. Dzisiejsze maszyny mierzą dwa metry szerokości, a na ciasnych ulicach Monte Carlo po prostu brakuje im miejsca na wyprzedzanie.

Ale zaraz - przecież w latach 80. bolidy były równie szerokie, a mimo to narzekania na Monako zaczęły się dopiero w XXI wieku. Co się zmieniło? Wytrzymałość komponentów oraz powtarzalność kierowców.

W czasach Senny i Mansella rywalizacja nie kończyła się na obronie pozycji - dochodziło do awarii, błędów czy problemów ze sprzętem. Senna, broniąc się przed Mansellem w 1992 roku, nie tylko musiał uważać, czy Brytyjczyk nie zaryzykuje szalonym atakiem i nie wepchnie się pod łokieć, ale także myśleć, czy silnik nie eksploduje, skrzynia biegów nie odmówi posłuszeństwa, a zawieszenie wytrzyma wjazd na tarkę.

Dziś? Bolidy są niezawodne jak nigdy wcześniej. Niektóre komponenty potrafią przetrwać pół sezonu, a ten jest teraz niemal dwa razy dłuższy niż dawniej. Awaryjność coraz rzadziej staje się jakimkolwiek tematem, podobnie jak brawura kierowców. Pragmatyzm wyparł szalone szarże w myśl zasady - nie walczysz o pozycję, jeśli nie musisz. Nie opłaca się ryzykować, kiedy priorytetem jest odpowiednie zarządzanie oponami, paliwem i strategią.

fot. Ferrari 2024

Nie bez powodu to sobotę uznaje się za najważniejszą część weekendu - bo niedzielny wyścig to od lat jedynie bezpieczny przejazd od startu do mety. Nawet wypadków jest tu coraz mniej, ponieważ kierowcy wiedzą, że nie muszą ryzykować i rozpychać barier, tylko trzymać “wyścigowe” tempo i od czasu do czasu jechać środkiem, żeby uniemożliwić iluzoryczne manewry wyprzedzania. Jeśli nie wydarzy się wypadek, awaria, czy pit stop na wieki wieków - patrz Valtteri Bottas w 2021 roku - to kolejność na mecie niemal zawsze pokrywa się z wynikami kwalifikacji. Czasy cudownych zwycięstw, niczym to Oliviera Panisa z 1996 roku, to przeszłość.

I tu wchodzi w grę nowy przepis. Czy uczyni on Monako bardzo ekscytującym? Zamiast realnej walki dostaniemy więcej matematyki i kalkulacji. To tak, jakby w piłce nożnej wprowadzić obowiązkowe przerwy i liczyć na to, że nagle padnie więcej bramek. A może idźmy dalej - kara przejazdu wokół Sainte Devote za każdy błąd w alei serwisowej? W biathlonie się sprawdza, a nawet bieganie na nartach robi się wtedy ciekawsze…

Nie twierdzę, że ta zmiana nie wpłynie na przebieg wyścigu. Dwa obowiązkowe pit stopy oznaczają więcej okazji do strategicznych zagrywek - podcięć, wyczekiwania na neutralizację, prób wykorzystania pustego toru do szybkich okrążeń - to bardzo ważne elementy każdego wyścigu. To będzie inne Monako. To z całą pewnością będzie ciekawsze Monako, bo zmieni się jego dynamika i otworzy drzwi na więcej strategicznych możliwości. Tylko czy naprawdę o taką zmianę chodziło?

Hipokryzja krytyków. Od lat akceptujemy sztuczne emocje

Najbardziej absurdalne w tej debacie jest to, że wielu krytyków zmian w Monako - a jest ich więcej niż obrońców - zdaje się zapominać, na czym od dawna opiera się F1. Gdy tylko wprowadzane są kolejne “sztuczne” elementy, natychmiast słychać głosy oburzenia. Ale czy kibice nie narzekali latami, że Monako wymaga zmian? Czy nie jest to hipokryzja? Przecież cały ten sport od dekad bazuje na sztucznym kreowaniu emocji - i nie tylko to akceptujemy, ale wręcz podświadomie tego chcemy.

Weźmy na przykład system DRS, który miał zwiększyć liczbę pojedynków na torze. W praktyce sprawił, że obrona pozycji stała się znacznie trudniejsza, a wiele wyprzedzeń sprowadza się do banalnego manewru na prostej. Ale czy to zniszczyło ściganie? Nie - po prostu zmieniło jego dynamikę. Dawniej to atakujący musiał wykazać się sprytem, a kierowca z przodu miał ułatwione zadanie. Dzisiaj wygląda to odwrotnie - nie sztuką jest zaatakować, sztuką jest się obronić. DRS nie zabił walki koło w koło, on ją po prostu inaczej ukształtował.

Podobnie jest z innymi zmianami. W latach 80. wyścigi były nieprzewidywalne - awarie, błędy kierowców, ryzykowne manewry decydowały o wynikach. Gdy bolidy są niemal niezniszczalne, a zawodnicy jeżdżą jak perfekcyjnie zaprogramowane maszyny, rywalizacja stała się kalkulacją. Czy to oznacza, że ściganie jest gorsze? Nie - jest po prostu inne.

Formuła 1 od dawna balansuje na granicy sportu i reżyserowanego spektaklu. Nowe tory? Projektowane pod są widowisko, co samo w sobie jest oczywiście dobre, ale prowadzi do często powtarzanych schematów i królujących od pewnego czasu coraz dłuższych prostych odcinków DRS. Cykliczne zmiany regulaminu technicznego? To nic innego niż sztuczne resetowanie układu sił, by utrzymać wyrównaną stawkę.

Więc dlaczego akurat obowiązkowy drugi pit stop w Monako miałby być nagle kontrowersyjny? To tylko kolejna cegiełka w budowie widowiska, które od zawsze było reżyserowane zasadami. Możemy się na to złościć, ale prawda jest taka, że gdyby F1 nie ewoluowała, to dziś nie wyglądałaby tak, jak wygląda - a przecież wszyscy ją kochamy i nie możemy się doczekać nadchodzącego sezonu.

fot. Williams 2023

Tylko czy ktoś jeszcze czeka na Monako?

Monako nie jest już tym, czym było kiedyś. Dla starszych fanów to wciąż „klejnot w koronie F1”, ale dla nowej generacji - kluczowej i najbardziej perspektywicznej grupy odbiorców - to jedynie relikt przeszłości. Kibice wychowani na dynamicznych wyścigach i nowoczesnych torach nie widzą w nim sportowej wartości - Monako pozostaje w kalendarzu głównie z przyzwyczajenia, a nie z faktycznej potrzeby rywalizacji.

Młodsi kibice nie patrzą na Monako przez pryzmat historii czy prestiżu. Monte Carlo było symbolem luksusu pół wieku temu, ale dziś kojarzy się głównie jako raj podatkowy dla milionerów. Nowe pokolenie fanów szuka w F1 akcji, bezpośredniej walki, manewrów wyprzedzania - a tego w Monako po prostu nie ma. I to nie jest chwilowy trend, to proces, który trwa od lat. Księstwo stopniowo traciło swoje atuty, które kiedyś czyniły ten wyścig wyjątkowym.

Przez dekady Monako było jedynym prawdziwym ulicznym wyścigiem w kalendarzu. To nadawało mu wyjątkowości. Teraz tego typu obiektów jest na pęczki – Singapur, Baku, Miami, Las Vegas, Dżudda… i będzie ich tylko więcej.

I uwaga, kontrowersyjna opinia - czy kwalifikacje w Monako nadal są najbardziej ekscytującą czasówką sezonu? Trudno mi to stwierdzić z pełnym przekonaniem. Sesje w Arabii Saudyjskiej dostarczają podobnych emocji. Może nawet większych, z powodu bardzo wysokich prędkości? A do tego można tam wyprzedzać w wyścigu.

Jakby tego było mało, to oczkiem w głowie Formuły 1 jest teraz Las Vegas - potencjalny gwóźdź do trumny Monako. To współczesny odpowiednik Monte Carlo - kultowy z filmów, z wylewającym się bogactwem i nutką hazardu. Ale Vegas jest większe, szybsze i - co najważniejsze - własne. To jedyny tor, który częściowo należy do Formuły 1, co daje Liberty Media pełną kontrolę nad jego przyszłością.

Krótko mówiąc, kiedyś Monako było unikalne – dzisiaj jest przymuszoną tradycją.

fot. Ferrari 2024

Monako nie nadąża za współczesną F1

Obowiązkowe dwa pit stopy to tylko pudrowanie rzeczywistości. Problemem Monako nie jest strategia postojów, ale fakt, że ten tor nie nadąża ani za współczesną Formułą 1, ani za jej nową widownią.

Czy dodatkowe zjazdy do boksów sprawią, że ściganie w Monako stanie się ciekawsze? Nie.​

Czy dodadzą trochę strategicznego chaosu? Tak.​ 

Ale czy to w jakikolwiek sposób rozwiąże problem Grand Prix Monako? W żadnym stopniu.

Dobrze, że Formuła 1 próbuje ratować ten wyścig i sprawdzać nowe rozwiązania, ale robi to zbyt powierzchownie. Jeśli Monako faktycznie ma przetrwać w oczach coraz bardziej wymagających kibiców, to potrzebuje czegoś więcej niż kosmetycznych poprawek.

Na końcu trzeba jednak zadać sobie jedno zasadnicze pytanie: czy łatwiej dostosować całą Formułę 1 pod jeden wyścig, czy jeden wyścig pod Formułę 1? Skoro nie da się zrobić ani jednego, ani drugiego, to może pora na bardziej radykalne środki. Tylko czy F1 ma odwagę podjąć tę decyzję?