Formuła 1 widziała wiele niezapomnianych triumfów, ale zwycięstwo Maxa Verstappena w Grand Prix Sao Paulo 2024 przejdzie do historii jako jedno z najbardziej kompletnych. To wyścig, w którym wszystko - od umiejętności po okoliczności - złożyło się na legendarny przejazd Holendra.
„Rzadko kiedy doceniasz coś legendarnego, gdy dzieje się to na twoich oczach” - te słowa Nigela Roebucka o cudownej jeździe Pedro Rodrigueza na deszczowym Brands Hatch w 1000-kilometrowym wyścigu z 1970 roku trafiają w sedno. Podobnie jak tamten deszczowy spektakl, wyścig Verstappena w Sao Paulo miał w sobie coś z magii, którą często dostrzegamy w pełni dopiero z perspektywy czasu. Max pokazał mistrzostwo w każdym aspekcie, które razem stworzyły spektakl niemal doskonały. Jestem skłonny stwierdzić, że zwycięstwo w Grand Prix Sao Paulo stanowi jeden z najwybitniejszych występów w motorsporcie i przede wszystkim najbardziej kompletne zwycięstwo w historii Formuły 1.
To była czysta finezja. Verstappen sprawiał wrażenie rozumienia toru Interlagos lepiej niż ktokolwiek inny, mimo że nawierzchnia była niedawno zmieniona, a kierowcy mieli tylko jedną godzinną sesję treningową, żeby się do niej dostosować. Od samego początku wiedział, gdzie najlepiej atakować i z chirurgiczną precyzją wybierał wewnętrzną linię na pierwszym zakręcie, raz za razem zadziwiając szybkością, odwagą i płynnością ruchów. Wyglądało to tak, jakby jego samochód ignorował wszelkie trudności związane ze śliską nawierzchnią. Jak gdyby był do niej przyklejony.
Tego dnia żaden kierowca nie potrafił w pełni okiełznać trudnych warunków pogodowych – z wyjątkiem Verstappena, rzecz jasna. Każdy z rywali zaliczył przynajmniej jeden poślizg lub wyjazd poza tor. Charles Leclerc, Lando Norris, Lewis Hamilton, a nawet Fernando Alonso przeżywali swoje większe i mniejsze przygody. Choć każdy z nich dysponuje ogromnymi umiejętnościami, to na Interlagos więcej uwagi poświęcali przetrwaniu niż faktycznemu ściganiu. Tymczasem Verstappen przypominał Ayrtona Sennę podczas legendarnych kwalifikacji do Grand Prix Monako w 1988 roku - był po prostu nieosiągalny.
Wiecie, co naprawdę czyni ten wyścig wyjątkowym? W jakiejkolwiek kategorii byśmy go nie oceniali, zawsze będzie w ścisłej czołówce. Formuła 1 co jakiś czas publikuje na kanale youtubowym rankingi z cyklu top 10 - najbardziej szalone wyścigi, najlepsze przejazdy w deszczu, zwycięstwa z najdalszych pozycji, wyścigi decydujące o mistrzostwie czy czyste przebłyski geniuszu. Tegoroczny występ Verstappena na Interlagos bez cienia wątpliwości trafiłby na każdą z tych list. Może nie zawsze na pierwszym miejscu, ale z pewnością jako jedyny łączący wszystkie te cechy. To sprawia, że był czymś wyjątkowym. Był czymś, czego trudno szukać w całej historii królowej sportów motorowych.
Oczywiście, fani Ayrtona Senny mogą twierdzić, że nic nie dorówna rundzie na Donington Park z 1993 roku. I po tym, jak Christian Horner porównał wyścig Verstappena do tamtego legendarnego wyścigu Senny, nie brakowało głosów sprzeciwu. Czy jednak porównanie to naprawdę jest nie na miejscu? Verstappen zasłużył na to, by zestawiać go z Senną - choć takie porównania prawie zawsze będą na korzyść Brazylijczyka. Bo nawet pomijając legendarną aurę Senny jako „bożka wyścigowego”, jego walka w czołówce, zakończona spektakularnym objęciem prowadzenia, bardziej przemawia do masowej wyobraźni niż powolne, metodyczne przesuwanie się Verstappena przez stawkę.
Max Verstappen przebija się przez stawkę w GP Sao Paulo 2024 (fot. Red Bull).
Na ten wyścig warto spojrzeć też w szerszym kontekście zmian, jakie zaszły w Formule 1 na przestrzeni lat. Dziś sport ten jest bardziej rygorystyczny i mniej toleruje zarówno kreatywność konstruktorów, jak i „szaleństwo” kierowców, karząc za najmniejsze formy kontaktu na torze. To nie są już czasy, gdy wystarczyło trzymać się środka, by zablokować pół toru, czy ryzykować nierozsądne manewry bez konsekwencji. Nawet lekkie wcześniejsze hamowanie przed zakrętem może zostać uznane za próbę destabilizacji przeciwnika i spotkać się z karą, co zresztą spotkało Fernando Alonso na początku tego roku.
Dawne czasy, kiedy Gilles Villeneuve i Rene Arnoux dosłownie zderzali się koło w koło w legendarnej potyczce w Dijon, minęły, co wzmaga obecność nostalgicznego "kiedyś to było". Ale czy dzisiejsze ściganie nie jest bardziej wyrafinowane? Łatwo ulec wrażeniu, że obecna Formuła 1 jest mniej wymagająca, bo manewry wyprzedzania wydają się łatwiejsze i częstsze. Jednak w rzeczywistości walka na torze jest trudniejsza niż kiedykolwiek. Stawka jest bardziej wyrównana, samochody są znacznie większe, a każdy atak wymaga ogromnej precyzji. W sytuacji, gdy możliwość użycia demonizowanego systemu DRS jest ograniczona, walka na torze przypomina balansowanie na cienkiej linie.
Nie piszę o tym bez przypadku, bo dobrze wiemy, że Verstappen ma trochę konserwatywne poglądy na temat ścigania i lubi momentami przywracać dawne standardy. Jednak tym razem tego nie było - pokazał ogromną klasę. Pokazał, jak wygląda doskonałe czyste ściganie.
Porównując to zwycięstwo w kontekście historycznym, można dojść do wniosku, że Verstappen dokonał czegoś, co wcześniej uznawano za niemożliwe. Jego jazda w deszczu przypominała Ayrtona Sennę na Donington 1993 czy Jackie Stewarta na legendarnym Nordschleife w 1968 roku. Przebijał się przez stawkę jak Kimi Raikkonen na Suzuce w sezonie 2005, dominował niczym Lewis Hamilton na deszczowym Silverstone 2008 i napędzał się z każdym kolejnym okrążeniem jak Michael Schumacher na Hungaroringu w 1998 roku. Verstappen na Interlagos, z gorszym samochodem niż bezpośredni konkurenci o zwycięstwo, stanowił kwintesencję wyścigowej doskonałości - niczym Juan Manuel Fangio na Nordschleife w 1957 roku.
Max ani przez moment nie oglądał się za siebie. Gnał do przodu, jakby jedynym celem była linia mety, bez względu na to, co dzieje się w lusterkach. Nawet Senna, którego genialne pierwsze okrążenie na Donington Park przeszło do legendy, rozpoczął tamten wyścig od kiepskiego startu. Verstappen natomiast był w Sao Paulo absolutnie nie do zatrzymania - był bezbłędny.
I tu pojawia się ciekawa kwestia - wydaje się, że z biegiem lat zaczęliśmy zapominać, jak wysokiej klasy kierowcą jest Verstappen. Nie jest to zresztą nic zaskakującego. Przy długotrwałej dominacji często przypisuje się sukcesy bardziej bolidowi niż umiejętnościom kierowcy. I sam nieraz wpadałem w tę pułapkę przy ocenie jego występów.
Max Verstappen świętuje trzecie mistrzostwo świata wraz z Red Bullem (fot. Red Bull).
Przez ostatnie sezony Max często prowadził od startu do mety, maksymalizując zdobycz punktową. Ale w takich wyścigach rodziło się pytanie - czy wygrywał, bo miał do dyspozycji dominującego Red Bulla, czy po prostu przewyższał resztę stawki talentem? Jak ocenić jego występ w takim układzie? 9 na 10? Przecież jazda na prowadzeniu uchodzi za najłatwiejszą, bo teoretycznie nic nie zakłóca rytmu. A jednak, skoro zawsze dowoził najlepszy wynik, bezbłędnie i bez problemów, to czemu nie dawać mu pełnych 10?
I tak z czasem, myślę, że nie tylko ja, ale i większość kolegów z redakcji przyznała się do hojniejszego oceniania Maxa. W końcu zaczął dostawać regularne „dziesiątki” za każde zwycięstwo z gatunku „start-meta”. Tylko że teraz, gdy w Sao Paulo zobaczyliśmy Verstappena w jego absolutnym zenicie, można się zastanawiać - skoro tamte wygrane były perfekcyjne, to jak ocenić tę ostatnią? Jak nazwać wyścig, w którym kierowca przekroczył granicę perfekcji?
To zwycięstwo miało jeszcze jeden wyjątkowy wymiar - niemal przypieczętowało mistrzostwo świata. Formalnie walka o tytuł nadal trwa, przynajmniej matematycznie, ale chyba mało kto wierzy, że Lando Norris zdoła jeszcze odwrócić losy sezonu. Za kilka lat mistrzostwo Verstappena za rok 2024 prawdopodobnie będzie rozpatrywane jako pewne od samego początku. Nawet przed tym wyścigiem przewaga punktowa Maxa nad Lando była spora. Ale czy przed niedzielą wielu z nas mogło z absolutnym przekonaniem powiedzieć, że Max sięgnie po tytuł? Nie wydaje mi się. Norris miał wszystkie argumenty - najlepszy samochód, doskonałego kolegę z zespołu i mocną konkurencję, mogącą detronizować coraz słabszego Red Bulla.
Najbardziej wymownym momentem wyścigu było objęcie prowadzenia przez Verstappena. W chwili, gdy Max śmiałym atakiem minął Estebana Ocona, Lando Norris stracił kontrolę nad swoim bolidem, a wraz z nią resztki nadziei na mistrzostwo. Przecież nieco ponad godzinę wcześniej to Norris ruszał z pole position, zaś Verstappen z szarego końca stawki. To był symboliczny sygnał, że tytuł wymyka mu się z rąk - i że Verstappen jest po prostu poza jego zasięgiem.
Zmiana opon w trakcie czerwonej flagi? Tak, ten przepis miał wpływ na wyścig, ale to Max zwyciężył tę psychologiczną wojnę. Przecież Lando, który teoretycznie także mógłby skorzystać na takim zwrocie, był pierwszy, by naciskać na zespół ws. wymiany opon jeszcze kilka okrążeń wcześniej, zanim ściągnięto go na pit stop. To była bitwa nerwów, w której Max zachował spokój - i wygrał.
I to nie jest tak, że Verstappen wygrał ten wyścig tylko dlatego, że w dogodnym momencie pojawiła się czerwona flaga - nic z tych rzeczy. Holender doskonale wiedział, co robi na torze. Wiedział na co może sobie pozwolić i w jakim miejscu zaatakować. Jechał jak natchniony, czego mogliśmy nie widzieć, bo na torze działo się tak wiele, że odjeżdżającego Verstappena po prostu pominęliśmy. Ale to jego jazda po tym, jak wyprzedził Estebana Ocona, była wzorem tej idealnej, którą każdemu polecam odwinąć i obejrzeć z kamery pokładowej Maxa. Cieszmy się tym, jakie możliwości daje współczesna technologia, bo możemy oglądać legendarny przejazd od początku do końca z najlepszej perspektywy.
Max Verstappen ucieka Estebanowi Oconowi w GP Sao Paulo 2024 (fot. Red Bull).
Swego czasu doktor Sid Watkins prowadził pionierskie badania nad reakcjami fizjologicznymi kierowców Formuły 1, mierząc ich tętno podczas jazdy. Celem było zrozumienie, jak ludzkie ciało radzi sobie z prowadzeniem tych odrzutowych maszyn w ekstremalnych warunkach.
Wyniki? Didier Pironi osiągał niemal 200 uderzeń na minutę, a Gilles Villeneuve nawet w najcięższych momentach nie przekraczał "spokojnych" 180, co mogło tłumaczyć skłonności do popełniania błędów. Aż chciałoby się wiedzieć, jak biło serce Maxa Verstappena podczas tego mistrzowskiego pokazu na Interlagos. Oglądając go, miałem wrażenie, że ani przez chwilę jego puls nie podskoczył... chyba że z czystej radości, tej autentycznej frajdy z wyścigów, która pojawia się u niego tylko wtedy, gdy rzeczywiście czuje wyzwanie.
Zresztą, pamiętacie te wszystkie, czasem wręcz nużące triumfy Verstappena w ostatnich sezonach? Po wielu z nich można było odnieść wrażenie, że wygrywanie nie daje mu już satysfakcji - bo jaka może być radość w wygrywaniu bez realnej konkurencji?
Na Interlagos było inaczej. Tam widać było prawdziwą euforię - radość, okrzyki entuzjazmu w radiu, bo Max dobrze wiedział jak wiele trudu kosztował go ten wyścig. Ale tu pojawia się ten pewien paradoks. Z jednej strony Verstappen na nowo odnalazł w ściganiu, tym prawdziwym, nie wirtualnym, radość. Z drugiej zaś, ten triumf musiał mu uzmysłowić, że lepiej to już chyba nie da się pojechać. Bo czy da się być bardziej doskonałym?
Wyścig w Sao Paulo był dokładnie tym, na co czekają kibice przez całe lata - momentem, w którym mistrz Formuły 1 przenosi się na poziom, jaki wydaje się wręcz niemożliwy. Verstappen stworzył spektakl pełen emocji, które przypomniały najlepsze czasy tej dyscypliny. Przypomniał nam, że Formuła 1 to coś więcej niż tylko maszyny i technologia. To przede wszystkim kierowcy, którzy nadają tej dyscyplinie duszę i definiują jak wielką różnicę może zrobić jeden człowiek. Tego dnia Verstappen zmierzył się ze wszystkimi wyzwaniami, jakie tylko mogły się przed nim pojawić, i zrealizował to w sposób perfekcyjny. Pokazał prawdziwą esencję ścigania - czystą, nieskrępowaną magię. To było zwycięstwo najlepsze z najlepszych.
I może czas przestać pytać, czy Max Verstappen jest już jednym z kilku najlepszych w historii, a zacząć zastanawiać się, czy przypadkiem nie oglądamy właśnie kogoś jedynego w swoim rodzaju - najlepszego kierowcy, jaki kiedykolwiek zasiadł za kierownicą bolidu F1.