Wróciła Formuła E i rozpoczęła dzisiejszym wyścigiem swój dziewięciodniowy maraton. Pierwszym zwycięzcą był bezapelacyjnie najlepszy Antonio Felix Da Costa. Podium uzupełnili Andre Lotterer oraz Sam Bird.

Początek zmagań zupełnie nie przypominał tego, do czego się przyzwyczailiśmy. Bardzo spokojna i wyważona jazda większości zawodników. Widać było, że 158 dni przerwy odcisnęło swoje piętno i zawodnicy chcieli się początkowo wjeździć.

Pierwszym pechowcem wyścigu był Robin Frijns, który został uderzony przez Maximiliana Gunthera. Kierowca BMW bez pardonu zepchnął Holendra na ścianę. Ten uszkodził przednie skrzydło oraz zawieszenie w swoim samochodzie. Finalnie został zmuszony do zaparkowania na torze, co spowodowało samochód bezpieczeństwa.

Po restarcie na torze szalał Nick De Vries, który walczył z Andre Lottererem o trzecie miejsce. Kierowca Mercedesa przestrzelił hamowanie do zakrętu numer 3, co zupełnie go rozbiło. Stracił pozycję na rzecz kierowcy Porsche, a chwile później wszystko wykorzystał Sam Bird.

Po raz kolejny nie popisał się Felipe Massa, który zablokował koła na dohamowaniu do jednego z zakrętów i wjechał prosto w ścianę. Kierowca Venturi wywołał tym samym full course yellow. Tuż przed tym z Attack Mode skorzystał Jean Eric Vergne, co pokrzyżowało mu szyki w walce z Antonio Felixem da Costą. Portugalczyk niepodzielnie dominował wyścig od samego startu.

Po zakończeniu FCY swoją przewagę świetnie wykorzystał prowadzący Portugalczyk. Zjechał do strefy aktywującej Attack Mode i utrzymał się przed kolegą z zespołu. Tym samym mógł być praktycznie pewny końcowego trimufu.

To jednak nie był koniec emocji, a wręcz przeciwnie. Za plecami prowadzącej dwójki zaczęła się prawdziwa walka. Sam Bird dosłownie frunął (hehe) po torze. Przebił się na trzecią pozycję i zaczął gonić prowadzący duet DS Techeetach.

Chwilę później zaczęły się problemy Vergne’a. Francuz zupełnie stracił tempo, co pozwoliło na dogonienie go przez wcześniej wspomnianego Birda. Potem zabrał się za niego Andre Lotterer. Panowie dali fantastyczny pokaz walki, ale finalnie zawodnik DS. Techeetach musiał uznać wyższość kierowcy Porsche.

Do ataku przeszli także zawodnicy Mercedesa. De Vries bez pardonu przepchnął się przez Vergne’a na czwartą pozycję. Kawałek dalej szalał Stoffell Vandoorne. Startujący z odległego pola Belg przebił się na 6 miejsce.

Z tyłu stawki także działo się dużo. Walka rozgorzała praktycznie na całym torze, a niektórzy przesadzali ze swoimi atakami. Maximilian Gunther znowu staranował jednego z rywali. Tym razem padło na Mitcha Evansa, który obrócił się i stracił jakąkolwiek szansę na punkty. Tracący pozycję Vergne także zaliczył spina. Tutaj winny akurat był Lucas Di Grassi.

Końcówka była dosłowną walką o prąd. Da Costa mógł moderować swoją przewagę, więc on nie musiał czuć się zagrożony. Tego samego niestety nie można powiedzieć na temat Sama Birda. Brytyjczyk musiał oszczędzać energię, co pozwoliło wyprzedzić go Andre Lottererowi.

Niesamowicie emocjonująca końcówka zdecydowanie wynagrodziła nam nudny początek. Wielkie brawa należą się Da Coscie, który zdominował pierwszy dzień zmagań na lotnisku Tempelhof. Świetna jazda także ze strony Stoffela Vandoorne’a czy Sama Birda. Panowie będą mieli problem z walką o tytuł, bo to zawodnik DS. Techeetach rozdaje karty. 41 punktów przewagi na pięć rund do końca to solidna przewaga.

Artykuł będzie update’owany po ukazaniu się finalnym wyników.