Choć to IndyCar, więc o rozstrzygnięciu losów mistrzostwa nie może być na tym etapie mowy, to po raz pierwszy od niepamiętnych czasów mamy do czynienia z sytuacją, gdy faworyt do tytułu jest w zasadzie jeden. Alex Palou wygrał kolejny wyścig, a statystyki, które za chwilę przytoczę, potwierdzają jego wielkość.
Cztery z pięciu ostatnich rund to triumfy młodego Hiszpana. Występ na Mid-Ohio to już trzecie zwycięstwo z rzędu i nie, nie opisuję tu formy Maxa Verstappena. Kiedyś, za czasów złotej ery Barcelony, mówiło się, że Ronaldinho przeszedł grę, jaką jest piłka nożna. Palou zdominował serię, w której kilku kierowców walczyło o mistrzostwo do ostatnich okrążeń na Lagunie Sece, czyli arenie finałów wielu sezonów.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w obecnej chwili Alexa od reszty stawki dzieli przepaść wypełniona lawą. Nikt nie potrafił na przestrzeni dziewięciu weekendów (a właściwie dziesięciu ze względu na osobliwy format Indy 500) zaprezentować tak stabilnej formy. Marcus Ericsson, wjeżdżając na początku rywalizacji w Felixa Rosenqvista i tym samym odpadając z wyścigu, sprawił, że nie będzie już dzielił z Hiszpanem statystyki mówiącej o ukończeniu każdego występu w top 10.
Reprezentant Chip Ganassi jest najlepszy z całej stawki w każdym aspekcie, przy czym nagłówki zaczął wykradać dopiero w połowie kampanii. Gdy zachwycaliśmy się dwoma pole positions Romaina Grosjeana, Alex udowodnił, że da się lepiej i też wywalczył tyle samo pierwszych pól startowych co Francuz, ale zrobił to pod rząd - wygrał kwalifikacje do Indy 500, ustanawiając rekord średniej prędkości pole position, a potem pozostał bezkonkurencyjny w Detroit na nitce toru, która debiutowała w serii.
W momencie, gdy imponujące wyniki dowozili Dixon i Newgarden, startując z końca stawki, Alex zmagania w Indy 500 zakończył na czwartym miejscu, co było wynikiem przebijania się właśnie z szarego końca po incydencie w pit lane z udziałem Rinusa VeeKay’a.
Można też zauważyć, że Palou osiąga niewiarygodne wyniki, ale robi to jakby od niechcenia. Jego czyste tempo wyścigowe jest zwyczajnie lepsze niż u rywali. Tych na horyzoncie nawet nie widać, bo Pato O'Ward popełnił zbyt wiele błędów, by wygrać mistrzostwo. Podsumowaniem sezonu Penske są pojedyncze wystrzały formy zawodników na zaledwie kilku obiektach, przy czym nie było jeszcze weekendu, w którym cała trójka dowiozłaby wysokie zdobycze punktowe.
Andretti jest za to największym zawodem roku, bo potencjału samochodu nie potrafił wykorzystać żaden kierowca, czego przykładem są ostatnie dwa wyścigi Herty, notoryczne przygody Kirkwooda, rozpad formy Grosjeana czy fatalny DeFrancesco, który nie powinien jeździć nie tylko w bolidzie nr 29, ale też w żadnym innym bolidzie Indy.
Podium po Mid-Ohio (fot. IndyCar).
Palou zjada formą też swoich kolegów zespołowych, więc co prawda dziwnie to pisać w kontekście Scotta Dixona, ale Nowozelandczyk okupujący aktualnie P2 w klasyfikacji generalnej nie jest dla niego zagrożeniem. W sytuacji, gdy różnica punktowa między dwoma kierowcami Chipa Ganassiego wynosi 110 punktów, nawet Alex w wywiadzie w victory lane stwierdził, że już trochę dominuje tegoroczne zmagania.
Naturalnym ruchem po tym sezonie byłaby Formuła 1, bo szkoda marnować taki talent w tym wieku i skazywać go na jazdę w Ameryce, do której przecież zawsze może wrócić po karierze w F1. Tylko… to nie jest takie łatwe.
O ile o superlicencję w jego przypadku martwić się nie musimy (co było problemem u Coltona Herty), o tyle trudno dziwić się, że Hiszpan nie będzie chciał jeździć w słabym zespole. Niestety, oferty ma głównie z AlphaTauri, które nigdy nie będzie wyżej niż w środku stawki, czy też z Alfy Romeo, którą przejmie Audi… dopiero w 2026 roku. Alex chce wygrywać, co daje mu Indy, a czego nie zapewni mu F1.
W McLarenie musiałby wydarzyć się cud, by znaleziono mu fotel etatowego kierowcy. Hiszpan znajduje się ze swoją karierą w trudnym punkcie, bo wspierający go skład z Woking jest w stanie zapewnić mu jedynie pozycję rezerwowego w F1 i miejsce w IndyCar, a Chip Ganassi nastawiony jest na sukcesy swojego zespołu i nie ma żadnego interesu w wypuszczaniu z bolidu nr 10 kury znoszącej złote jaja.
Sytuacji nie poprawiają problemy projektu Andretti-Cadillac. Wygląda na to, że w F1 nie ma miejsca dla wybitnego w single-seaterach zawodnika, więc przydałby się kolejny, konkurencyjny zespół, ale… jak wyżej.
Tekst miał być podsumowaniem wyścigu, ale bądźmy szczerzy - wszystkie światła są skupione na młodym Hiszpanie. Innych emocji jednak nie zabrakło, a więc Colton Herta wywalczył drugie z rzędu pole position, pierwszy rząd zaś dopełnił Graham Rahal. Ciekawostką jest fakt, że w 1998 roku w Long Beach na dwóch pierwszych polach startowych stanęli… Bryan Herta i Bobby Rahal, czyli ojcowie wymienionych wcześniej panów. Synowie natomiast zakończyli wyścig poniżej oczekiwań, więc choć cały polski Twitter wspierał Grahama hasztagiem #RahalMusisz, to prawie dziesięciosekundowy pit stop zabrał mu marzenia o pozycji wyższej niż P7.
Szwed Szwedowi Szwedem, czyli jak Ericsson wjechał w Rosenqvista (fot. IndyCar).
Colton Herta przekroczył natomiast limit prędkości w pit lane, także jak to mówił Valtteri Bottas - traditions. Marzenia amerykańskich Tifosi, czyli fanów Andrettiego, zabrał doszczętnie Alex Palou, agresywnie atakując biało-różowy samochód Kirkwooda i powodując najpierw jego obrót, a potem konieczność odrabiania pozycji. RLL reprezentowane przez Rahala i Lundgaarda genialnie ustawiło bolid na Mid-Ohio, bo Christian dojechał zaraz za Willem Powerem.
W wyścigu nie wystąpił Simon Pagenaud, ponieważ nie dopuszczono go do startu po wypadku w treningu. Z Francuzem ponoć wszystko w porządku, ale ostrożności nigdy dość. Za sterami zapasowego samochodu Meyer Shank zasiadł więc Conor Daly i okazał się lepszy od Helio Castronevesa.
W kwalifikacjach czerwoną flagę spowodował Pato O’Ward, natomiast po starcie z P25 finiszował na P8. Na miejscu startowym Meksykanina zmagania zakończył zaś Rosenqvist, co było pokłosiem incydentu z Ericssonem z samego początku wyścigu. Podium dopełnili Dixon i Power, którzy tym razem zajęli się jazdą bolidami, a nie jakimiś szambiarkami.
A Devlin DeFrancesco? Bawił się na koniec rywalizacji w torpedę i nie zaglądał zbytnio w lusterka niczym dziecko pewnego kanadyjskiego milionera, czym zirytował walczących z nim Kirkwooda i VeeKay’a. Trudne warunki zapewnił Benjamin Pedersen, walczący jak lew z każdym, kto chciał go… zdublować. Komunikaty radiowe wspomnianych wyżej kierowców przypominały więc to, co możemy usłyszeć przez CB radio, jadąc w piątek po południu po autostradzie.
Za dwa tygodnie Indy wybiera się za granicę, póki co jedyny raz w roku. Z Ameryki mają niedaleko do Kanady, ale ściganie się na ulicach Toronto raczej nie zawiedzie, bo nawet jeśli znów wygra Alex Palou, to jego dominacja jest jeszcze na tym etapie, w którym wielu mu kibicuje.