To nie będzie ani zwykły tekst na tej stronie, ani coś, w czym czuję się komfortowo. Nigdy nie należałem do wylewnych ludzi. Powiedziałbym nawet, że było z tym odwrotnie. Czy to kwestia samej osobowości, czy wychowania – nie chcę nawet tego oceniać. Natomiast dzisiejsza data jest szczególna, tak samo jak rok, dwa i trzy lata temu – 18 sierpnia na zawsze pozostanie dniem, który zmienił moje życie.

Każdy z nas ma kilka momentów, które zapamięta na zawsze. Data ślubu, urodzin dziecka, wygrane zawody czy wyścigi. Nikt w tej materii nie jest wyjątkowy. Wszystkich nas definiują takie chwile, kształtują jako ludzi, a nierzadko zupełnie zmieniają spojrzenie na świat. Sam mam ich kilka, a ta wbrew pozorom nie jest najważniejsza, ale śmiało mogę stwierdzić, że znajduje się (jeszcze) na podium.

Trzy lata temu wrzuciliśmy na kanał Budnik i Pokrzywiński o F1 pierwszy podcast. Sam pomysł spróbowania swoich sił przed kamerą i mikrofonem narodził się kilka dni wcześniej w kultowym dla nas miejscu – na parkingu sklepu budowlanego. Absolutnie absurdalna rzecz i coś rzuconego zupełnie w powietrze, żeby coś robić… bo chcieliśmy.

Żeby było śmieszniej, widzieliśmy się wtedy drugi lub trzeci raz po około półtorarocznej przerwie. Z rozmowy wyniknęło, że obaj kręciliśmy się gdzieś obok pomysłów wystartowania z własnymi projektami YouTube’owymi. Pomysł wpadł nagle i powstał pod wpływem momentu. Nie planowaliśmy tego, nie analizowaliśmy. Wiedziałem wtedy jedynie, że podcastu o tej tematyce w Polsce po prostu nie ma. Nie nastawialiśmy się na nic, a szczerze to mieliśmy nadzieję na 100 wyświetleń w okolicy 10. odcinka. To był postawiony deadline, gdzie chcieliśmy zdecydować, czy będziemy kontynuować nasze peregrynacje.

Potem zabraliśmy się za działanie, bo słomiany zapał nas obu z każdą godziną zyskiwał przewagę nad myślą przyklepaną koło biało-zielonego budynku. Umówiliśmy się w moim salonie. Moja lustrzanka na statywie, mikrofon mojego przyjaciela i lampy Bartka, które wykorzystywał kiedyś do zdjęć koszulek. Totalnie spieprzony główny kadr, fatalna jakość audio i brak jakiegokolwiek pomysłu, jak to powinno wyglądać.

Najważniejsze jednak było to, że zaczęliśmy! Poszło, wrzucone, nie ma odwrotu. Analiza, co poszło nie tak, co powinniśmy zmienić tak zaczęło się to kręcić. I za to dziękuję nam obu. No właśnie, dziękuję. To w tym całym tekście jest najważniejsze, bo historię powstania tego podcastu opowiadaliśmy już kilkukrotnie. Wszystkie przygody, problemy, zabawne sytuacje i dramy to rozmowa na inną okazję, poza tym w jednym tekście bym tego raczej nie pomieścił. Nie da się jednak ukryć, że od tamtego momentu wiele rzeczy w naszym życiu obróciło się o 180 stopni.

Pierwsze podziękowania należą się Wam. Tak, wiem. Brzmi to słodkopierdząco. „Dzięki widzowie za subiki, lajeczki i komentarzyki.” Natomiast taka jest prawda. Bez Was nie byłoby nas i myślę, że doskonale zdajecie sobie z tego sprawę. Początki to głównie nasi znajomi, którzy początkowo bardzo nam pomagali, udostępniając nasze wypocinki. My też zaspamowaliśmy kilka miejsc linkami i wiem, że kilku z Was jest z nami od samego początku. Obecnie to nawet nasi Patroni, z którymi mogłem pogadać. O tym jednak za chwilę.

Wszyscy zasługujecie na najniższy ukłon, jaki tylko potrafię wykonać. Każda z osób, która kiedykolwiek kliknęła w naszą miniaturę czy link, obejrzała kilka minut podcastu czy widziała wszystko od deski do deski. Dzięki, że jesteście w stanie poświęcić swój czas dwóm zapaleńcom. To każdy z Was sprawił, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

Muszę tu podziękować mojej narzeczonej, która jest osobą o niesamowitej cierpliwości. Dziękuję Ci, że wytrzymałaś te setki nagrań. Potrafiłaś wychodzić z domu czy po prostu udawać, że Cię nie ma, kiedy ja z tym drugim zamieniałem salon w studio nagrań. Za wytrzymywanie ponad dwugodzinnych nagrań, bo wysypał się dźwięk albo kamera. Za tolerowanie nocnego trybu życia, kiedy po nocach składam te nagrania i wrzucam na serwery. Za ciągłe wsparcie tego projektu, zrobienie cudownego loga i pomoc przy akcji z kubkami. Za znoszenie wyjazdów i wytrzymywanie praktycznie moich dwóch etatów. Dzięki, Kochanie, bo bez Ciebie to wszystko też nie byłoby możliwe.

Kolejni na liście muszą być Patroni. To dzięki Wam ten kanał przeżył prawdziwą rewolucję. Gdyby nie Wy, jest duże prawdopodobieństwo, że mielibyśmy problem z dalszym nagrywaniem. Studio byłoby praktycznie nie do spięcia, gdyby nie wy. Mikrofony czy kamera to też Wasza zasługa. Fakt, że mogliśmy w ogóle zacząć myśleć o wyjazdach na F1, to tylko i wyłącznie zasługa tej hojności, której zupełnie się nie spodziewaliśmy. Dzięki temu możemy poczyniać inwestycję i nadal mamy gotowy budżet na wyjazdy, kiedy tylko padok odblokuje się na nowe redakcje.

À propos tego ostatniego. Absolutnym nietaktem byłoby, gdybym nie wspomniał w tym tekście Grzegorza. Nie pisałbym tego teraz tutaj, gdyby nie on. Może część z Was nie zdaje sobie z tego sprawy, ale gdyby nie on, to szanse na powstanie tej strony spadłyby mocno do zera. Dzięki, stary, za Twoją gigantyczną pracę, którą wykonujesz tutaj z całą redakcją, dla której również szczere ukłony. Dzięki za dobre słowo, krytykę i historie o szczypiorniaku… W sumie nie, za to ostatnie nie dziękuję. A tak całkiem serio, jesteś wielki, byku.

Bardzo dziękuje też Przemkowi Rudzkiemu za danie mi szansy pokazania się od strony pisemnej na łamach newonce.sport. Dla mnie nadal surrealistyczne jest to, że współpracuję z człowiekiem, którego przez lata słuchałem w trakcie spotkań ligi angielskiej, a w całej redakcji jest tych osób więcej. To też była podwalina pod audycję w radiu, która była marzeniem nas obu już lata temu na studiach. Nadal trochę w to wszystko nie wierzę, ale dość skutecznie szczypię się po przedramieniu.

Podziękowania należą się również (kolejność absolutnie przypadkowa): Maxowi, moim przyszłym teściom, Alkowi Jeżewskiemu, Kubie Śmiechowskiemu, Michałowi Gutce, Pociskowi, Danielowi Białemu, Pawłowi Wronieckiemu, Jarkowi Wernerowi, Karolowi z Cyrku F1, Cezaremu Gutowskiemu, Szymonowi Waśkowskiemu, Kfiatasowi, Błażejowi, całej załodze z poprzedniego miejsca pracy, Albertowi Nowakowi, Estebanowi Gutierrezowi, Karolowi Pecynie, Michałowi Rawie i wszystkim, o których zapomniałem. Każda z tych osób w jakiś sposób z mojej perspektywy wpłynęła na naszą działalność mniej lub bardziej bezpośrednio.

W sumie zostało mi już tylko jedno. Podziękować jeszcze jednemu człowiekowi. Człowiekowi, bez którego to nigdy nie doszłoby do skutku. Bartoszu… Bartku… Przez ostatnie trzy lata spędziliśmy w swoim towarzystwie setki godzin. To, co zbudowaliśmy, nadal mnie szokuje. Wiem, że Ciebie też. Dzięki za te wszystkie zarwane nocki, przegadane wieczory i kreatywne spotkania. Za znalezienie złotego środka pomiędzy naszymi skrajnymi osobowościami.

Przede wszystkim za uwierzenie w ten projekt. Za rozwój, jakiego nigdy nie mogłem się spodziewać. Za 30 rozmów dziennie przez telefon, żeby wszystko podopinać, kiedy obaj powinniśmy pracować. Za hamowanie mnie w niektórych momentach, bo czasami lepiej było ugryźć się w język. Za agendy, płynne przejścia, śródwyścigia, chóralne śpiewy, wszystkie radości, smutki, zwycięstwa i porażki. Głupio mi to pisać, bo doskonale to wszystko wiesz i pewnie nawet dzisiaj będę mógł Ci to przekazać. Pamiętaj o jednym. Przed nami nadal wielkie rzeczy!

To jest najlepsza pointa tej całej historii. Pięć lat studiów zmarnowałem, czekając na spadający z nieba meteoryt, który zabierze mnie w cudowny sposób do krainy dziennikarstwa. To tak nie działa. Jeżeli ktokolwiek z Was czytających ten tekst jeszcze tego nie zrozumiał albo jak kiedyś ja łudzi się, że jeden mail do naczelnego Przeglądu Sportowego wystarczy, to czas się obudzić. Nikt Wam nic nie da. Nic na tym świecie nie dostaje się za siedzenie na dupie. Zrozumiałem to później, niż bym chciał, ale z drugiej strony jestem niesamowicie zadowolony z tego, gdzie jestem. Nasza praca z Bartkiem doprowadziła nas w miejsce, o którym nigdy realnie nie myśleliśmy.

Na studia szedłem, bo chciałem być dziennikarzem. YouTube’a otwierałem, bo zawsze chciałem spróbować i fajnie było mieć możliwość dzielenia się swoim hobby z innymi ludźmi. Do realnego dziennikarstwa bardziej przybliżyło mnie to drugie, ale nadal nie potrafię się tak nazwać. Może za kilka lat, pisząc tekst na kolejną rocznicę…

fot. Fakt