IndyCar z roku na rok zwiększa swoją popularność, nawiązując do czasów CART, a więc serii w pewnym momencie nawet chętniej oglądanej niż Formuła 1. Dowodem rosnącego zainteresowania jest powrót do organizowania rund Indy poza Ameryką i nie mam tu na myśli jedynie Toronto w graniczącej z USA Kanadą.
Obecność w stawce zespołu Juncos Hollinger Racing - którego to połowa garażu, odpowiadająca za bolid Agustina Canapino, porozumiewała się do niedawna po hiszpańsku - pozwoliła skierować zainteresowanie serii na Argentynę, a więc ojczyznę nie tyle jednego z kierowców, ale też Ricardo Juncosa, jednego z właścicieli składu występującego również w IndyNXT.
Konotacji z krajem, który niedawno zdobył mistrzostwo świata w piłce nożnej, w Juncos Hollinger nie trzeba nawet specjalnie szukać - zawodnicy na bolidach i kombinezonach noszą reklamy z napisem “Visit Argentina”, a wspomniany Canapino na Indy 500 pojechał w malowaniu nawiązującym do barw piłkarskiej reprezentacji Argentyny. Odbyło się to pod patronatem krajowej federacji piłkarskiej (AFA).
Zatrudnienie Argentyńczyka na pełen etat w IndyCar w wieku 31 lat, gdy dotychczas ścigał się w zawodach o szczeblu krajowym, początkowo wyglądało na miły gest Ricardo Juncosa w stronę zawodnika, który był wybierany sportowcem roku w Argentynie. Przy osobowościach takich jak Lionel Messi czy nawet Facundo Campazzo, grający dla tegorocznego mistrza NBA, czyli Denver Nuggets, robi to ogromne wrażenie.
Malowanie Agustina Canapino na tegoroczne Indy 500 (fot. IndyCar).
To właśnie w Argentynie odbyła się prezentacja nowego malowania ekipy. Także tam przekazano informację o wystawieniu drugiego samochodu w kolejnej kampanii, a ponadto demonstracyjny przejazd po torze Autódromo Termas de Río Hondo zaliczył zatrudniony później w roli kierowcy Canapino. I to właśnie z tym obiektem toczą się rozmowy na temat włączenia go do kalendarza Indy.
Nie byłby to oczywiście debiut tego kraju w amerykańskiej serii, lecz powrót po raz pierwszy od 1971 roku, gdy pieczę nad wyścigami bolidów sprawowało USAC (United States Automobile Club). W drugiej rundzie sezonu, rozgrywanej na Autodromo Ingeniero Juan R. Bascolo w mieście Rafaela, zwycięzcą okazał się nie byle kto, bo Al Unser Sr., czyli absolutna legenda Indy, trzykrotny mistrz i czterokrotny triumfator Indy 500.
Właściciele serii, Penske Entertainment, stale pracują nad tym, by przywrócić do kalendarza niektóre tory i kraje, np. te z przeszłości wspominanej z niemałą nostalgią. Szanse są więc spore. Wiarygodne źródła, takie jak Racer.com i Marshall Pruett, podają, że Termas jest bardzo blisko ugoszczenia Indy. Nam więc pozostaje czekać.
Innym torem, który ma szansę powrotu, jest zmodernizowane Milwaukee Mile, czyli owal, na którym swoje pierwsze zwycięstwo w Ameryce odnotował Jim Clark. Co prawda w stanie Wisconsin odbywa się już jedna runda, ta na Road America, ale z drugiej strony, skoro zapowiada się na więcej wyścigów w 2024 roku, to przy przyjętej zasadzie o równomiernej liczbie wszystkich trzech typów tras jest potrzeba znalezienia kolejnego owalu.
Tor Autódromo Termas de Río Hondo (fot. FIA).
Aż 114 wyścigów rozegranych w ramach AAA, USAC, CART, Champ Car i IndyCar samo w sobie ma świetne podłoże historyczne. Każdy z wyżej wymienionych organów organizował zmagania bolidów w Ameryce na którymś etapie ich istnienia. AAA to same początki XX wieku, a pozostałe nazwy przewijały się w kolejnych latach wzlotów i upadków mistrzostw.
Roger Penske odwiedził tor przy okazji wyścigu na Road America i spotkał się z zarządem. Doszło tam do gruntownej modernizacji, zamontowano bariery SAFER, czyli oparty o stal i piankę system, który przywodzi na myśl stosowane w F1 Tecpro. Oczywiście zasada działania jest inna, a technologia starsza, ale znacznie poprawiła bezpieczeństwo.
Goszczono tam już imprezę NASCAR, a dokładnie Craftman Truck Series, co stanowi już jakiś dowód na to, że da się ściągnąć bardziej poważne zawody. Dodatkowo pozytywnie na powrót toru zapatruje się na przykład Josef Newgarden. Pytanie tylko, czy to będzie już w 2024…