Największy spektakl motorsportowego światka za nami. I właśnie spektakl to chyba najlepsze określenie tego, co przyszło nam obejrzeć.
Zaczęło się od problemów Grahama Rahala i Helio Castronevesa na starcie. O ile w przypadku czterokrotnego zwycięzcy wyścigu udało się je szybko rozwiązać, to bolid Rahala został zepchnięty z toru i dopiero po wymianie akumulatora 34-letni Amerykanin mógł rozpocząć rywalizację. Pierwotnie sytuacja wyglądała na emocjonalny rollercoaster, bo Graham tydzień temu nie zakwalifikował się, a kilka dni później został ogłoszony jako zastępstwo dla Stefana Wilsona, który w jednym z treningów doznał pęknięcia 12. kręgu w kręgosłupie. Na starcie wyścigu wiadome było, że jeśli wróci do rywalizacji, to ze stratą okrążeń do lidera.
Początek był spokojny, a przodujący stawce Alex Palou i Rinus VeeKay co kilka okrążeń zmieniali się na prowadzeniu. Takie manewry mają zawsze miejsce w pierwszej fazie wyścigu na owalu, gdyż jazda za poprzedzającym bolidem ogranicza zużycie paliwa. Wymienianie się prowadzeniem jest więc korzystne dla każdego kierowcy, bo pozwala na dłuższy stint obu stronom.
Niedługo później zobaczyliśmy działanie klątwy Dixona, bo nie sposób inaczej nazwać problemy wibracjami w samochodzie po tym, jak na początku wyścigu 6-krotny mistrz serii potrafił awansować na 4. miejsce.
Tegorocznej edycji Indy 500 nie zapamiętają dobrze Katherine Legge, RC Enerson, David Malukas, Benjamin Pedersen, Marco Andretti czy tym bardziej Sting Ray Robb, który po raz kolejny rozbił bolid i wywołał neutralizację. Na tym etapie sezonu trudno znaleźć pozytywy w kontekście wicemistrza Indy Lights z 2021 roku. Nie wiem nawet, czy sens ma kolejny sezon w IndyCar. Nawet w słabym bolidzie David Malukas, czyli zespołowy kolega Robba, potrafi pokazywać talent. Nadmienić należy, że awans z juniorskiej serii był dla młodego Amerykanina dość miękki.
Wspólną osią obu ekip, w których występował i nadal jeździ Robb, jest osoba Dale Coyne’a, którego zespół współpracuje z HMD Motorsports na poziomie zarówno juniorskiej, jak i seniorskiej serii. Notoryczne rozbijanie samochodu musi być kosztowne dla ekipy i wygląda na to, że najmłodszy duet kierowców w stawce po prostu nie wypalił.
Adam Driver wymachuje zieloną flagę na starcie wyścigu (fot. IndyCar).
Jeśli mowa o rozczarowaniach, to po raz kolejny w wyścigu zawiódł Rinus VeeKay. Holender ma fenomenalną statystykę, jeśli chodzi o kwalifikacje do Indy 500, bo niemalże każdorazowo kwalifikował się z pierwszego rzędu (z wyjątkiem debiutu, gdzie zajął 4. miejsce). W wyścigach natomiast jest gorzej, co udowodnił, gdy stracił kontrolę nad bolidem przy wyjeździe z boksu, wrzucając w ścianę Alexa Palou.
Romain Grosjean znów sprawił, że zastanawiamy się, czy nie cierpi na chorobę dwubiegunową. Kolejne Indy 500 z rozbitym bolidem, więc obie rundy na owalach w tym sezonie zakończył w ścianie. Z drugiej strony ma dwa pole position, a w St. Pete i Alabamie walczył o zwycięstwo. Trudno zgadywać, co pokaże następnym razem.
Końcówka wyścigu, co było do przewidzenia, przyniosła ogromne emocje. Na 17 okrążeń przed końcem rozbił się pierwszy z McLarenów - Felix Rosenqvist. Nie zdążył zareagować także Kyle Kirkwood, którego bolid po uderzeniu w auto Rosenqvista obrócił się kołami do góry, a na domiar złego jedno z nich oderwało się i poleciało poza tor. Jego lot oglądaliśmy z nadzieją, że nie uderzy w pełne kibiców trybuny.
Co oczywiste, wywieszono czerwoną flagę i na tym etapie rywalizacji wszystkie karty w ręku miał Pato O’Ward - najbardziej zatankowany samochód i najświeższe opony stawiały go w pozycji murowanego kandydata do zwycięstwa. Tuż po wznowieniu wyścigu lider McLarena postanowił jednak wcisnąć się po wewnętrznej Ericssona w miejsce, którego nie było, czym zakończył fenomenalny dotąd wyścig w ścianie. Wynik McLarena uratował jedynie piąty na mecie Alexander Rossi. Żadna z ekip nie zawiodła tak bardzo jak podopieczni Zaka Browna.
Alex Palou podczas pit-stopu (fot. IndyCar).
Po raz kolejny w kluczowym momencie pewne punkty stracił Pato, który znów zniszczył sobie szansę na powrót na fotel lidera klasyfikacji generalnej. Kolejny raz Rosenqvist był inną osobą w kwalifikacjach, a inną w wyścigu. W obliczu mocarstwowych planów McLarena w IndyCar, czyli prawie pewnego zaangażowania Alexa Palou od kolejnego sezonu, Felix wydaje się być na wylocie z zespołu. Mimo kilku wpadek pomarańczowi z roku na rok coraz bardziej rzucają wyzwanie Chip Ganassi, Penske czy Andretti, co wymaga dowożenia wyników przez wszystkich kierowców.
Restart na ostatnich okrążeniach zaburzyły wypadki Pedersena, Carpentera, Rahala i Andrettiego na końcu stawki. Tor znów należało uprzątnąć, bo rozbite bolidy utrudniały jazdę nawet pod żółtą flagą za pace carem. Część kibiców dopatruje się kontrowersji w decyzji o czerwonej fladze i kolejnym restarcie, podjętej tylko po to, by Indy 500 nie kończyć pod żółtą flagą, jak często w poprzednich latach. Ja jednak zadam inne pytanie - dlaczego bolidy przejechały jedno okrążenie pod żółtą flagą, zamiast od razu zjechać do pit lane? Dlaczego czerwoną flagę wywieszono tak późno?
Zakończenie wyścigu pod zieloną flagą jest do wybronienia, o czym sam mówił Tony Kanaan, którego zwycięstwo pod żółtą flagą w 2013 roku uważano za najgorsze możliwe zakończenie wyścigu. Rozumiem natomiast frustrację Ericssona, który jako lider był na straconej pozycji wobec Newgardena. Jeśli chcielibyśmy oglądać walkę do ostatnich metrów, to dwa, a nie jedno okrążenie, dałyby możliwość obrony Marcusowi przed podciągającym się za nim w strudze aerodynamicznej Josefem, co daje ogromną przewagę na owalu.
Josef Newgarden (z prawej) i Roger Penske (z lewej) - właściciel zespołu Penske, toru Indianapolis Motor Speedway i serii IndyCar (fot. IndyCar).
Dyskusyjna sytuacja pod koniec wyścigu nie była jednak jakkolwiek zbliżona kalibrem do słynnego już w F1 Abu Zabi 2021. Newgarden nie dokonał na Ericssonie egzekucji, a wykorzystał to, w czym jest prawdopodobnie najlepszy z całej stawki, czyli wyprzedzanie. Wygrał Indy 500 w swojej 7. próbie, dostarczając 19. zwycięstwo w tym wyścigu dla Penske, liderując zaledwie przez 5 okrążeń i startując z 17. miejsca. Po niedzielnym triumfie Newgarden wygrał już wszystko w IndyCar - dwa mistrzostwa z 2017 i 2019 roku uzupełnił długo wyczekiwanym zwycięstwem w Indy 500.
Nie można zapominać o Marcusie Ericssonie. Chociaż nie był pierwszym kierowcą od czasów Helio Castronevesa triumfującym w ‘500’ przez dwa lata z rzędu, to znów dowiózł wysoki wynik i wrócił na podium po raz trzeci w tym sezonie. Pochwalić należy też Santino Ferucciego, który finiszował na 3. miejscu i to w bolidzie A.J. Foyt! Choć wielu fanów wypomina mu skandale z czasów Formuły 2 i bycie jeźdźcem bez głowy, to Amerykanin wydaje się być jedyną nadzieją zespołu.
Po raz kolejny na wysokiej pozycji, tym razem czwartej, skończył Alex Palou, co tym bardziej zasługuje na uznanie, gdy uświadomimy sobie, że z po incydencie z VeeKayem przebijał się praktycznie z końca stawki.
Po tym, jak w mojej ocenie dostarczyło GP Monako, również dobry wyścig w ramach potrójnej korony odbył się w Indianapolis. Za tydzień wracamy do Detroit, na nową-starą nitkę, którą pamięta również Formuła 1. Tym razem wyścig odbędzie się na torze ulicznym, więc nawet jeśli nie lubicie owali, to w stanie Michigan znajdziecie dobre “klasyczne” ściganie.