Jeśli omówiłbym tylko suche wyniki niedzielnych zmagań, nijak miałyby się one do tego, jak one przebiegały.
Zacznijmy więc od Josefa Newgardena. To już trzecia runda z rzędu, w której Amerykanin niszczy sobie szansę na dobry wynik. Z niemalże wywalczenia wicemistrzostwa spadł na piąte miejsce w klasyfikacji generalnej - i to wszystko pomimo wygrania czterokrotnie na owalach.
W wyścigu pełnym neutralizacji przecieraliśmy oczy ze zdumienia, widząc Alexa Palou i Pato O’Warda zjeżdżających na pit stop sekundy lub jej setne przed zamknięciem alei serwisowej. Przewaga, którą uzyskali właściwie dzięki szczęściu i chaosowi na torze, sprawiła, że na poszczególnych etapach wyścigu byliśmy przekonani, że któryś z nich zgarnie zwycięstwo.
Wyróżnić należy także Scotta Dixona, który wygrał trzy z ostatnich czterech zmagań. Pozostaje nam się tylko zastanawiać, co by było, gdyby Pato nie wrzucił go w ścianę na Lagunie Sece.
Żeby zobrazować Wam, jak często pojawiał się pace car na torze - w pewnym momencie, podczas trwania neutralizacji, pace car zjechał do alei serwisowej, bo kończyło się w nim paliwo.
Zanim podrzucę na dole artykułu skrót z wyścigu, jeszcze dwa słowa o Juncos Hollinger Racing. Callum Ilott zakończył zmagania na piątej lokacie, ale brawa należą się także Agustinowi Canapino. Wobec Argentyńczyka przed sezonem nie było żadnych oczekiwań, a naprawdę niewiele brakło, żebyśmy mieli pierwszy raz w XXI wieku reprezentanta tego kraju na podium. Jeśli chodzi o debiutantów, to najbardziej zaimponował mi właśnie on, a nie Marcus Armstrong.
P.S. W przerwie od IndyCar również będę publikował tu treści, żebyście nie zapomnieli o tej fenomenalnej serii wyścigowej. Tu natomiast łapcie podsumowanie sezonu.