Jak co roku, mam mieszane uczucia na przełomie września i października. Z jednej strony o wiele bardziej emocjonalnie podchodzę do IndyCar niż do F1, ale z drugiej… po raz pierwszy przeżywałem sezon z wiedzą, że ktoś będzie czekał na mój tekst i opinie. Podsumujmy więc nareszcie te kilka wspólnie spędzonych miesięcy.

 

Najlepszy zawodnik sezonu

Jest tylko jedna poprawna odpowiedź - Alex Palou. Nikt od 2007 roku nie przypieczętował tytułu wcześniej niż w ostatnim wyścigu sezonu. Wręczaliśmy tytuł Hiszpanowi od maja. Wielokrotnie dawał nam złudzenie, że po ściągnięciu kasku zobaczymy twarz Maxa Verstappena. Wyniósł rywalizację na wyższy poziom i paradoksalnie przez swoją dominację pokazał, że jeśli ktoś chce mu przeszkodzić w zdobyciu trzeciego tytułu, musi zacząć robić coś więcej, niż minimalizować straty punktowe. Jedyny kierowca w stawce, który każdy wyścig zakończył w czołowej dziesiątce. Zresztą nawet lepiej, bo najgorsza pozycja, na której finiszował, to P8.

 

Najlepszy kierowca niebędący mistrzem

Gdyby sezon zakończył się przed Gateway, ta nominacja powędrowałaby do Josefa Newgardena. Dramatyczna końcówka Amerykanina sprawiła natomiast, że wyróżnię Scotta Dixona. Przebiegłe strategie dały trzy zwycięstwa w ostatnich czterech rundach. Gdy widzieliśmy jego wyczyny pod koniec sezonu, bardziej irytowaliśmy się tylko na Pato O’Warda, któremu w Long Beach odcięło prąd, czym zakończył jazdę sześciokrotnemu mistrzowi IndyCar. Nawiasem mówiąc, to był jedyny wyścig, w którym Dixon nie dojechał do mety. Pozostaje tylko pytanie: czy zdobędzie kiedyś siódmy tytuł i wyrówna osiągnięcie A.J. Foyta?

 

Najlepszy zespół

Nie, to jeszcze nie koniec pochwał dla CGR. Imponuje mi to, w jaki sposób Chip Ganassi jest w stanie utrzymać w swojej stajni jednocześnie Scotta Dixona, Alexa Palou i Marcusa Ericssona, który to wygrał dla tej ekipy Indy 500 rok temu. Jednocześnie fenomenalnie przebiega proces odmładzania zespołu - jest bardzo płynny i bezbolesny.

Ponad 30-letni Marcus Ericsson zostanie zastąpiony przez Linusa Lundqvista, czyli zawodnika o ułożonej głowie i wielkim potencjale, a Marcus Armstrong to młody kierowca, którego Chip powoli wprowadza w realia ścigania w Ameryce. Wie, że to kompletnie inny świat, dlatego na owale zatrudnił kogoś z doświadczeniem - Takumę Sato. A to, czy ten akurat się sprawdził, to inna sprawa.

Podsumowując, 15 tytułów mistrzowskich robi ogromne wrażenie, a porównania do Teamu Penske nie biorą się znikąd. Celnie osiągnięcia CGR skomentował Pato O’Ward: - Mówimy tu o być może najlepszym zespole w ostatnich 20 latach.

Alex Palou i Chip Ganassi świętują 15. mistrzostwo zespołu (fot. IndyCar).

 

Najlepszy debiutant

Nie, nie zgodzę się z oficjalnym werdyktem, który determinowany jest liczbą zdobytych punktów. Nawiasem mówiąc, uważam, że taki sposób wyróżniania najlepszego nowicjusza nie ma sensu. Już przed sezonem wiedzieliśmy, że Armstrong może nie jeździć na owalach, a i tak będzie Rookie of the Year. Przewaga sprzętu zrobiła swoje.

Najlepszy był dla mnie Agustin Canapino. Niewiele brakło mu do podium w ostatnim wyścigu, co świetnie podsumowałoby jego debiutancką kampanię. W marcu nie postawiłbym nic na Argentyńczyka - uważałem, że ściąganie do IndyCar kogoś, kto nie ma żadnego doświadczenia w single-seaterach, to chory wymysł Ricardo Juncosa. Agustin szybko zamknął mi usta, zajmując P12 w Teksasie. Tak, to był jego pierwszy owal w życiu.

W trakcie były wzloty i upadki, ale 30-latek ścigający się dotychczas tylko w lokalnych seriach samochodów turystycznych i raz w 24-godzinnej Daytonie pokonał z dużą przewagą byłych kierowców Indy Lights, którzy mieli być dobrze przygotowani do jazdy w serii docelowej. Okazało się, że jednak 15 tytułów mistrzowskich w Argentynie coś znaczy.

 

Najbardziej pozytywnie zaskakujący kierowcy

Kyle Kirkwood

Gdy w 2022 wchodził do IndyCar jako pierwszy zawodnik w historii, który rok po roku wygrywał we wszystkich seriach z cyklu Road to Indy”, wiadomo było, że to ktoś z papierami na ściganie. Z drugiej strony przeskok między seriami juniorskimi w Ameryce a IndyCar jest jeszcze większy niż między F2 a F1. Warunki debiutu miał złe, bo trafił do równie legendarnego co beznadziejnego składu A.J. Foyt. Po przesiadce do 27” Andretti pozostała tylko wiara, że oprócz oczywistej szybkości przestanie się w końcu rozbijać, gdy wszystko idzie dobrze.

Presja w Andretti była bardzo duża, zresztą trudno mówić o całkowicie udanym sezonie, bo młody Amerykanin nie wystrzegał się błędów. Niemniej pozostaje jedynym kierowcą swojego zespołu, który w tym roku wygrał wyścig. Zrobił to aż dwa razy, co sprawia, że przed kolejnym Colton Herta będzie musiał oglądać się za siebie częściej niż dotychczas.

Christian Lundgaard

Kiedy pojawił się na przedsezonowych testach w The Thermal Club z wąsem i obwieścił, że nie zgoli go, dopóki nie wygra wyścigu, pomyślałem, że jest niespełna rozumu i przewróciło mu się w głowie od tytułu debiutanta roku, o który bił się do końca kampanii 2022 z Davidem Malukasem. Pamiętając potencjał tego zawodnika z F2, zastanawiało mnie, jak szybko będzie chciał uciec po tym sezonie z ekipy tak nieregularnej i zawodzącej względem ilości inwestowanych w nią pieniędzy.

Po raz pierwszy zaskoczył w kwalifikacjach do pierwszego wyścigu w Indianapolis, zdobywając swoje pierwsze pole position w karierze. Szybko jednak w sobotę poradził sobie z nim Alex Palou i myślałem, że nic lepszego w jego wykonaniu nie zobaczę. RLL jednak dostarczyło mu tak genialnie ustawiony bolid na ulice Toronto, że czystym tempem wygrał jedyną zagraniczną rundę w kalendarzu.

Niech na potwierdzenie tego, jak wyśmienity sezon pojechał Duńczyk, posłuży statystyka - w klasyfikacji generalnej zajmuje ósmą lokatę. Był wyżej niż którykolwiek z kierowców Andretti Autosport. Pytanie tylko, czy szybciej RLL dobije do czołówki, czy Lundgaard zmieni zespół.

Marcus Ericsson

Niewiele zabrakło do dwóch wygranych Indy 500 z rzędu. Szwed, który dla fanów F1 jest definicją paydrivera, radzi sobie w IndyCar znakomicie. Jak na reprezentanta CGR przystało - regularnie dowozi wyniki w top 10. To nie był oczywiście sezon, w którym do Marcusa nie możemy się w ogóle przyczepić, ale mówimy o kimś, kto w przeciwieństwie do Romaina Grosjeana jako były kierowca F1 zbudował sobie w Ameryce markę.

Od przyszłego roku przywdzieje kombinezon Andretti i przynajmniej na papierze wygląda jak perfekcyjne uzupełnienie i wzmocnienie zespołu chyba najbardziej znanej motorsportowej rodziny. Tradycją już się stało, że Ericsson co sezon dowiezie przynajmniej jedno zwycięstwo.

Linus Lundqvist

Na Penske Entertainment spadła lawina krytyki, gdy okazało się, że mistrz Indy Lights nie znajdzie miejsca w stawce. Linus w wolnym czasie testował dla Eda Carpentera i Rahal Letterman Lannigan, ale długo czekał na swoją szansę. Dopiero poważny wypadek Simona Pagenauda dał mu możliwość startu w Meyer Shank Racing.

I to był moment, w którym zorientowaliśmy się, jaki błąd popełnił każdy, kto odrzucił kandydaturę Szweda i wziął innego kierowcę. Świetny debiut, awansowanie do top 12 samochodem, którym tylko raz zrobił to wcześniej Pagenaud, plus najszybsze okrążenie wyścigu w Nashville. Dobrego wrażenia nie zamazała jego kraksa pod koniec zmagań i angaż w CGR ani trochę nie dziwi.

Linus Lundqvist (fot. IndyCar).

 

Najbardziej pozytywnie zaskakujący zespół

Rahal Letterman Lannigan - jeśli uważaliście na matematyce, to wiecie, jak wygląda wykres sinusa bądź cosinusa. Tak samo zobrazować można było wyniki RLL przez ostatnie lata. Skład nosi wielkie nazwisko - bo Bobby Rahal to ikona amerykańskich wyścigów - ale do niedawna jego jedynym jasnym punktem był wspomniany wcześniej w tekście Lundgaard.

W tym sezonie było trochę lepiej. Nareszcie podjęto decyzję o wyrzuceniu tragicznego Jacka Harvey'a i postanowiono oddać bolid nr 30 na próbę Juriemu Vipsowi. Graham Rahal nareszcie pokazał więcej niż przeciętność i udowodnił, że nie jest odpowiednikiem syna pewnego kanadyjskiego miliardera, a jeśli rozwój zespołu nadal będzie postępował, to RLL może zająć miejsce McLarena w najbliższych latach (który powinien w dłuższej perspektywie ustabilizować swoją pozycję w czołówce).

 

Najbardziej rozczarowujący kierowcy

Will Power

Sezon niegodny urzędującego mistrza. I zanim zacznę krytykować, to najpierw postawię gwiazdkę przy nazwisku Australijczyka. Żona Willa Powera miała w tym roku duże problemy zdrowotne. Szkoda mi pastwić się nad kimś, kto na pewno przez część jazd miał głowę zupełnie poza bolidem.

Niemniej, biorąc pod uwagę aspekt czysto sportowy, nie można się nie przyczepić. Tylko jeden raz w Fast 6, pobudka z formą kwalifikacyjną jedynie na Iowa, gdzie Penske dysponowało ogromną przewagą nad resztą stawki, zakończona passa 17 sezonów z rzędu ze zwycięstwem. Will Power po zeszłorocznym mistrzostwie otrzymał wieloletni kontrakt i miał być gwarancją solidnych wyników, dając skraść show Bus Bros”, czyli Newgardenowi i McLaughlinowi, a był bezsprzecznie najgorszym kierowcą zespołu.

Australijczyk był zaledwie cieniem samego siebie i stracił największy atut, czyli wyśmienite tempo kwalifikacyjne. Pozostaje wierzyć, że rekordzista zdobytych pole positions w karierze za rok wróci w lepszej formie.

Colton Herta

Od dwóch lat widzimy zjazd tego kierowcy. Ja już kwestionuję to, czy po kolejnym takim sezonie Colton powinien pozostać w Andretti, bo nie lubię, gdy ktoś jeździ za zasługi i nazwisko. Herta z kogoś, kto nie bez powodu był blisko Alfy Romeo i AlphaTauri, stał się kwestionowanym liderem Andretti Autosport. Podobnie jak Power nie wygrał w tym roku wyścigu i bardzo dobrze, bo czeka go w przyszłym roku weryfikacja. Jeśli będzie gorszy od Ericssona w wewnątrzespołowym pojedynku, a Kirkwood się rozwinie, to Colton może nawet będzie zmuszony zmienić robotę.

Pato O’Ward

Kończymy panteon dużych nazwisk bez zwycięstwa w minionej kampanii. Przed sezonem wśród młodych kierowców z potencjałem wysoko stały akcje Herty i O’Warda, a tylko niektórzy ludzie pamiętali, że istnieje też Alex Palou z tytułem mistrzowskim. Teraz nie mamy już złudzeń, a Pato sam sobie zabrał szansę na walkę o tytuł.

Gdyby tylko potrafił chłodniej kalkulować, miałby na koncie zwycięstwo w Indy 500. Jasne, jako reprezentant McLarena musi wyciągać z maszyny 110% i robić więcej niż kierowcy Penske i Ganassi, aby powalczyć o końcowy triumf, ale nie czepiam się wyników Meksykanina. Te go bronią, ale mogłyby być znacznie lepsze, gdyby nie gorąca głowa w Long Beach czy podczas słynnej 500-milowej rundy.

Sporo pecha również mu się przytrafiło, czego najlepszym przykładem jest problem z silnikiem w St. Pete, który zabrał mu zwycięstwo, ale naprawdę - wystarczyło się czasem opanować i nie sabotować samego siebie. 

Rinus VeeKay

Nie każdy Holender to wybitny kierowca, ale temu akurat trzeba oddać, że wyśmienicie sobie radzi w kwalifikacjach do Indy 500. I dlatego stałaby mu się niewyobrażalna krzywda, gdyby na dość wczesnym etapie kariery zwyciężył w Indianapolis. Już na zawsze byłby zaszufladkowany jako ktoś, kto wyróżnia się w tym jednym, specyficznym wyścigu.

Ten rok w wykonaniu Rinusa to jedno wielkie rozczarowanie. A przecież mówimy o kimś, kto dwa lata temu wygrywał pierwszy wyścig w Indianapolis (na nitce wpisanej w owal), a jeszcze sezon temu stał na podium w Alabamie (zresztą też niemal do końca walcząc o triumf). Najgorsze jest to, że w większości winny jest moim zdaniem zespół ECR, który wygląda na prywatną zabawkę Eda Carpentera.

Marcus Armstrong

To nie był zły sezon, ale spodziewałem się więcej. Jeśli dysponujesz bolidem Chip Ganassi, to okolice top 10 są twoim obowiązkiem. Takie rezultaty Marcus dowoził, ale zdarzały się wpadki pokroju P24 na Road America i drugim wyścigu na Indianapolis albo P19 w Portland. Z drugiej jednak strony Chip Ganassi chyba ufa Marcusowi, skoro przedłużył mu kontrakt i przypisał mu na stałe bolid nr 11. Ewentualnie znalazł kolejnego wybitnego Nowozelandczyka, lecz na razie wie o tym tylko sam zespół.

Simon Pagenaud

Mam świadomość, że ocenę wypacza nieobecność Simona od Road America. Francuz mógł teoretycznie nas zaskoczyć, jak rok temu podczas deszczowego wyścigu w Indianapolis, ale na podstawie próbki, którą dostaliśmy, trudno właściwie stwierdzić, który z etatowych kierowców Meyer Shank Racing był gorszy. Podobieństwa między bolidami 06 a 60 były aż nazbyt widoczne, jeśli chodzi o formę obu zawodników. A jeszcze niedawno, w 2016, Simon był mistrzem w barwach Penske. Na przestrzeni lat spadła jego forma, a obecny rok był tylko gwoździem do trumny i kolejnym argumentem, dlaczego Francuza nie zobaczymy już w nadchodzącym sezonie.

Takuma Sato

Przed sezonem myśleliśmy, że oddanie bolidu Chipa Ganassiego w ręce kogoś, kto dwukrotnie wygrał Indy 500 z gorszymi zespołami - RLL i Andretti - jest kolejnym kontraktowym majstersztykiem. Były kierowca F1 nie przekonał jednak do siebie na tyle, by być rozpatrywanym przed kolejną kampanią w roli etatowego zawodnika.

Świetne momenty, takie jak wybitne występy w treningach do Indy 500, przeplatał z kraksami w Teksasie i Gateway, czy słodko-gorzką podwójną rundą na Iowa. Gdy kończył wyścigi, zawsze było to top 10, ale nie ustrzegł się kosztownych dla ekipy wpadek.

Pato O'Ward (fot. IndyCar).

 

Najbardziej rozczarowujący zespół

Choć Penske w stosunku do poprzedniego sezonu przygotowało znacznie gorszą maszynę, McLaren nie odniósł żadnego zwycięstwa, a Meyer Shank stawiane było w roli czarnego konia, to i tak mój wybór pada na Andretti Autosport.

Nie mam słów na temat tego zespołu. Najbardziej kruchym elementem okazali się kierowcy - projekt z Grosjeanem zupełnie nie wypalił, Herta cierpi na zapaść formy, a DeFrancesco… co w ogóle ten gość robi w takim miejscu, oprócz przynoszenia pieniędzy? Jedynym, który pokazał cokolwiek, był Kyle Kirkwood.

Notoryczne przekraczanie prędkości w pitlane przez Coltona, psucie mu strategicznie wyścigów, czego najlepszym przykładem jest zabranie mu zwycięstwa na Mid-Ohio brakiem odpowiedniej komunikacji, pozwalającej na optymalne zarządzanie paliwem... Ja wiem, że Andretti brzmi dumnie, ale ich ostatni mistrz zdążył zakończyć karierę, wystartować kilka razy w IMSA, wrócić do IndyCar i znów podjąć decyzję o zakończeniu jazdy na pełen etat. Tak, ich ostatnim czempionem jest Ryan Hunter-Reay i to z 2012 roku.

Andretti to odpowiednik Ferrari w IndyCar. Jasne, były dobre sezony Coltona Herty, Alexandra Rossiego czy nawet Marco Andrettiego. Od kilku lat potrzeba jednak twardego resetu, którego częścią - mam nadzieję - będzie Marcus Ericsson.

 

Najgorszy zespół

Ku zaskoczeniu części z Was nie będzie to ani A.J. Foyt, ani Dale Coyne, ani też Juncos Hollinger. Ten ostatni to wciąż rozwijający się projekt, Foyt przyzwyczaił nas do tragicznych wyników, ale przynajmniej nawiązał współpracę techniczną z Penske i miał udane Indy 500, a Dale Coyne ma jedno zadanie i jest nim wprowadzanie zawodników z Indy Lights/NXT i rozwijanie ich do takiego poziomu, aby mogli zasiąść za sterami lepszych ekip.

Nie będzie jednej odpowiedzi. Uważam, że Ed Carpenter Racing i Meyer Shank Racing to tak samo beznadziejne, bezpłciowe projekty, o których nie wiadomo, dokąd idą. ECR to dziwny twór, w którym nawet Rinus VeeKay przestał być w tym sezonie jedynym jasnym punktem, a Ed Carpenter… no właśnie, gdyby ten człowiek ścigał się tylko dla zabawy, to jakoś bym to przebolał. Faktem jest jednak to, że 42-latek wciąż żyje marzeniami wygrania Indy 500 i pojawia się na wszystkich owalach. Z jednej strony, kto bogatemu zabroni, ale z drugiej - ten zespół naprawdę wygląda, jakby Ed grał w GTA V Online, kupił już wszystko, co się da i niszczył rozgrywkę pozostałym graczom na serwerze.

Meyer Shank jawiło się jako ciekawy projekt, bo IndyCar to niejedyna seria, w której startują. Tylko moja sympatia do tej ekipy drastycznie spadła, gdy okazało się, że oszukiwała z ciśnieniami opon podczas 24-godzinnej Daytonie, w wyścigu IMSA. Półżartem mówiło się, że to zespół z największą liczbą zwycięstw w Indy 500 w całej stawce, bo Helio ma takich triumfów cztery, a Pagenaud jeden, ale okazało się, że z drużyny weteranów dostaliśmy dom spokojnej starości.

I tak, jeśli któryś z wymienionych w tym segmencie teamów ma się pozbierać, to na pewno będzie to Meyer Shank, ale całkowita wymiana składu to był obowiązek. Wystarczyło wsadzić do bolidu Lundqvista, by zobaczyć, że można dowozić lepsze wyniki niż P20+.

Helio Castroneves (z lewej) i Simon Pagenaud (z prawej), czyli kierowcy Meyer Shank Racing, których nie zobaczymy za rok (fot. IndyCar).

 

Najgorsi kierowcy sezonu

Helio Castroneves

Uprzedzam, kolejność przypadkowa, ale tak, Helio nie pokazał w tym roku nic poza tym, że należy mu się emerytura. Już raz odszedł z serii, po dobrych latach w Penske, ale jego faktyczny ostatni wyścig przypadł na tegoroczne GP Monterey i… przykro było patrzeć, jak taka legenda żegna się z IndyCar, powodując kolizje. Jasne, nie spodziewaliśmy się cudów po Meyer Shank, ale Helio kupił nas romantycznym, czwartym triumfem w Indy 500 2021. I dobrze, że już zostanie z nami w okrojonej” formie, jako stały bywalec wyścigu, w którym idzie mu najlepiej. 

Romain Grosjean

W stosunku do sprzętu, oczekiwań i apetytu, którego nam narobił na początku sezonu, to najgorszy kierowca tej kampanii. Rozbijanie się na torze, zupełna katastrofa na owalach, brak tempa po wyścigu na Barber, jakieś chwilowe przebłyski, stwarzanie niebezpieczeństwa na torze… Najgorszy reprezentant Andretti, gdyby tylko nie istniał...

Devlin DeFrancesco

Autor manewru sezonu i to tyle. Już rok temu śmialiśmy się, że dojeżdża jedynie przed fatalnymi Foytami i teraz nie było wcale lepiej. Nie wiem, jaki cel miała jego obecność w tak dobrym zespole, a także co w głowie miał Michael Andretti, decydując się na postawienie na niego zamiast Kirkwooda, ale zastanawiam się szczerze, czy dało się trafić gorzej. Oddać jednak trzeba wspaniałe kwalifikacje w drugim wyścigu w Indianapolis.

Jack Harvey

Miał być nadzieją McLarena, ale nie dał rady w IndyCar. RLL postanowiło podbierać obiecujących europejskich kierowców po przejściach lub z małymi budżetami i tym sposobem łapać czołówkę. Harvey nie zrobił nic więcej poza rozczarowaniem kibiców, zespołu, ale też i siebie. Już przed początkiem sezonu typowano, że go nie dokończy i cóż… tak się stało. Nie pomogło nawet cudowne kółko, wyrzucające Grahama Rahala z Indy 500. Tego zjazdu nijak nie dało się uratować.

Conor Daly

Słaby kierowca, który nigdy nie dostał szansy w lepszym składzie, zresztą nie bez powodu. Podczas kwalifikacji do Indy 500 sam mówił, że nie ma pojęcia, dlaczego jest gorszy niż jego zespołowi koledzy, ale zapewniał budżet Edowi Carpenterowi. Po zwolnieniu z etatu pojawiał się jako zastępca Pagenauda i Harveya, ale zawdzięcza to głównie faktowi, że spośród kontrkandydatów to on miał najwięcej kontaktu z bolidem Indy.

 

Manewr sezonu

Devlin DeFrancesco i start do Gallagher GP. Cały tamten weekend obfitował w kuriozalne wyniki. Do Fast 6 nie dostał się żaden przedstawiciel Penske i Ganassi, a trzy pierwsze rzędy zajęli kolejno kierowcy RLL, McLarena i Andretti. Skazywany w wyścigu na pożarcie DeFrancesco złapał strugę aerodynamiczną za poprzedzającymi go bolidami i w zaledwie jeden zakręt awansował z P5 na prowadzenie. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, to było cudowne!

 

Najgorszy debiutant

Niechlubny tytuł zgarniają ex aequo Benjamin Pedersen oraz Sting Ray Robb. Choć po Pedersenie spodziewaliśmy się mniej (bo w Indy Lights był dopiero piąty) i został Rookie of The Year podczas Indy 500, to szczerze mówiąc, trochę to taka nagroda pocieszenia. Robb jako wicemistrz juniorskiej serii Indy zawiódł. Słabe występy na owalach, ale i sporo pecha w postaci niezawinionych kolizji i problemów technicznych z bolidem.

Ze Sting Rayem mam duży problem - naprawdę uważam, że w lepszym zespole mógłby pokazać swój potencjał. Nie bez powodu wywalczył to wicemistrzostwo w Indy Lights. Z drugiej strony - jeśli chcesz przetrwać w Indy, musisz radzić sobie na owalach, które były bolączką Amerykanina. 

Benjamin Pedersen (z prawej) pozuje do zdjęcia z A.J. Foytem (z lewej) w okolicznościowym kombinezonie na Indy 500, nawiązującym do wyglądu strojów za czasów triumfów Foyta (fot. Benjamin Pedersen).

 

Historie sezonu

Will Power, szambiarka i Scott Dixon

Road America nie była nigdy znana z dobrej jakości nawierzchni. Stan rodem z drogi nr 66 postanowił polepszyć właściciel obiektu, ale i tak zawiódł oczekiwania Willa Powera, który w niewybrednych słowach określił nowy asfalt gównem na torze”. Właściciel, jak się można domyślać, nie był zachwycony i polecił jednemu ze swoich pracowników podjechać w nocy szambiarką pod kamper Australijczyka.

W ten sposób fekalia faktycznie znalazły się na torze, a przemiły zapach dotarł wkrótce do nosa Willa. Jako iż był to żart, Power znalazł w pojeździe kluczyki i nie obraził się, tylko przeparkował wóz pod kamper Scotta Dixona, z którym... miał kolizję podczas wcześniejszego treningu. 

Rahal i droga z piekła do nieba

Udział Jacka Harveya w Indy 500 można rozpatrywać w kategoriach cudu. Wszak przed każdą próbą schładza się kierowcy silnik, bo do pokonania ma cztery pomiarowe okrążenia, a do tego wyjazdowe i zjazdowe, co daje aż 15 mil (24 km) na limicie. Zaledwie kilka tysięcznych zdecydowało o tym, że 33. pole startowe wywalczył Jack. Jednakże w wyniku kontuzji Stefana Wilsona Rahal po raz pierwszy w karierze miał szansę pojechać bolidem napędzanym silnikiem Chevroleta.

Gdy seria powróciła do Indianapolis, Graham zdobył swoje pierwsze pole position, prowadził największą liczbę kółek i gdyby nie Scott Dixon, wygrałby wyścig. Swoje osiągnięcie powtórzył w Portland, a na Mid-Ohio ustąpił w kwalifikacjach tylko Coltonowi Hercie. Człowiek, który przez lata kojarzył się z przeciętnością i był przykładem, że nie zawsze talent przechodzi z ojca na syna, okazał się w tym roku zweryfikowanym pozytywnie i to mimo kraksy za samochodem bezpieczeństwa w Toronto.

Alex Palou i afera kontraktowa

Pokrótce - rok temu Alex Palou postanowił opuścić szeregi Chip Ganassi i skusić się na ofertę McLarena, który obiecywał mu próbę znalezienia miejsca w Indy. Spór między dwoma zespołami zakończył się w sądzie, a Alex został pozwany przez swojego dotychczasowego pracodawcę i w ramach ugody miał przejechać w CGR jeszcze jeden sezon, jednocześnie będąc kierowcą testowym pomarańczowych w F1.

Kiedy tajemnicą poliszynela wydawało się przejście Palou do McLarena w Indy, zostaliśmy powiadomieni, że Alex nie zamierza dotrzymać podpisanej wstępnie umowy. Na tę chwilę wydaje się, że skoro Zak Brown nie znalazł mu miejsca w F1, to Hiszpan pozostanie w ekipie, której zawdzięcza dwa tytuły mistrzowskie. Przeciw niemu toczą się dwa pozwy, złożone przez oba oddziały McLarena - ten z Indy i ten z F1. Stawką jest odszkodowanie za poniesione koszty testów bolidem F1 i inwestycji, jakie poczyniono względem Palou.

 

Klasyfikacja generalna kierowców (top 10):

Mistrzem kierowców został Alex Palou, tytuł producenta silników wygrał po raz drugi z rzędu Chevrolet.

 

Nieoficjalna klasyfikacja konstruktorów:

*średnia punktów zdobytych przez samochody, które pojechały we wszystkich wyścigach w sezonie
(fot./źródło: Reddit)