Czas powiedzieć sobie jedną kwestię jasno, bo niestety pewne przeświadczenie nadal pokutuje. Romain Grosjean nie ściga się z sukcesami w IndyCar. Prawdę mówiąc, sporo czasu upłynęło, od kiedy Francuz odniósł jakiś znaczący sukces. Niedawne ogłoszenie go jako zawodnika Juncos Hollinger się nie liczy. A dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w poniższym tekście.
Mówiąc wprost - twierdzenie, że ten kierowca pasuje poziomem do serii, w której jeździ, jest nieprawdziwe. Doszliśmy do momentu, w którym Grosjean nie broni się pod kątem umiejętności tak, żeby dostać fotel w którejkolwiek z ekip IndyCar. Wystarczy spojrzeć na jego wyniki, aby zauważyć, że Romain to francuski bajerant, który oszukał 40 milionów Polaków kolejnego pracodawcę - tym razem Juncos Hollinger Racing - że nadaje się do budowania wokół niego stabilnego, wieloletniego projektu. Jego ostatnie dwa lata w Andretti wyglądają, jak gdyby nakłamał w CV.
Wbrew pozorom śmianie się z Grosjeana nie jest ani moim hobby, ani nie sprawia mi jakiejkolwiek satysfakcji. Próbuję zrozumieć, jakie procesy myślowe musiały zajść w głowie tego człowieka, by uznał, że wypadek w Bahrajnie, który mógł skończyć się dla niego najgorzej, to świetna okazja na przyznanie sobie samemu pseudonimu „Feniks”. Do jasnej cholery, pamiętam do dziś tę chmurę ognia. Bałem się, że zobaczyłem właśnie śmierć kierowcy na torze. Oparzenia na ciele, przeszczep skóry, wbicie się w barierę i problem z opuszczeniem płonącego wraku samochodu - na tym kręcimy marketing? Na płaczącej żonie i dzieciach, których mógł więcej nie zobaczyć?
Gorąca głowa, niewymuszone błędy i nakładanie sobie samemu olbrzymiej presji zawsze były atrybutami Grosjeana. Te same cechy sprawiły, że mimo bycia szybkim kierowcą nie zrobił wielkiej kariery. Nikt, kto nie ma talentu, nie pojawia się w F1 na dłużej niż 2-3 sezony (chyba że jest synem właściciela zespołu - wtedy to inny temat). Trudno więc uznać, że rozbicie się za samochodem bezpieczeństwa czy w pitlane to brak umiejętności.
Zresztą, jeśli śmialiście się z kraksy w alei serwisowej, to na Lagunie Sece w 2021 roku nasz poczciwy ulubieniec dostał jedno proste zadanie - pojechać pokazowe kółko pace carem, zwykłą Hondą Civic. I tak! Rozbił się! Coś więc musi sprawiać, że Romain często nie potrafi wykonać najłatwiejszych manewrów i popełnia niegodne profesjonalisty błędy. W tym roku jeden z wyścigów zakończył w ścianie, bo kierownica wypadła mu z rąk. Nie, nie odpięła się od drążka kierowniczego, ale wypadła mu z dłoni jak 18-letniemu drifterowi w BMW E36, chcącemu zaimponować ładnej koleżance.
Co ciekawe, Grosjean kiedyś zdiagnozował u siebie problemy i zaczął szukać rozwiązań poprzez pracę z psychologiem. Tylko... co nim kierowało, że zakończył współpracę? Ktoś o tak wątłej psychice jak Romain wymaga stałej opieki specjalisty, a tym bardziej, jeśli jest kierowcą zawodowym, a więc stres jest nieodłączną częścią jego życia. Trudno odbić takie argumenty, mówiąc, że psycholog jest niepotrzebny i samemu można rozwiązać wszystkie problemy. Mamy bowiem do czynienia z osobą, przez której bezmyślną jazdę i stwarzanie zagrożenia na torze wymyślono system punktów karnych w F1.
Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że nie znajdzie zatrudnienia w IndyCar ani w przyszłym roku, ani nawet nie pojawi się na Indy 500 w kolejnych latach. Jest za słaby na tę serię i szkoda marnować w niej miejsca na 37-latka, gdy w jego fotelu mogliby się pojawić młodsi i naprawdę utalentowani zawodnicy (na przykład Hunter McElrea, czyli wicemistrz IndyNXT, mający niesamowitą zdolność przebijania się z końca stawki).
Tymczasem Romaina objechali w minionym już sezonie 42-latek, 41-latek (pozdrawiamy Scotta Dixona i Willa Powera) oraz Kyle Kirkwood, który jeszcze rok temu jeździł najgorszym bolidem, a wcześniej wygrywał tylko w amerykańskich seriach juniorskich. JHR, dając Francuzowi angaż, samo przyznało sobie tytuł najbardziej antypatycznej stajni w stawce. O braku profesjonalizmu z ich strony mogliśmy się już przekonać, gdy obarczyli Calluma Ilotta winą za incydent wyścigowy na Lagunie Sece.
Jeszcze bardziej zniechęcili do siebie postronnych widzów, gdy okazało się, że odkrywcy talentu Agustina Canapino lajkują wpisy w mediach społecznościowych, będące niczym innym jak groźbami śmierci argentyńskich fanów w stronę Brytyjczyka. Atmosfera w tym zespole jest tak przerażająca, a brak zdrowych relacji tak widoczny, że obecność Grosjeana w tym projekcie to najprawdopodobniej syndrom sztokholmski po relacji z Guentherem Steinterem.
Musimy mieć świadomość, że zatrudniając akurat Francuza, a nie jakiegoś mniej znanego debiutanta, Juncos podniosło zasięgi w social mediach, co dało im zysk. Pytanie - czy warto funkcjonować w myśl powiedzenia „nieważne jak, ważne, żeby mówili"? Zapewne właśnie to będziemy oglądać od startu kolejnego sezonu. To trochę romantyczna wizja świata, ale czy opłaca się stawiać pieniądze z reklam ponad poziom sportowy? Cóż, niestety, ale tak, bo marketing daje zdecydowanie większe możliwości zarobku niż wypłata od serii wyścigowej.
Od weteranów wymagać się powinno jednak pomocy kolegom z ekipy, dowożenia regularnie wyników i uspokojenia zapału młodszych zawodników tak, aby na przykład nie ryzykowano rozbiciem auta na pierwszym kółku. Tymczasem to nikt inny bardziej niż Grosjean wymagał stałej opieki w Andretti, a jego inżynierowi wyścigowemu wraz z końcem sezonu puściły nerwy i dosadnie powiedział, że powodem słabego wyniku w kwalifikacjach na pewno nie jest tłok na torze, bo z tym problemem radzą sobie zarówno Herta, jak i Kirkwood.
Czy JHR zależy więc na wynikach? Nie, bo czego Canapino miałby się nauczyć od Grosjeana? Cały zespół funkcjonuje tak, że Argentyńczyk ma być magnesem na południowoamerykańskich sponsorów, a drugi fotel... prezentował wysoki poziom sportowy za sprawą Calluma Ilotta. Ten jednak postanowił uciec z cyrku, w którym był zatrudniony.
Grosjean to najgorszego typu były kierowca F1. Często piłkarz, który ma w CV Real Madryt czy Barcelonę, zawsze może liczyć na zatrudnienie w klubach pokroju Miedzi Legnica czy Arki Gdynia, bo każdy kolejny trener wierzy, że dany zawodnik akurat pod jego skrzydłami ukaże potencjał skrywany przez całą karierę. Podobnie jest z Romainem - zawsze ktoś się nabierze, że u niego da radę, bo niższy poziom, bo mniejsza presja...
Tyle że historia zaczęła się już powtarzać - nie potrafił sprostać rzuconemu mu wyzwaniu w Haasie, a potem przerosło go Andretti. Jedynym jasnym punktem ostatnich lat jest Dale Coyne i pierwszy sezon w IndyCar, który przyniósł mu awans do czołowego teamu. Wtedy natomiast nie jeździł na owalach, na których jest tragiczny. Zatrudnienie go przez Juncos to nie wiara w jego talent, a skok na kasę i wyrachowane działanie, bo dzięki dużemu nazwisku będą zgadzać im się słupki w Excelu. Niestety trudno będzie znaleźć powód, by kibicować JHR w kampanii 2024.
Grosjean jako kierowca rozwojowy Lamborghini (fot. Lamborghini).
W Portland usłyszeliśmy buńczuczną wypowiedź Grosjeana, który stwierdził bez konsultacji z zespołem, że od kolejnego roku nie będzie w składzie swojej obecnej drużyny, ale „Feniks" zawsze znajdzie swoje miejsce. Później okazało się, że miał nadal jeździć u Michaela Andrettiego, ale ten w porę połapał się, że bajeranta należy się pozbyć. To, czy sprawa została załatwiona w pełni legalnie, będzie sprawdzone przez sąd, ale pod kątem toksyczności Romain pasuje do JHR jak ulał.
Jak bardzo trzeba żyć w symulacji, by skończyć sezon na P13 w generalce i uważać, że miejsce w IndyCar należy się niczym tytuł F1 z 2008 roku Felipe Massie? Niestety nawet gdyby żadna z drużyn Indy nie połasiła się na byłego kierowcę F1, to Francuzowi pozostałoby sianie zniszczenia w Hypercarze Lamborghini. Jeśli Grosjean ma problem z dojechaniem wyścigu trwającego mniej niż 100 okrążeń, to boję się myśleć, jakim wyzwaniem byłyby 6, 12 lub 24-godzinne zmagania. Na nasze nieszczęście będziemy świadkami kolejnych wypadków również w bolidzie i pozostaje mieć nadzieję, że żaden z nich nie skończy się źle.
Obserwując jednak kanał tego kierowcy na YouTube czy to, w jaki sposób wypada w dłuższych wywiadach i podcastach, żałuję, że nie widzi tego co ja - że świetnie sprawdziłby się w roli eksperta. To trochę jak z JJ Reddickiem w NBA - był z niego zawodnik o pewnym poziomie, a aktualnie jest jednym z najlepszych insiderów ligi i przykrywa wiedzą Kendricka Perkinsa czy Shaquille'a O'Neala, czyli legendy koszykówki. Romain mógłby być genialny w innej roli i szkoda, że dalej chce być aktywnym sportowcem.