Stefan Wilson to kierowca, który regularnie dopełnia stawkę 33 zawodników rywalizujących ze sobą w słynnym Indianapolis 500. W tym roku również wystartowałby, gdyby nie wypadek w jednym z treningów poprzedzających wyścig. Młodszy z rodzeństwa Wilsonów jest także laureatem nagrody McLaren Autosport BRDC z 2007 roku.
W poniższym tekście znajdziecie tylko niektóre wątki poruszone podczas rozmowy. Cały wywiad jest dostępny w formie audio z polskimi napisami na YouTube.
Brytyjczyk poza jazdą w prestiżowym 500-milowym wyścigu trenuje kierowców np. w Ferrari Challenge. Pozostały czas przemija mu na przygotowaniu do Indy 500, ale prywatnie jest fanem ścigania. Zapytałem go o to, który z zawodników w stawce IndyCar jest jego ulubionym.
- Sporo ich znam, bo mijamy się w padoku przy okazji „500”, ale jeśli miałbym wybrać największą osobowość? Will Power - zabawny, czasem rzuci jakimś suchym żartem, ale ma świetne poczucie humoru. Bardzo dobrze spędza mi się z nim czas i rozmawia. A poza tym Scott Dixon to ktoś, kogo darzę największym szacunkiem przez to, co osiągnął w karierze.
- Niesamowity kierowca! Jest chyba drugim najbardziej utytułowanym w historii… To całkiem spore osiągnięcie i cieszę się, że żyjemy w czasach, które pozwalają nam oglądać taką legendę jak on.
Dzięki zdobyciu nagrody McLaren Autosport BRDC mój rozmówca miał okazję przetestować jeden ze starszych bolidów McLarena. Nie był to jednak byle bolid.
- Test odbył się w 2009 roku i to był samochód z poprzedniej kampanii, czyli jeśli dobrze pamiętam nazwę - MP4-23. W tej maszynie Lewis Hamilton zdobył swoje pierwsze mistrzostwo, więc możesz się domyślać, jakie emocje mi towarzyszyły. To było niesamowite, szalone przeżycie.
- Niby jesteś przygotowany na docisk, przeciążenia przy zakrętach czy hamowaniu, ale nie zaprzątałem sobie głowy przyspieszeniem, bo przecież prowadziłem już wcześniej szybkie samochody. Pomyślałem sobie „to będą na pewno duże prędkości”, ale maszyna Formuły 1 była prawdopodobnie największą niespodzianką w mojej karierze pod względem możliwości przyspieszania. Nie zwróciłem na to uwagi podczas jazdy, ale ze wszystkich rzeczy, które mogły mnie zaskoczyć, jeśli chodzi o odczucia związane z prowadzeniem auta, to właśnie był ten parametr.
Poprosiłem również o porównanie samochodu Indy do bolidu F1. Akurat Stefan Wilson wydaje się odpowiednią osobą do zestawienia tych dwóch maszyn, skoro testował zarówno bolid F1, jak i Dallarę DW12, czyli nadwozie, z którego korzysta cała stawka IndyCar. Przez fakt występowania w Indy 500 na przestrzeni wielu lat jeździł także ewolucjami tego auta, czyli najpierw IR18, a potem jeszcze wsiadł za kokpit, gdy zamontowano na bolidach aeroscreen.
- Nie jest źle porównywać te dwa bolidy, ale różnice między nimi są ogromne i tak jest ze względu na odmienną specyfikę obu serii wyścigowych. Moim oczywistym wyborem jest maszyna McLarena, ale jeśli zestawisz sobie budżet, jaki przeznaczono na zaprojektowanie i budowę samochodu F1 z tym, ile kosztuje Dallara, to nie mamy do czynienia z uczciwym porównaniem. Z drugiej jednak strony bolid Indy jest zaprojektowany do jazdy po torach i klasycznych, i owalnych. No i subiektywnie, jazda po owalu dała mi najwięcej w życiu takiej czystej radości z jazdy.
Stefan Wilson przed tegorocznym Indy 500 (fot. IndyCar).
Zapytałem też o najlepszy rok w karierze. Zahaczyłem o Indy Lights, bo tam w 2011 roku Stefan był trzeci w klasyfikacji generalnej. Przy okazji dowiedziałem się trochę o ambicjach brytyjskiego zawodnika.
- Cała moja kariera to sinusoida. W 2011 ścigałem się w Indy Lights z Josefem Newgardenem, który obecnie jest wielokrotnym mistrzem. Walczyliśmy o mistrzostwo, on je zdobył, a ja zakończyłem zmagania na trzecim miejscu. Musiałem opuścić kilka wyścigów, bo skończyły mi się pieniądze na starty. Przez kolejne lata moja kariera stała w miejscu. Nie dałem rady awansować do IndyCar, bo nie miałem odpowiedniego wsparcia finansowego. Musiałem więc rozważyć inne możliwości. Tak, 2011 to był jeden z najlepszych sezonów. Wygrałem kilka wyścigów, psując plany Josefowi [Newgardenowi], ale mam nadzieję, że najlepszy rok jeszcze jest przede mną. Na pewno prowadzenie w Indy 500 było spełnieniem pewnego marzenia w drodze do celu, jakim jest wygranie tych zmagań. Pewnie dostanę kilka szans i mam nadzieję, że się uda!
Pamiętacie przygodę Fernando Alonso z IndyCar? W 2017 roku prowadził nawet w wyścigu, natomiast rok później McLaren na ostatnią chwilę szukał fotela, którego nie było. Doszło do tego, że ktoś musiał oddać miejsce. Tą osobą był właśnie Stefan Wilson, który opowiedział o kulisach zmiany zawodników.
- Zostało to mi zaprezentowane jako pewna możliwość w stylu: „Czy chcesz to zrobić? My tego bardzo potrzebujemy dla naszego sportu. Jesteś ostatnim zgłoszonym kierowcą, czy może jednak byś się zgodził?”. Nie zaproponowałem tego sam, ale stwierdziłem: „Spróbuję zarządzać moją karierą”. Możliwości przedstawione mi pozwalały na kolejny start za rok, w lepszym zespole. Miałem mieszane uczucia. Wiedziałem, że to duża sprawa, że to ważne dla sportu, którego jestem częścią. Miało pomóc podnieść prestiż wydarzenia, pomóc wszystkim - w tym mi - przez pomoc w znalezieniu miejsca na 2018 rok. Ta perspektywa mnie przekonywała, miała sens.
- Oczywiście trudno było podjąć taką decyzję, ale z perspektywy czasu pomogło mi to wnieść moją karierę na wyższy poziom, pojechać dla Andretti w 2018 roku i nawet prowadzić przez kilka okrążeń. Ta decyzja zmieniła moją pozycję w serii, zaufano mi bardziej i miało to pozytywne skutki dla każdego. Fernando przeżył coś wspaniałego, IndyCar stało się bardziej popularne, co widać po wynikach oglądalności, a dla mnie to był tylko rok. Alonso swoją obecnością sprawił, że ludzie bardziej interesują się tą serią, więc z perspektywy czasu widzę same plusy.
Przygotowania do Indy 500 w 2018 roku (fot. Stefan Wilson).
Nie zabrakło też opinii na temat nieudanego startu Fernando w 2018 roku.
- Tak, to było ciekawe, bo [w 2017 roku] przyszedł i z miejsca dostał najlepsze auto. Wszystko było na swoim miejscu, a on sprawił, że ludzie dziwili się, że ten wyścig jest tak łatwy. Ja mam doświadczenia z różnymi zespołami, programami ogłaszanymi na ostatnią chwilę… to była też szalona era Indy. Pomyślałem więc sobie: „Hej, to nie jest tak proste, na jakie wygląda”.
- Nie chcę być źle zrozumiany, ale dobrze było zobaczyć go powracającego i dostającego lekcję, jak trudne Indy 500 jest w rzeczywistości. Tak jak mówiłem, nie cieszyłem się, widząc, jak mu nie idzie, ale dobrze było obserwować, jak odczuwa poziom skomplikowania tego sportu, jak cały świat również to zauważa. Jeśli dostaniesz dobry samochód i jesteś kompetentnym kierowcą, to wyglądasz na bohatera, ale nawet jeśli masz na koncie dwa mistrzostwa F1, jesteś fenomenalnym zawodnikiem i znajdziesz się w tak złym położeniu [jak Fernando], to nie pojedziesz na wiele więcej, niż pozwala Ci samochód.
Pokutuje przekonanie, że jazda po owalu polega tylko na skręcaniu w lewo. Ja nie jestem autorytetem, żeby odwodzić kogokolwiek od takiego myślenia, ale… co powiecie na porównanie, że zakręty owalu w Indianapolis są jak zakręt Copse na Silverstone?
- To kompletnie inny rodzaj wyzwań niż te, których spodziewasz się w Formule 1 czy po prostu na zwykłych torach. Jedyny sposób, w jaki mogę to porównać, to dosłownie jak przejeżdżanie przez szybki zakręt na torze. Dobrym przykładem będzie Copse z Silverstone. To ten szybki, prawy zakręt przed sekcją Maggots-Becketts. Ściganie się w Indianapolis to jakby przejechać ten zakręt cztery razy, a potem od nowa. Robisz to samo w czteroczęściowym cyklu.
- Ludzie często patrzą na Indy i myślą: „A, bo wy tam jeździcie w kółko”, ale jeśli uświadomisz sobie, że te „kółka” to cztery razy pokonane Copse w ciągu jednego okrążenia, to już nie mówisz, że to tylko skręcanie w lewo - mózg otwiera Ci się na szerszą perspektywę. Nagle myślisz, że to jest bardzo wymagający i szybki zakręt, gdzie jesteś na limicie i nie robisz tego raz na okrążenie, nie co półtorej minuty, a co 10 sekund! Nie masz więc czasu na zebranie się przed kolejnym przejazdem przez ten zakręt. Chciałbym, żeby właśnie tak ludzie w Europie patrzyli na ściganie na owalu - że to sekcja szybkich zakrętów pokonywanych poniżej minuty.
- Z tej perspektywy to inna dyscyplina sportu motorowego. Nie całkowicie oddzielna, ale wymagająca innego podejścia, stale wyczulonych zmysłów, skupienia non-stop na detalach, które dotyczą tego, co dzieje się wokół Twojego auta, gdzie nie masz praktycznie czasu na reakcję. Starasz się wyczuć, czy możesz pojechać szybciej przez ten zakręt, czy to już będzie poza limitem. Stale próbujesz znaleźć balans i jednocześnie konsekwencje małego błędu są o wiele większe niż na innym typie toru. Prędkość jest, jak wspomniałeś, bardzo wysoka. Tego roku byłem przeszczęśliwy, bo moja średnia prędkość kwalifikacyjna wyniosła 231.6 mili na godzinę.
- To oczywiście przeliczenie średniej prędkości na dystansie 10 mil, a więc czterech okrążeń. 231.6 mili na godzinę to będzie około 400 kilometrów na godzinę, coś koło tego - w każdym razie całkiem sporo. W historii Indy 500 to 33. najszybszy wynik kwalifikacyjny. W ponad stuletniej historii! Byłem więc całkiem podekscytowany, mogąc osiągnąć taki wynik i chciałem, naprawdę chciałem pojechać więcej niż 230 mili na godzinę przed kwalifikacjami. Cieszę się, że to było możliwe. W ogóle tegoroczne kółka były nieziemskie!
Nie zabrakło pytania o wypadek, który uniemożliwił Stefanowi jazdę w tegorocznym Indy 500.
- To był dość duży szok, bo to stało się dzień po kwalifikacjach, więc pracowaliśmy wyłącznie nad ustawieniami wyścigowymi. Bierze się wtedy pod uwagę brudne powietrze, jazdę w grupie kilku samochodów i na takie sytuacje przygotowuje się maszynę. To znaczna zmiana w stosunku do kwalifikacji, gdzie auto ustawia się w zasadzie tylko pod prędkość. Staramy się wraz z zespołem wtedy sprawić, żeby samochód działał także w towarzystwie innych bolidów poprzez zasymulowanie wyścigu. Jechaliśmy wtedy już trzecie okrążenie i wyglądało to na normalną sytuację.
- Kiedy wyprzedza Cię inny samochód, musisz zwolnić, bo w przeciwnym razie dowiesz się w praktyce, co oznacza efekt akordeonu. Chodzi w nim o to, żeby nie kontrować przed zakrętem i nie próbować odzyskiwać pozycji, a zwolnić i schować się za wyprzedzającym Cię samochodem. Ale w sytuacji, o którą pytasz, bolid za mną w ogóle nie zwolnił i we mnie wjechał. To uderzenie w tył wysłało mnie w ścianę i obróciło, i to w połowie zakrętu. Niezbyt często się to zdarza.
- Uderzyłem w ścianę z prędkością 190 mili na godzinę z siłą 58 G. To nie jest jakoś niezwykle dużo, ale wystarczająco. Największym problemem było to, że uderzyłem w ścianę przodem, nosem bolidu, gdzie nie ma zbyt wielu elementów, które mogłyby zaabsorbować siłę uderzenia. Ta część maszyny natomiast musi być tak wytrzymała, bo chroni nogi kierowcy. Nawet jeśli samochód uderzył z siłą 58 G, a w moim zestawie słuchawkowym, który w IndyCar jest wyposażony w zestaw do pomiaru siły uderzenia, odnotowano 55 G, to i tak moje ciało tyle odczuło. To całkiem sporo, a biorąc pod uwagę, że zwolniłem 150 mili na godzinę w zaledwie 1,3 sekundy. To było duże uderzenie.
- Od razu coś poczułem. To był ból pleców. Naprawdę miałem nadzieję, że nic się nie stało, ale gdzieś z tyłu głowy pomyślałem: „Nie, jestem całkiem pewien, że coś mi jest”. Uznałem, że to może ból mięśni i będzie bolało, ale dam radę pojechać. Wiadomość, że było tak źle, była dla mnie druzgocąca i szokująca. Ściśnięte kręgi, złamany 12. krąg. Dlatego teraz cały czas noszę ortezę ortopedyczną. Rekonwalescencja trwa już prawie dwa miesiące i rokowania są dobre, a ja wyzdrowieję w stu procentach. Moim celem jest powrót i pojechanie w Indy 500 ponownie w przyszłym roku.
Na koniec ciekawostka: pierwszy rząd do jednego z wyścigów wywalczyli panowie o nazwiskach Wilson i Hunt. Choć w rodzinie Stefana było kilku kierowców, między innymi tragicznie zmarły w wypadku na torze jego brat, Justin, to jak połączyć tyle lat przepaści nawet między starszym Wilsonem a Huntem? I czy w ogóle chodzi o tego legendarnego Jamesa Hunta? Odpowiedź poniżej.
- Mój tata ścigał się w latach 60. i 70. Mam nawet jego zdjęcie z pierwszego rzędu na Oulton Park w ramach Formuły Ford, gdzie stoi obok Jamesa Hunta! Tata stał od wewnętrznej, on od zewnętrznej… wiemy, co stało się dalej. Hunt oczywiście dostał się do F1 i zdobył mistrzostwo świata, więc to była taka chwila sławy dla mojego taty. Ma to zdjęcie oprawione w ramkę i to chyba taki najważniejszy moment jego kariery. Jak więc możesz zauważyć, w mojej rodzinie pasja wokół motorsportu była wszechobecna.