Kiedy Renault ogłosiło zatrudnienie Fernando Alonso na stanowisko kierowcy wyścigowego w sezonie 2021, wśród wielu fanów pojawiło się pytanie czemu nie francuska stajnia nie skorzystała ze swoich juniorów. Oraz czy przypadkiem system punktów do superlicencji nie blokuje karier młodych kierowców.
Na początku wątek historyczny. Do 2015 roku, aby uzyskać superlicencję pozwalającą na starty w Formule 1, wystarczyło przejechać 300 km za kierownicą bolidu F1 oraz "odnosić sukcesy w seriach juniorskich". Tym drugim punktem mało kto się przejmował, więc wystarczyło wyjeździć odpowiednią ilość kilometrów na testach (wystarczyły przedsezonowe).
W 2015 roku w Formule 1 zadebiutował jednak Max Verstappen. W momencie podpisywania kontraktu z Toro Rosso nie miał jeszcze 18 lat, a na dodatek dopiero kończył swój pierwszy sezon poza kartingiem. Juniorska ekipa Red Bulla zaryzykowała (Holender ostatecznie nie został Mistrzem Europy Formuły 3, przegrywając z Estebanem Oconem) zatrudnienie tak młodego i niedoświadczonego kierowcy, ale, jak się okazało, była to decyzja słuszna, bo teraz Verstappen jest jednym z topowych kierowców w stawce.
Aby uniknąć kolejnych “Verstappenów”, FIA postanowiła zmodyfikować przepisy dotyczące superlicencji. Chętni do startów w Formule 1 muszą mieć ukończone 18 lat, spędzić minimum dwa lata w seriach juniorskich, posiadać prawo jazdy, przejść test z wiedzy o regulaminie sportowym i zdobyć 40 punktów superlicencji w ciągu ostatnich 3 lat.
Z pozoru wydaje się to banalnie proste zadanie. Obecnie wystarczy być w pierwszej trójce Formuły 2 na koniec sezonu by automatycznie zapewnić sobie 40 punktów. Jeżeli dany kierowca będzie szedł modelową drabinką FIA (Formuła 4 - Formula Regional European - Formuła 3 - Formuła 2), to prawo do startów w F1 może zapewnić sobie zostając mistrzem w dwóch pierwszych kategoriach, a w F3 wystarczy mu zaledwie 8 miejsce na koniec sezonu. Teoretycznie 40 punktów mógłby zdobyć już w dwa lata, bo od tego roku za każdy udział w treningu F1 podczas weekendu grand prix można uzyskać 1 punkt do superlicencji (maksymalnie 10), a tytuły w krajowej F4 i europejskiej Formule Regionalnej dają łącznie 37 “oczek”.
Zasadność tego systemu została poddana w wątpliwość ponownie w związku z kontraktem Fernando Alonso przez Renault. Obecnie w Formule 2 startuje dwóch juniorów tejże ekipy - Guanyu Zhou oraz Christian Lundgaard. Zwłaszcza ten pierwszy jest ma niezwykle pochlebną opinię wielu kibiców oraz fanów. Chińczyk prezentował fantastyczne tempo podczas dwóch pierwszych weekendów F2 w tym sezonie, jednak miał sporo pecha w wyścigach, przez co jest na “zaledwie” szóstym miejscu w klasyfikacji generalnej. Duńczykowi szło już dużo lepiej i ma na swoim koncie zwycięstwo w styryjskim sprincie i w generalce jest tuż za juniorem Ferrari Robertem Szwarcmanem.
Zarówno Zhou, jak i Lundgaard potrzebują w tym roku minimum czwartego miejsca w klasyfikacji generalnej, aby zapewnić sobie superlicencję (przy braku udziału w treningach F1). Zadanie trudne, biorąc pod uwagę poziom tegorocznej stawki, ale nie niemożliwe. Może więc Renault powinno poczekać lub zaryzykować zatrudnienie Zhou już teraz. W końcu jest tak utalentowany, że na pewno zdobędzie superlicencję.
Prawda?
Tik, tok - to Dan Ticktum.
2018 rok. W Mistrzostwach Europy Formuły 3 o tytuł rywalizują syn Michaela Schumachera - Mick - oraz Dan Ticktum, który próbuje zmazać plamę na swoim CV jakim był dwuletni ban na starty (zmniejszony do roku) za “zemstę” w stosunku do rywala podczas neutralizacji w wyścigu brytyjskiej F4. Brytyjczyk w 2017 i 2018 roku wygrał Grand Prix Macau, za co uzyskał od FIA łącznie 10 punktów do superlicencji (teraz za zwycięstwo w wyścigu F3 w chińskiej enklawie nie przyznawane są żadne punkty). Do tego doszło 25 punktów za drugie miejsce w MEF3. W której przegrał z Schumacherem.
Od dosyć dawna mówiło się o tym, że Red Bull chce go “awansować” do Formuły 1. To był wyjątkowy okres w historii Red Bull Junior Team, kiedy wręcz brakowało talentów. Pierre Gasly trafił do Red Bull Racing za odchodzącego Daniela Ricciardo zwalniając miejsce w Toro Rosso. Tam postanowiono pożegnać się z Brendonem Hartleyem (którego w 2011 roku “wyrzucono” z akademii Red Bulla, a sześć lat później zastąpił Daniiła Kwiata) i pogodzić się z Kwiatem. Pojawił się więc problem drugiego fotela. Red Bull nie miał nikogo na poziomie F2/Super Formuły/GP3, kto mógłby wskoczyć wyżej. Pojawiały się sugestie, że Ticktuma może zobaczymy w którejś z serii “zimowych” - nowozelandzka Toyota Racing Series lub zimowa azjatycka F3. Co prawda nie oferowały one dużo punktów do superlicencji, ale przecież Ticktum z całą pewnością poradzi sobie w takiej serii, zostanie mistrzem lub nawet wicemistrzem i wreszcie będzie miał superlicencję.
Prawda?
W Toro Rosso nie ryzykowano. Odnowiono kontakt z Alexem Albonem, który w 2012 roku został juniorem Red Bulla i tego samego roku stracił ten status. Taj miał już kontrakt na starty w Formule E z Nissan e.DAMS, ale nieżyjący już Jean-Paul Driot (który zresztą dał mu szansę na starty w Formule 2 w 2018 roku pomimo ograniczonego budżetu) postanowił nie blokować Albona. Ten trafił do Toro Rosso, a w połowie sezonu zamienił się miejscami z Gaslym.
A Ticktum? A Dan Ticktum zaliczył katastrofalną próbę podbicia zimowej azjatyckiej F3. Brytyjczyk przestał w niej jeździć po dwóch z trzech rund. Jego rezultatem było drugie miejsce w jednym z sześciu wyścigów w których pojechał.
Brytyjczyk tak czy siak nie zyskałby punktów do superlicencji, bo w serii było za mało kierowców. Następnie trafił do Super Formuły, gdzie też się nie popisał, a Red Bull dał sobie z nim całkowicie spokój. Obecnie ponownie próbuje odbudować swoją reputację - tym razem w Formule 2 jako podopieczny Williamsa.
Oczywiście przypadki Ticktuma oraz Zhou znacząco się różnią. Czy powinniśmy się jednak dziwić, że Renault postanowiło na “pewniaka” w postaci Alonso (który na dodatek zapewnił gigantyczną prezencję w mediach społecznościowych dla całej marki) zamiast ryzykować z “kotem w worku” jakim są na ten moment Zhou oraz Lundgaard? Ewentualnie czekać na rozwój sytuacji, potencjalnie do grudnia kiedy zakończy się sezon F2. Co jednak gdyby żaden z nich nie uzyskał wymaganej pozycji w klasyfikacji generalnej, a na rynku brakowałoby atrakcyjnych kierowców z superlicencją w kieszeni?
Nie ma co się śpieszyć.
Nie twierdziłbym też, że to jest ostateczny dowód na bezsensowność Renault Sport Academy. Co prawda jej adeptów jeszcze nie widzieliśmy w F1, jak jest to w przypadku Ferrari i (przede wszystkim) Red Bulla, ale jeszcze jest trochę czasu.
Członkami RSA są także między innymi Oscar Piastri, ubiegłoroczny mistrz Formuły Renault Eurocup, zwycięzca pierwszego wyścigu sezonu 2020 w Formule 3 i lider klasyfikacji generalnej tych mistrzostw czy Caio Collet, mistrz francuskiej F4 sprzed dwóch lat startujący drugi rok w Eurocupie. Renault ma podopiecznych na trzech różnych szczeblach drabinki FIA (w tym we własnej serii) i większość z nich zaczęła rok “z wysokiego C”.
Jest jeden problem. Ferrari ma Alfę Romeo i (potencjalnie) Haasa jakie zespoły ”przechowalnie” w F1. Red Bull ma oczywiście AlphaTauri. Renault… nie ma nikogo. Jedyną opcją w ich przypadku jest albo bezpośredni awans do głównej ekipy, albo “wypożyczenie” do któregoś z rywali, gdzie jest ryzyko, że dany kierowca zostanie przejęty przez konkurencję.
Perspektywa dwuletniego kontraktu Alonso oraz fakt, że drugim kierowcą jest względnie młody Esteban Ocon, raczej nie napawa optymizmem młodzików Renault. Z drugiej jednak strony mogą spokojnie się rozwijać w niższych dywizjach, nie mając presji natychmiastowych wyników, która mogłaby im zamknąć drzwi do F1. One są na ten moment zamknięte tak czy siak, ale kiedy się otworzą za rok czy dwa, to Zhou, Lundgaard czy Piastri będą zwarci i gotowi by przez nie wskoczyć.
Brak miejsca dla juniorów Renault jest przejawem jeszcze innego problemu - zbyt małej ilości zespołów i wręcz zbyt dużej ilości “megatalentów” jakie w ostatnich latach awansowały do F1.
Od przybytku głowa boli - szefów zespołów.
Ostatnią tak dużą falę mieliśmy w latach 2006-2008. Do F1 trafili Nico Rosberg, Robert Kubica, Lewis Hamilton i Sebastian Vettel. Trzech z nich zostawało mistrzami świata, a łącznie mają ich aż 11. W latach 2017-2019 swoje debiuty zanotowali za to Charles Leclerc, George Russell, Alex Albon oraz Lando Norris. W tym pierwszym okresie mieliśmy jednak 11 zespołów, a teraz mamy tylko 10.
Niby tylko dwa fotele mniej, ale robią różnicę. W końcu z Rosbergiem w F1 zadebiutował jednocześnie Scott Speed, a z Hamiltonem Heikki Kovalainen. Teraz jedynym debiutantem jest Nicholas Latifi, który spędził aż cztery lata na poziomie GP2/F2 (pięć jak doliczymy Formułę Renault 3.5).
Mamy niezwykle mocną stawkę w Formule 1, prawdopodobnie najmocniejszą w XXI wieku. Możemy wiele dyskutować o różnicach między poziomem zespołów, ale dużo trudniej wykazać znaczące różnice dotyczące poziomu kierowców. I co prawda jest z całą pewnością kilka nazwisk, które z ogromną przyjemnością setek tysięcy fanów mogłyby zniknąć z F1, ale na ich miejsce czeka już nowa fala talentów jak Robert Szwarcman.
Zresztą, różnice między zespołami też się zacieśniają. Nie ma już zdecydowanego “ogonu” stawki, który musiałby decydować się w pełni na łaskę i niełaskę kierowców z zapleczem finansowym. Williams jedynie jest lekko za rywalami obecnie, ale jeżeli ekipa z Groove będzie powracać na wyższe pozycje, to i tam będą się decydować o składzie bazując całkowicie na ich talencie, a nie tylko na podstawie wyciągów bankowych.
Ostateczny werdykt
Czy więc system punktów do superlicencji blokuje młodych, utalentowanych kierowców przed dostaniem się do F1? Nie. Brak większej ilości zespołów najbardziej ich blokuje.
Za to system punktów do superlicencji blokuje drogę dla tych, których jedynym argumentem jest bogata rodzina.
W końcu co by stało na przeszkodzie, aby w 2018 czy 2019 roku do Toro Rosso dołączył Sean Gelael, który regularnie brał udział w testach oraz wybranych sesjach treningowych? Co by stało na przeszkodzie, aby w F1 jeździł teraz Nikita Mazepin, którego ojciec od paru lat raz po raz pojawia się w kontekście wykupienia jakiegoś zespołu niczym Lawrence Stroll?
Mamy niezwykle wysoki poziom w Formule 1 obecnie. Pula talentów niemalże co roku zasilana jest o bardzo utalentowaną młodzież, a kolejni już czekają w blokach startowych. Dajmy im jednak się wykazać w F3 czy F2 oraz nabrać doświadczenia.
Jeszcze przyjdzie czas na adepta Renault Sport Academy w Renault.
I nie będzie nim Guanyu Zhou.