W ten weekend na tor po przerwie wracają nie tylko bolidy Formuły 1. Po raz pierwszy w sezonie IndyCar zawita na tor Road Course, czyli na typ, który najbardziej przypomina obiekty znane z królowej motorsportu. Dzięki temu podobieństwu wyścig na Barber Motorsports Park jest idealną okazją na pierwszy raz z Indy, a potem... no cóż, zobaczycie, to zapewne zostaniecie na dłużej.
Nie będę zanudzał szczegółami technicznymi dotyczącymi specyfiki toru - takie dane potrzebne są głównie zespołom. Faktem jest natomiast, że Barber Motorsports Park jest jednym z nowszych, a co za tym idzie - nowocześniejszych torów w kalendarzu. Wyścigi IndyCar odbywają się tu od 2010 roku, a najwięcej zwycięstw odnosili kierowcy w barwach Team Penske - dominatora serii i jednego z najstarszych zespołów, który pamięta jeszcze czasy CART czy Indy Racing League.
O ile sucha statystyka pozwoliłaby na wytypowanie zwycięskiego zespołu, o tyle nie może nam umknąć fakt, że kierowcy Penske nie wygrywali na torze w Alabamie od 2018 roku. Od tamtego momentu w Birmingham triumfowali: Takuma Sato, Alex Palou i Patricio O’Ward, reprezentujący trzy różne zespoły. Właśnie dlatego zagadką pozostaje, kto tym razem zamelduje się w Victory Lane, zwłaszcza że nawet wywalczenie pole position w IndyCar nie gwarantuje choćby miejsca na podium.
Po trzech rundach w St. Pete na Florydzie, Teksasie i kalifornijskim Long Beach liderem klasyfikacji generalnej jest Marcus Ericsson. Niesamowite, jaką pozycję na przestrzeni kilku dobrych już sezonów w IndyCar wypracował sobie kierowca Chip Ganassi. Wobec będącego obecnie w ostatnim roku swojego kontraktu Szweda nie stawiano zbyt wygórowanych oczekiwań, gdy zaczynał swoją przygodę w Ameryce. Tymczasem były kolega zespołowy Charlesa Leclerca nie dość, że wyśmienicie potrafi odnaleźć się w chaosie na torze, to jest też zwycięzcą ubiegłorocznej edycji Indianapolis 500. Tegoroczna wysoka forma na początku sezonu i ewentualne mistrzostwo sprawiłyby, że Ericsson osiągnąłby w IndyCar w zasadzie wszystko.
Są przesłanki, że trwający już sezon może być najciekawszym od lat. I nie chodzi tu tylko o największą liczbę wystawianych samochodów od 2011 roku. Po słabej kampanii 2021 wygląda na to, że odrodziło się Andretti Autosport, czyli ten sam zespół, który próbuje wejść do F1. Oprócz Coltona Herty warto obserwować tam Romaina Grosjeana i Kyle’a Kirkwooda - złote dziecko amerykańskiego motorsportu - który wywalczył pole position w Long Beach i przełożył je na zwycięstwo.
fot. IndyCar
Zawsze niebezpieczni pozostają kierowcy wspomnianych wyżej Chip Ganassi i Penske. Scott Dixon co rok bije się o mistrzostwo i brakuje mu tylko jednego triumfu, by wyrównać rekord mistrzostw należący do legendy Indy - A.J.’a Foyta. Alex Palou to jedyny młody kierowca, który potrafił pokonać doświadczonych zawodników i wywalczyć tytuł w sezonie 2021.
Po nieudanej przygodzie w F2 w Ameryce próbuje odbudować się Marcus Armstrong, którego w samochodzie na torach owalnych zmienia Takuma Sato. Scott McLaughlin to najświeższy nabytek Penske, który pewnie prędzej czy później zgarnie mistrzostwo (a, no i jego chemia z Josefem Newgardenem przebija bromance Lando Norrisa i Carlosa Sainza). Will Power - obecny mistrz serii - zalicza póki co fatalny sezon i w niczym nie przypomina siebie sprzed roku, kiedy to został samodzielnym rekordzistą w liczbie zdobytych pole positions w karierze. Nigdy nie należy lekceważyć Josefa Newgardena, który w każdym momencie wyścigu potrafi wręcz magicznie odnaleźć tempo i walczyć o zwycięstwo.
Jeśli tak jak ja jesteście kibicami McLarena i zakrywacie twarz dłońmi po każdym Grand Prix, to mam dobrą wiadomość! McLaren w IndyCar należy do szeroko rozumianej czołówki, a solidne wyniki z pojedynczymi fajerwerkami dowozi Felix Rosenqvist. Przed sezonem zespół postanowił wystawiać trzeci samochód na każdy wyścig i tak do Team Papaya dołączył Alexander Rossi. Niekwestionowanym liderem składu jest Patricio O’Ward, który w połączeniu ze świetnie przygotowaną maszyną już dwukrotnie otarł się o zwycięstwo i tylko niewytłumaczalnie słaby występ w Long Beach sprawił, że nadal nie lideruje w klasyfikacji generalnej. Jeśli natomiast trzymacie kciuki za underdogów, to fenomenalnym wyborem będzie ekipa Juncos Hollinger Racing i przepiękne seledynowo-czarno-białe bolidy Calluma Ilotta i Agustina Canapino.
Wyścigi IndyCar, nie tylko ten na Barber, dostarczają ogromnej ilości akcji na torze. Dość powiedzieć, że w Teksasie miało miejsce 1070 manewrów wyprzedzania, a normalnym zjawiskiem jest pogoń za zwycięstwem do ostatnich metrów. W IndyCar znajdziecie to, czego brakuje Wam w Formule 1 - walkę na każdym okrążeniu i to wśród kilku ekip, które realnie rywalizują o mistrzostwo do końca sezonu. Pozostałe powody, dla których warto w sobotę o 21:00 i w niedzielę o 21:15 włączyć Viaplay i fordoński duet, znajdziecie sami.