Po mocnym początku sezonu i zdominowaniu rundy w Australii przez Charlesa Leclerca włoscy kibice mieli prawo oczekiwać wielkich rzeczy na swojej ziemi. Rzeczywistość okazała się jednak znacznie inna.

Poza dwoma błędami kierowców, czyli tym z kwalifikacji w wykonaniu Sainza, a także tym z wyścigu autorstwa Leclerca, Ferrari nie zdołało także przełożyć lepszego tempa na mokro na pole position, a w sobotę i w niedzielę gorzej traktowało gładkie opony.

Zbiegło się to również z pechem, jak i postępami rywali, przez co czerwony bolid było stać tylko na miejsce na podium, ale nie na triumf.

Trudny domowy weekend włoskiego zespołu nie wpłynął jednak negatywnie na Mattię Binotto, który wciąż zachowuje mnóstwo optymizmu przed następnymi rundami sezonu 2022, a wpadki ocenia jako coś, co czasem zwyczajnie dzieje się w wyścigach.

- Oczywiście jesteśmy trochę nieszczęśliwi po takich wynikach. Ale jestem też zdania, że dalej powinniśmy trzymać głowy wysoko. To jest element wyścigów, że niektóre zawody mogą pójść źle. I tak też było dzisiaj.

- Sądzę, że w dalszym ciągu mamy konkurencyjny pakiet, więc powinniśmy utrzymać nasz uśmiech i wyczekiwać następnych rund.

-  Nigdy nie będziemy żałować poproszenia kierowcy o to, by naciskał - skomentował niewymuszony obrót Leclerca. - To część naszej pracy, podobnie jak ich robotą jest jazda na limicie. Błędy natomiast się zdarzają. 

- Obecne bolidy są znacznie sztywniejsze na tarkach i jeśli pomylisz się nieznacznie, płacisz za to całkiem sporo. Nie żałuję jednak. Myślę, że dokonaliśmy dobrego wyboru [chcąc gonić Pereza] i tyle.

Włoch odniósł się również do dyskutowanego w kręgach kibiców i ekspertów zjazdu Charlesa na 50. okrążeniu po softy, co miało mu dać szansę na wyprzedzenie Checo. Binotto zaprzeczył przy tym, jakoby była to próba uzyskania dodatkowego punktu za najszybsze okrążenie.

- To nie było niezbędne z powodu “zjedzenia” opon i nie zrobiliśmy tego dla zdobycia najszybszego okrążenia. Uczyniliśmy tak, ponieważ uznaliśmy, że to najlepsza opcja, żeby mieć jakieś możliwości. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Red Bull zareaguje na to, więc wszystko znów miało ułożyć się na świeżych oponach.

- Charles atakował Pereza w tamtym czasie, więc myślę, że zjazd do boksu był dobrym wyborem, aby wykreować sytuację, ale on [Charles] popełnił mały błąd. Tak samo, to jest coś, co zawsze może się przytrafić i nie powinniśmy się z tego powodu załamywać - zakończył optymistycznie 52-latek.

Z powodu kolizji z Danielem Ricciardo w gorszym nastroju był za to Carlos Sainz, który na Imoli miał nie tylko "stłuczkę" z Honey Badger'em, ale i wpadkę z piątkowych kwalifikacjach, które zakończył z uszkodzonym autem.

- To trudne. Nie jestem szczęśliwy i trudno to przełknąć, szczególnie w domowym wyścigu jak ten, z wszystkimi Tifosi i ich dopingiem. Chcieliśmy pojechać dla nich dobry wyścig. Tak jak mówiłem, start nie był idealny. Przeanalizujemy, dlaczego tak było.

- To był nadal długi wyścig przede mną i z jakichś powodów byłem tym pechowcem, który musiał zapłacić za czyjś błąd. Tak właśnie było.

- Myślę, że zostawiłem sporo miejsca po wewnętrznej Danielowi, ale on zdecydował się najechać na krawężnik i przez podsterowność wjechał we mnie. I to było na tyle z mojego wyścigu. Bardzo pechowo. W tamtej sytuacji nie mogłem zrobić niczego inaczej, ale jest jak jest.