Podczas rywalizacji w Sao Paulo polecenia zespołowe stanowiły problem nie tylko w Red Bullu, ale i w Ferrari.

Pod koniec wczorajszego wyścigu Charles Leclerc kilkukrotnie domagał się zostania przepuszczonym przez Carlosa Sainza, który jechał na P3. Włoska ekipa odrzuciła prośbę Monakijczyka, który był z tego powodu mocno niezadowolony, ponieważ miał w głowie ustalenia z porannej odprawy.

- Rozumiem, że Carlos był na podium - powiedział młodszy z zawodników Ferrari. - Normalnie nigdy nie pytam o takie rzeczy, ale zrobiłem tak, bo dyskutowaliśmy o tym przed wyścigiem, omawiając także taki scenariusz. Z jakiegoś powodu zmieniliśmy zdanie, a w ogniu walki było to niezwykle frustrujące.

O wyjaśnienie tego nieporozumienia został poproszony nieobecny w Brazylii szef składu, Mattia Binotto, który powołał się na niesprzyjający układ samochodów na torze.

- Zamiana obu bolidów na prostej startowej byłaby trudna, bo Charles miał Fernando tuż za sobą. To byłoby niełatwe i niebezpieczne, ale poza tym wiedzieliśmy, iż byliśmy pod lupą sędziów za zajście z okresu neutralizacji z udziałem Tsunody.

- Zostaliśmy oczyszczeni z zarzutów, ale nie mając wiedzy o tym, zamiana wiązałaby się z ryzykiem. Potencjalna kara pięciu sekund zrzuciłaby Carlosa o więcej miejsc, co miałoby wpływ na klasyfikację konstruktorów. Z pewnością lepszym wyjściem było utrzymanie i pozycji, i odstępów.

Włoch miał okazję odnieść się również do piątkowego zamieszania z przejściówkami, jakie założono Leclercowi, za co Ferrari zostało mocno skrytykowane przez opinię publiczną.

- W takich warunkach to zawsze loteria. Kevin był pierwszy, Hamilton ósmy, a Perez dziewiąty, co pokazuje, że było losowo. Popełniliśmy błąd, bo jako jedyni nie byliśmy na slickach. Takie pomyłki mogą wydarzyć się podczas loterii, ale tego typu decyzje czasem mogą okazać się prawidłowe. Tu zabrakło minuty lub dwóch do zmiany pogody. Dla nas od samej decyzji ważniejszy jest proces myślowy, który doprowadził nas do takiego posunięcia.