Niczym w zeszłorocznym singlu Męskiego Grania Valtteri Bottas nie chciał się już dłużej bać ani tańczyć do melodii, którą znał. Zmienił Brackley na Hinwill, a tam niestety dopadły go inne problemy, sprawiające, że znów nie mógł w pełni rozwinąć skrzydeł. A może zwalanie winy na Alfę jest tutaj pewną przesadą i dało się z tego sezonu wycisnąć znacznie więcej?
Klasyfikacja generalna: 10. miejsce
Punkty: 49
Najlepszy wynik: P5 (GP Emilii-Romanii)
Kwalifikacje: 14-8 vs Zhou
Wyścigi: 14-7 vs Zhou
DNF: 6
Wasza ocena: 5.6 (P11)
Nasza ocena: 5.74 (P11)
W 2006 roku Rubens Barrichello odszedł z Ferrari i przeniósł się do obiecującego zespołu Hondy, w którym mógł nieco zmienić otoczenie i perspektywę po latach jazdy u boku Michaela Schumachera, co zdecydowanie nie należało do najłatwiejszych zajęć. I choć porównania Valtteriego do Brazylijczyka niektórych już nudzą, a nawet męczą, to transfer Fina z Mercedesa do Alfy Romeo zdaje się mieć pod pewnymi względami podobny charakter.
Bottas, w którego sprawie się tu dzisiaj spotykamy, przez pięć minionych sezonów dzielnie znosił trudy partnerowania Lewisowi Hamiltonowi w ekipie z Brackley. Parokrotnie udało mu się pokazać, że gdy ma swój dzień, to jest w stanie nie tylko rzucić rękawicę wielokrotnemu czempionowi, ale przy dobrych wiatrach, najlepiej pod narty, nawet go pokonać. Jednakże w dłuższej perspektywie jasnym stało się, że mimo sporych umiejętności, które niewątpliwie posiada Valtteri, nie jest on kierowcą zdolnym do wywalczenia tytułu.
Natomiast w nowym miejscu pracy ta ostatnia teza przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, bowiem nikt, nawet sam zainteresowany, nie oczekiwał już od niego walki o mistrzostwo, tylko solidnej jazdy w środku stawki i wykorzystywania nadarzających się okazji. A co by o Finie nie mówić, to akurat potrafi robić. Jego systematyczność wszyscy znają doskonale choćby z okazałego rekordu 103 awansów z rzędu do Q3, śrubowanego jeszcze na początku zmagań.
Zmniejszeniu poziomu presji sprzyjał też komfortowy trzyletni kontrakt, którego długość była dla Bottasa bardzo istotnym czynnikiem przy podpisywaniu umowy z Alfą. W końcu Toto Wolff nie przyzwyczaił go do bezstresowych końcówek, bez gróźb ewentualnego nieprzedłużenia umowy i zastąpienia przez młodszego pupilka szefa. W nowym domu Bottas znów mógł poczuć się chciany i bez zbędnych nacisków skupić na swojej robocie. Czego chcieć więcej?
Skończmy jednak papierkową robotę i przejdźmy do ścigania. W końcu jesteśmy tu po to, żeby stwierdzić, czy Valtteri po kampanii 2022 wrócił do domu ze Scudetto, czy został na nim przyniesiony. Zadanie było w gruncie rzeczy proste - pokazać młodemu Zhou miejsce w szeregu i zapewnić wszystkich, że ogień, który jeszcze nie tak dawno był obecny w oku williamsowej wersji Bottas, wciąż się tli. Czy się udało?
Sezon dwóch połów
W tym miejscu głupio byłoby napisać, że nie. Chińczyk został jednoznacznie wyjaśniony i tabela wyników dostatecznie to uzasadnia. W końcu 49 oczek przy 6 wygląda całkiem przekonująco. Jeśli jednak wejdziemy w szczegóły, wtedy obraz stanie się już nieco mniej kolorowy. Ale żeby była jasność - nie mam zamiaru krytykować Valtteriego za ten sezon, który ukończył przecież w top 10, co jest pewnym niezaprzeczalnym wyrazem odniesionego sukcesu. A zresztą, w większości przypadków wcale nie jego winą było pomniejszenie tego dorobku o dobrych kilka punktów, które mogły sprawić, że ostatnie okrążenia GP Abu Zabi byłyby z perspektywy rankingu konstruktorów nieco mniej stresujące dla Freda Vasseura i spółki.
Lecz zacznijmy od początku, ponieważ rok 2022 w jego wykonaniu wypadałoby podzielić na dwie części, pomiędzy którymi granicę wytycza GP Wielkiej Brytanii. Spójrzmy wpierw na pierwszych 10 wyścigów. Widok, który ukazuje się naszym oczom, jest doprawdy imponujący, bo też jak inaczej nazwać siedem finiszów na punktowanych pozycjach, które zaowocowały 46 oczkami na koncie na trzy rundy przed przerwą wakacyjną? Co prawda pewien niesmak pozostawiło Miami oraz „przepuszczenie” obu Mercedesów w nawrocie, spowodowane zapatrzeniem się na ich arcyciekawą walkę. Był to dziwny błąd na tak doświadczonego kierowcę jak Bottas.
Od 19 czerwca, kiedy rozegrano GP Kanady, 9. wyścig ubiegłego sezonu, ukończony przez niego na 7. miejscu, następna zdobycz Valtteriego to dopiero… 30 października w Meksyku. Po występie na torze imienia braci Rodriguezów w pierwszej dziesiątce widzieliśmy go już tylko raz, na Interlagos. Ale w gruncie rzeczy nie jest to jego wina. I tu wracamy do zawodów z Silverstone, które z powodu rewelacyjnej walki w czołówce rozgrzewały kibiców do czerwoności. Łatwo było więc przeoczyć odpadnięcie Bottasa spowodowane awarią skrzyni biegów, gdy jechał po satysfakcjonujące ósme miejsce.
Tutaj też rozwikłana zostaje zagadka dwóch z trzech niezwieńczonych punktami występów podczas pierwszych 10 wyścigów - samochód przygotowany przez inżynierów z Hinwill może i na początku prezentował świetne tempo, ale jeszcze lepiej prezentował swoją zawodność. Ta była tym bardziej widoczna, gdy konkurencja dogoniła Alfę. Druga część tegorocznej kampanii stanęła dla niej pod znakiem niekończącego się ciągu awarii przeplatanych koszmarnym tempem, o którym z rozrzewnieniem opowiadali na powyścigowych konferencjach Guanyu i Valtteri.
Obaj panowie w całym sezonie zaliczyli po 6 DNF-ów, z czego w przypadku Fina aż 4 były spowodowane usterkami. Przy okazji warto nadmienić, że 6 niedojechanych wyścigów w jednej kampanii to zdecydowany rekord życiowy Bottasa. Dla porównania, tylko 1 DNF więcej przy jego nazwisku moglibyśmy oglądać podczas wszystkich lat, które przejeździł w barwach ekipy z Grove. Teraz czuć różnicę?
Czy dało się lepiej?
W 2020 roku o Kevinie Magnussenie pisaliśmy, że słaba forma Haasa przyćmiła jego sezon. Czy to samo możemy teraz powiedzieć o Bottasie? Z jednej strony wydaje się to trochę na wyrost, gdy przypomnimy sobie, ile punktów zgromadził wówczas K-Mag, a ile teraz Valtteri, ale z drugiej czy nie jest to najpełniejsze oddanie obrazu sytuacji? Gdy czytamy komentarze kierowców z każdego weekendu drugiej połowy roku, bije z nich ogrom frustracji, bo znów tempo było marne, samochód źle prowadził się w zakrętach, opon typu hard nie dało się wprowadzić we właściwe okno pracy, a każde opady deszczu sprawiały, że Alfa przestawała się do czegokolwiek nadawać.
Lecz gdy tempo rzekomo było i samochód Alfy stawał się zdolny do walki o punkty, to wtedy musiał się zdarzyć jeden z nielicznych błędów Bottasa, jak miało to miejsce w Austin, gdzie piruet będący wyłącznie winą kierowcy i utknięcie w żwirowej pułapce pozbawiły Fina szans na punkty, których w tamtym momencie sezonu desperacko potrzebował jego zespół.
I tak jak Dawid w tekście o Zhou nie chciał wyciągać kalkulatora, ja również nie będę liczył, ile punktów mógł mieć wielbiciel rowerów i czy był w stanie dogonić Alonso w generalce, swoją drogą też nękanego przez awarie. Wydaje mi się, że P10 w tym przypadku jest wyjątkowo sprawiedliwym wynikiem i stanowi pewne odzwierciedlenie możliwości pakietu Bottas/Alfa Romeo. Ta wyraźnie poległa w batalii rozwojowej z tuzami środka stawki, czyli Alpine i McLarenem, a Valtteri mógł się temu jedynie przyglądać. W końcu bez szybkiego, ale przede wszystkim zdolnego do kończenia wyścigów samochodu, nie ma szans na lepsze wyniki, nie mówiąc już o tym, żeby udawało mu się to z wykorzystaniem regulaminowej liczby komponentów.
Mimo tego Bottas ewidentnie odżył i pokazał, że wciąż ma to coś i potrafi jeździć, a miejsce w stawce bezdyskusyjnie mu się należy. Musi jednak pogonić swoich inżynierów do pracy, ponieważ siłą rzeczy to ich należy obarczyć winą za przeciętne rezultaty. Choć cały paradoks polega na tym, że lepszych chyba zwyczajnie uzyskać się nie dało. Nad nowym zespołem Andreasa Seidla wisi w tym momencie dosyć gruby szklany sufit, stanowiący wyraźną przeszkodę dla jego kierowców w uzyskiwaniu wyższych lokat. Jego przebicie nie będzie proste, ale jest niezbędne do wejścia w dyskusję z rywalami z Woking i Enstone. Wystarczyłoby dowozić jak w Kanadzie i unikać weekendów jak na Paul Ricard, które kładą wyraźny cień na w gruncie rzeczy dobrym sezonie przyszłego Audi.
A czy Valtteri Bottas jest odpowiednią osobą, aby przewodzić temu marszowi ku przebiciu szklanego sufitu z poziomu kokpitu? Być może nie jest to typ przywódcy niczym Schumacher czy Lauda, który potrafi pociągnąć zespół za uszy w kierunku lepszych wyników, ale jest to zawodnik, który dobrze zna się na swojej robocie i gdy tylko dostanie odpowiednie narzędzia, jest w stanie zrobić z nich odpowiedni użytek. Pokazał to już na początku tego sezonu i pozostaje tylko życzyć mu więcej tak owocnych okresów. Alfo, pokaż, na co Cię stać, ale nie jeden raz, bo pchając Cię do mety, nawet sam Max Verstappen nie zajechałby zbyt daleko.