Carlos Sainz znany jest jako najlepszy jubiler w dzielnicy, który latami ciężkiej pracy wyrobił sobie uznanie i bardzo solidną reputację wśród społeczności. Rzetelny, dostępny w dobrych godzinach i wykonujący każde zadanie zgodnie z wymaganiami klienta - taki właśnie jest Hiszpan. Pomimo tego nie zadowala się tym, że społeczeństwo ma go za rzemieślnika, więc chce dodawać do swoich projektów coś ekstra. Coś, dzięki czemu będzie w stanie wyjść z cienia artystów i stanąć z nimi w szranki. W końcu i jubiler może mieć błyskotliwą duszę.
Klasyfikacja generalna: 5. miejsce
Punkty: 246
Najlepszy wynik: P1 (GP Wielkiej Brytanii)
Kwalifikacje: 7-15 vs Leclerc
Wyścigi: 9-12 vs Leclerc
DNF: 6
Wasza ocena: 6.82 (P6)
Nasza ocena: 6.8 (P7)
Próbuje różnych rzeczy, w swoich wyrobach staje się odważniejszy, coraz mocniej eksperymentuje i szuka nowych rozwiązań, by zwrócić uwagę ludu. Po latach stawiania na ciekawe wariancje kolorów, od czarno-żółtego po pomarańczowo-niebieski, w końcu zabrał się za czerwony, a jego rzemiosło przykuło uwagę już nie tylko jednej dzielnicy, ale i całego miasta, gdzie zaczęto mówić o solidności Sainza.
Niestety, ale pomimo tego nadal pozostaje w cieniu najlepszych projektantów. Nie ma co się dziwić, w końcu destynacją naszego tytułowego bohatera jest Paryż, stolica uzdolnionych artystów, którzy zgarniają wszelkie nagrody i zachwyty milionów, a także miejsce, w którym rzemieślnik nie dostanie realnej szansy na zdobycie jakiejkolwiek statuetki czy nawet atencji publiczności.
Paryżem w przypadku Sainza jest Formuła 1, a artystami, o których mowa, są Verstappen, Leclerc, Hamilton czy Russell. Carlos wśród nich wypada solidnie, często bywa blisko, ale brakuje mu tak zwanego pierwiastka boskości. Częściej popełnia błędy, pokazuje swoją ludzką stronę i o ile nikt nie ma wątpliwości, że wyciska 100% ze swoich możliwości, tak wciąż jest to zbyt mało, aby realnie walczyć o najwyższe cele.
Pierwszy sezon w barwach Scuderii pozwolił uwierzyć byłemu kierowcy McLarena i jego fanom, że przy odrobinie szczęścia jest w stanie rywalizować z najlepszymi. Może i potrzebował czasu, aby się rozkręcić i móc rzucić rękawicę Leclercowi, ale gdy już odpalił, to wyglądał jeszcze lepiej niż w McLarenie. Rzutem na taśmę pokonał w bezpośrednim pojedynku Monakijczyka, nie schodził poniżej pewnego, wysokiego poziomu i gdy było trzeba dowieźć porządny wynik, to był w stanie tego dokonać.
Wszystkie swoje atuty, które eksponował przez poprzednie dwa lata, był w stanie przenieść do Maranello, dojeżdżając do mety w każdym wyścigu sezonu 2021 i raptem dwa razy nie łapiąc się na punktowane pozycje. Przy kapryśności maszyny z konikiem, która była czymś pomiędzy trzecim a czwartym najszybszym bolidem w stawce, a na niektórych torach dawała się podgryzać nawet Alpine czy Astonowi, taka seria jest czymś wartym docenienia.
Czas pokazał, że tamta konstrukcja ukryła wiele niedoskonałości i ograniczeń 28-latka, przez które zdążyliśmy zapomnieć, dlaczego transfer Sainza w maju 2020 brano bardziej za wsparcie dla Leclerca. Jazda w czołówce i walka o wygrane uwypukliły braki wychowanka akademii Red Bulla, które przeszły nam pod radarem w ostatnich latach, lecz zostały uwydatnione przy gonieniu liderów i przesuwaniu limitów.
Hiszpan pomimo dużej wiedzy technicznej i metki wyścigowego nerda tym razem nie potrafił szybko adaptować się do nowych warunków. Potrzebował czasu, aby wjeździć się w inną maszynę i zrozumieć jej działanie. O ile walcząc o niższe cele, jak w poprzednich latach, można było to jeszcze ukryć lub odrobić, tak bijąc się o mistrzostwo taki start może przedwcześnie wykluczyć zawodnika. Zwłaszcza jeżdżąc dla Ferrari, które za każdym razem, gdy wypuszcza punkty na własne życzenie, sprawia, że gdzieś na świecie umiera mała panda.
Mimo P2 w Bahrajnie Carlos słabo wszedł w ten rok. O ile w Arabii udało się dojechać na P3, tak Australia i Imola przyniosły dwa nieukończone wyścigi, choć jeden z winy człowieka z przeszłości. Następnie udało się wrócić na podium w Miami, ale w Hiszpanii sam wypadł z walki z Red Bullami po kolejnym spotkaniu ze żwirem. Już po pięciu rundach nowego roku tracił 51 punktów do prowadzącego Leclerca i znajdował się za Russellem, dysponującym wyraźnie wolniejszą w tamtej chwili konstrukcją Mercedesa.
Ogólnie początki nigdy nie były mocną stroną zawodnika z Madrytu. W 2021 roku na podobnym etapie przegrywał punktowo z Leclerciem 20-40, w 2020 i w 2019 kolejno 15-38 oraz 10-12 z Norrisem, a w 2018 w stosunku 19-22 z Hulkenbergiem. Może i przeciwko Nico nie wyglądało to tak źle, a w 2021 można go usprawiedliwić adaptacją do bolidu Ferrari i mocnym kolegą z zespołu, ale przegrywanie w pięciu kolejnych kampaniach pokazuje pewną niepokojącą tendencję.
O tym, że nie zawsze da się odrobić szybko zgubione punkty, kiedyś przekonywali się między innymi Lewis Hamilton w 2016 roku, Mark Webber w 2010, czy nawet Mika Hakkinen w sezonie 2000. Sainz nie może sobie na to pozwalać, zwłaszcza przy tak mocnej stawce pełnej talentu, a także czołówce, która błędy ogranicza do minimum. Wpadki Verstappena, Russella czy Leclerca możemy policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku Sainza nawet wyjęcie kalkulatora nie byłoby gwarancją otrzymania prawidłowego wyniku.
Rzemieślnika od artystów odróżniają również kwalifikacje. W tych 28-latkowi zawsze brakuje sklejenia decydującej próby. Bahrajn, Arabia Saudyjska, Kanada, Azerbejdżan czy Węgry - to tylko pierwsze z brzegu przypadki, w których był bardzo wysoko po pierwszych wyjazdach w Q3, a na ostatnim okrążeniu nie potrafił wykonać kolejnego kroku i przegrywał z szybszymi kierowcami.
Zagłębiając się w statystyki, z jednej strony bilans 7-15 w czasówce na tle tak mocnego na jednym kółku zawodnika jak Leclerc nie jest powodem do wstydu. Z drugiej, jeżeli sam Hiszpan wiele razy podkreślał, że chce walczyć o mistrzostwo, to nie możemy go porównywać z Perezem, tylko z kimś, kto na papierze ma być jego bezpośrednim rywalem.
Łącząc formę kwalifikacyjną i wyścigową, na tle Maxa czy Charlesa zawsze brakuje mu fajerwerków. Ogólnie jest stabilnie i solidnie, ale bycie rzetelnym to za mało do regularnej walki o wygrane. Solidnością nikt jeszcze mistrzostwa nie zgarnął. Nawet Nico Rosberg musiał kilka razy błysnąć i wejść na Himalaje swoich możliwości, aby w odpowiednich okolicznościach wyszarpać Hamiltonowi ten jeden jedyny tytuł.
Czy Carlosa stać na powtórzenie sezonu Niemca, gdyby Ferrari złożyło odpowiednio mocną maszynę? W tej chwili bliżej mu do tego, który zastąpił pogromcę Lewisa w srebrnym bolidzie, czyli Valtteriego Bottasa. Co prawda Sainz nie odgraża się swoimi wersjami 7.11, ale do triumfatora kampanii 2016 brakuje mu czystego tempa. Nico jeszcze przed tytułem pokazywał bardzo dobrą formę i potrafił okresowo zagrażać Hamiltonowi, trzymając jego poziom.
Bez tego trudno jest uwierzyć w Carlosa. Gdy Verstappen czy Leclerc robią optymalne okrążenia, on nie ma do nich podjazdu i w tabeli wyników widzimy go w innej lidze. Tuła się on gdzieś obok Checo i w zależności od tego, którą nogą wstał tego dnia Meksykanin, raz kończy przed nim, a raz za nim.
Inną kwestią jest to, czy przypadkiem czas Sainza już nie minął. Od nowego roku w buty Mattii Binotto wchodzi Frederic Vasseur, który już w przeszłości współpracował z pierwszym kierowcą Ferrari. Poza tym - oprócz konotacji na linii Charles/szef - zdaniem zagranicznych mediów zespół chciał udobruchać Monakijczyka, niepocieszonego kilkoma ruchami poprzedniego głównodowodzącego. Stąd przypuszczenia, że opuszczający Saubera Francuz ma jasno postawić na Leclerca jako lidera.
Jeżeli plotki się potwierdzą, to miniona kampania mogła być kluczowa dla braku wiary w Carlosa, a także powodem, dla którego szefostwo Scuderii chce na dobre zepchnąć go do roli kierowcy numer dwa. Nie będzie już Binotto, który go zatrudnił, a potem w wielu momentach potrafił nie reagować na to, co działo się na torze, czy też odpowiednio wymusić na Hiszpanie, aby ten odpuścił w walce z kolegą.
Obecnie można pokusić się o stwierdzenie, że syn rajdowej legendy w ostatnich dziewięciu miesiącach zakopał w żwirze dużą część tego, co budował przez poprzednie trzy lata. W sezon 2023 wejdzie trochę jak Grzegorz Krychowiak na boisko przed meczem reprezentacji - czyli z zaniżoną notą wyjściową. Przed byłym kierowcą Renault bardzo dużo pracy, aby sprawić, że ponownie zaczniemy o nim mówić jako o kimś, kto może w pewnych okolicznościach wyrwać mistrzostwo. Pracy, która może okazać się zbyt trudnym wyzwaniem do przeskoczenia przy tym talencie, którym dysponuje.