W miniony weekend Charlesa Leclerca i Carlosa Sainza dzieliło znacznie więcej niż nieco ponad dyszka w kwalifikacjach czy jedno miejsce na mecie. Potwierdza to przede wszystkim interesujące zachowanie Hiszpana.
Był on dość krytyczny wobec siebie w Bahrajnie. Potrafił określać się wolnym, przyznawać, iż szło mu niezwykle trudno i po prostu czegoś brakowało. Oczywiście podkreślał, że P3 w sobotę i P2 w niedzielę to super wyniki, ale widać było, że coś mu nie pasowało, coś poważniejszego.
Zwróciłem na to uwagę w paru rozmowach, ale odpowiedź poznałem dopiero podczas - wstyd się przyznać - późnego nadrabiania konferencji po czasówce. Tam Chilli opowiedział o tym, jak czuł się w kokpicie przez te kilka dni.
- Cieszę się z walki o pole position - mówił w sobotę. - To trudny weekend i do tej pory byłem po prostu wolny. Charles robił znacznie lepszą robotę, a ja ciągle goniłem. Były takie momenty, w których odstawałem naprawdę sporo.
- Nie jestem całkowicie przygotowany [do wyścigu], bo na długich przejazdach też byłem wolny. Taki mam punkt odniesienia i nie wiem, czy zdołam przełożyć tempo z kwalifikacji na wyścig.
- W tej chwili muszę bardzo dużo myśleć w trakcie jazdy, a to zabiera mi wiele zasobów [psychicznych], bo w każdym zakręcie muszę starać się zrozumieć, co robi samochód. Prawdopodobnie nie wiem, co dokładnie się dzieje.
- Teraz to może brzmi dość dziwnie, ale był to mój najtrudniejszy weekend w barwach Ferrari - dodał w niedzielę. - Nie miałem tempa ani w piątek, ani w wyścigu. Z jakichś powodów, które muszę zrozumieć, w kwalifikacjach byłem w walce o pole position, ale wyścig obnażył moje słabości w tym bolidzie i pokazał, że nadal czegoś brakuje. W zeszłym roku takie coś nie miało miejsca.
To dość zaskakujące wypowiedzi, bardzo szczere. Może nie tak, jak te Yukiego Tsunody o opychaniu się zamawianym żarciem, ale na wysokim poziomie. Czemu? Bo odsłaniają cechę, przez którą ktoś może posądzić Carlosa o niebycie najlepszym z najlepszych. Opinie ludzi to jedno, ale sportowcy rzadko kiedy sami je niejako podrzucają.
Przywykło się mówić, nie bez powodu, że topowi zawodnicy pojadą wszystkim. Taczka czy nie, zawsze wyciągną tę ekstra dyszkę. To oczywiście bierze się z talentu, z naturalnej prędkości, ale jest w tym też aspekt umysłowy, który ma sportowe przełożenie. Tym razem było ono takie, że Hiszpan odstawał.
Najszybsi goście wiedzą, co dokładnie się dzieje, wyczuwają potrzeby bolidu i nie muszą o nich myśleć. Dzięki temu zyskują przewagę. Mówiąc maksymalnie prosto - szybka jazda kosztuje ich mniej, więc wolny umysłowy "budżet" idzie na dodatki. Zasoby, jakie Sainz poświęcał w Bahrajnie na to, by ich dogonić, oni mogą wykorzystać na coś innego - na skuteczniejszą walkę, zarządzanie oponami, energią, na wszystko.
Wyścigi zdecydowanie za rzadko są nazywane dyscypliną umysłową. To jest jednak spory kawałek tego sportu. Być może nawet najważniejszy, obok technicznego, bo prędkość nie kryje się w mięśniach, wielkim bicku i kracie na brzuchu, ale pod kaskiem. Zamiast narzekać, wytłumaczę.
Nie bez powodu optymalizacji pracy mózgu oczekują najlepsi specjaliści od głów kierowców, porównując je do mięśni. Mózg w wyścigach jest tak mocno przeciążony informacjami, odbiera tyle bodźców jednocześnie i przez długi czas, że ostatnim, czego potrzebuje, jest „wymuszona” jazda, nad którą trzeba myśleć. To ma być naturalne, swobodne, automatyczne.
Ktoś, kto z konieczności planuje, jak pokonać każdy zakręt, kto nie uprzedza zachowania bolidu, ale musi je ciągle świadomie kontrolować, będzie po prostu tracił, będzie zawsze przynajmniej o krok z tyłu. To podstawa psychologii poznawczej - proces kontrolowany jest wolny (nie w kontekście wyścigów, ale dobrze brzmi, co?) i ma niski poziom wykonania, a automatyczny jest odpowiednio szybki i na wysokim poziomie.
Alex Brundle, kierowca Inter Europolu, mówił mi, że jedna niepasująca sekcja, którą trzeba przejechać mniej automatycznie, potrafi sporo napsuć, a co dopiero ogólne zachowanie bolidu. Poziom tego sportu jest tak kosmiczny, jest tyle zmiennych, tyle detali, tyle do zrobienia, że takie "ciężary" to być mistrzem albo wingmanem. Problem tego typu zahacza o podstawy. Dotyka chodzenia, więc utrudnia też bieganie.
I nawet jeśli opis Sainza jest nieco dramatyzowany, to przy założeniu, że powiedział sporo prawdy, odsłonił po prostu jakąś słabość. Nie krytykuję, nawet powiedziałbym, że szacun, bo przecież mógł owijać. Ale nie o to chodzi. Po prostu nasuwa się tu jedno pytanie - komu tak naprawdę Carlos przedstawił ten problem?
Zakładam, że sobie. Hiszpan wydawał się być lekko zmartwiony tym wszystkim, co się wydarzyło. Nawet to P2 w wyścigu aż tak go nie cieszyło. Po prostu nie zachowywał się jak ktoś, kto 3 lata po byciu odpadem z Renault znalazł się w tak świetnym położeniu na starcie nowej ery i to jeszcze w Ferrari.
Nie jak ktoś, kto przed chwilą mówił w Beyond the Grid, że jest gotowy. Nie jak ktoś, kto po 140 wyścigach w F1 (podpowiedź: to bardzo dużo) w końcu ma najlepsze auto w stawce. Nie jak ktoś, kto wynikowo miał naprawdę fajne otwarcie. Ten kontrast jest wielki.
To tylko jeden weekend i być może też nadinterpretacja, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że wyglądał na zmartwionego tym, że Charles ma coś więcej, że tak łatwo się odnalazł. Gdy pojawiła się szansa, to ten, którego Carlos ostatnio pokonał, nagle odjechał.
Czasu na gonienie nie ma. Za chwilę runda w Arabii Saudyjskiej. Przed pierwszym wyścigiem w Dżuddzie Alex Brundle opowiadał mi, iż dopiero w 2022 roku, w nowych bolidach, może być to piekielnie trudne wyzwanie. Carlos nie zna polskiego i może niech nie czyta, ale innych zapraszam TUTAJ (na nowej stronie mogą być malutkie problemy z formatowaniem starego tekstu).
A poważniej - zeszły sezon pokazał, że adaptacja zajmuje chwilę. Walka o mistrzostwo nie będzie na niego czekała. Nie przy niepodważalnych jedynkach w postaci Verstappena czy Hamiltona. Za kilka Grand Prix, jak dobrze pójdzie, będzie po wszystkim. Ktoś rok temu wierzył w tytuł Bottasa po 3-4 wyścigach?
I tak, wtedy Sainz uchodził za mistrza dostosowywania się, ale nieznana jest skala obecnego wyzwania. Opisał je tak, jakby było wielkie. Ricciardo, który w 2021 walczył z preferencjami i nawykami, dystansu do kolegi nie nadrobił praktycznie nigdy. Perez też do końca nie okiełznał specyficznego Byka tak dobrze jak Max, który nieświadomie bardzo pomógł mi w napisaniu tego tekstu.
Otóż w ostatnim sezonie zdarzało mi się słuchać Holendra w wyścigach. Byłem pod wrażeniem jego spokoju, opanowania, ale też niesamowitej poznawczej pojemności, która pozwalała mu zmieniać coś na kierownicy w trudnej sekcji zakrętów. Polecam chociażby GP USA 2021 z onboardu. Tu tytuł na szali, tu siedmiokrotny mistrz świata na lepszych gumach, a ten niczym robot. Wow.
„Ale ty masz silną psychikę” pasowało do wszystkiego, bo miał pełen pakiet. Szybkość, drybling, lewa noga. Walka z Hamiltonem przyszła mu naprawdę łatwo. W przeciwieństwie do GP Bahrajnu 2022, które śledziłem z włączonym radiem nie tylko Maxa, ale też Charlesa. Nie wiem, czy bez słuchania ich obu odważyłbym się na strzał tym tekstem.
Urzędujący mistrz w tym wyścigu był taki… dziwny. Po walce brzmiał jak mocno pobudzony i nawet zmęczony. To, że naładowany i recytujący bardziej teksty ulicznych raperów niż wiersze, jest akurat u niego normalne. Ale tym razem było inaczej. Podśmiewałem się nawet na Twitterze, że Lewisa wziął za byle kogo, a po nocach śnił mu się potężny Charles.
Moje zaskoczenie wynikało z tego, że na początku rywalizacji nie wiedziałem jeszcze o problemach, które miał. Nic dziwnego, że wydawał się być nieco bardziej zajęty, skoro to nie była dla niego „tylko” jazda w wyścigu Formuły 1, ale kinetyczna bezpośrednia walka z rywalem, rywalem w szybszym aucie, a także pojedynek ze swoim średnio działającym bolidem. Sporo, co?
Bycie podminowanym jest w takich sytuacjach jedną z absolutnie normalnych reakcji. Zależy od człowieka, jak wszystko w psychologii, ale u takich jak ten na kontrolowany komunikat nie ma wtedy szans, bo jest on z jego punktu widzenia zbędny. W podbramkowej sytuacji forma wiadomości nie jest ważna - ma być prosto, jasno, skutecznie. Ma, motyla noga, dotrzeć. Dlatego tak brzmiał.
Duże problemy z nowym autem odbierają sporo zasobów, bo część głowy zamiast robić ważniejsze rzeczy, jest na posterunku i sprawdza, czy na pewno nic się nie psuje. To ogranicza też jazdę na limicie, bo odbiera pewność, że stanie się wszystko to, co zawodnik czuje. W tym przypadku oberwał nawet element taktyczny, który zapewne był przyczyną nie najlepszych wyborów Maxa w ofensywie czy przy restarcie.
Zanim zrozumiałem sytuację Verstappena, rzucił mi się w oczy, a raczej uszy, kontrast pomiędzy nim a Leclerciem, który tuż po tej niezwykłej walce po pierwszych pit stopach był naprawdę spokojny i opanowany. Musiał poważnie zarządzać energią (SOC, state of charge), a mimo tego zdołał zabawić się z urzędującym mistrzem świata, który miał przewagę na prostych. Celowo go puszczał, by potem kontrować z DRSem.
Pokazał nie tylko prędkość i opanowanie, ale też przejrzystość umysłu i czytanie walki. Zaliczył wybitny występ, korzystając na wszystkim tym, co nie szło po myśli rywala. Wycisnął do maksimum to, co ułatwiało mu życie. Byłoby mu znacznie trudniej, gdyby coś zabrało mu trochę zasobów. Opcje na to są dwie - miałby ich mniej, gdyby był słabszy, czy też miałby ich mniej przez jakieś problemy.
To niezwykle istotne detale. Maxowi przez osiągi i technikalia brakowało tego luksusu, a sportowe skutki były widoczne od razu. U Carlosa powody były inne. Jego spojrzenie było węższe, bo jego kłopoty były fundamentalne i akurat w tym wyścigu uniemożliwiły mu wejście na tak wysoki poziom, na poziom topowej dwójki. Zapewne to go martwiło.
Nawet jeśli miejsca tego nie oddają, pewnie czuł, jaka była różnica. Sam napisałem po wyścigu, że gorszy kierowca by go przegrał. Podobnie jak w 2021 roku, gdzie podmianka lidera lepszego zespołu na kierowcę nr 2 oznaczałaby oddanie zwycięstwa słabszej ekipie praktycznie bez walki. Tu, gdyby Holender walczył z Hiszpanem, jechałby po łatwe P1... aż do awarii.
Sainza może czekać wybitnie trudny egzamin. Ta pozytywna łatka pracusia bardzo mu się przyda. Na pewno nadrobi i na pewno wyczuje auto wystarczająco, by pomóc zespołowi - jest za dobry, by tak się nie stało, choć po 2021 roku w wykonaniu Ricciardo powinienem się 3 razy zastanowić, zanim palnę coś takiego o kimkolwiek. Ogólnie jednak może się podnieść i nawet przegonić Charlesa.
Ta sytuacja jest warta obserwowania, bo może być kluczowa dla układu sił w Ferrari, który był konkretnie podważany po poprzedniej kampanii. Być może Carlos spanikował i mocno przesadził w tych wypowiedziach, to naprawdę był jeden niepasujący tor, a głupi ja wszystko łyknąłem. Trudno. Zawsze fajnie rzucić temat umysłowego sportu. Każdy pretekst jest super.
Jeśli natomiast nie przesadził, to bardzo możliwe, że już na starcie sezonu dotarło do niego, iż to może nie być ten rok. Obecnie nie da się tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością. Teraz można mówić jedynie o pewnych obawach Hiszpana - i strzelam, że one były powodem jego nietypowego zachowania.