Jestem przekonany, że gdybym miał stworzyć takie podsumowanie w połowie sezonu, to opowiadałbym Wam o tym, jak bardzo fantastyczny Oscar Piastri nie przypomina debiutanta. I wiecie co? W dyskusji o nim właśnie to jest największym problemem.

Klasyfikacja generalna: 9. miejsce

Punkty: 97

Najlepszy wynik: 2. miejsce (GP Kataru), wygrany sprint (GP Kataru)

Kwalifikacje: 7-15 vs Norris

Kwalifikacje do sprintu: 1-5 vs Norris

Wyścigi: 5-17 vs Norris

Sprinty: 2-4 vs Norris

DNF: 3

Wasza ocena: 6.43 (P9)

Nasza ocena: 6.61 (P6)

Kilku ostatnich pierwszoroczniaków weszło do Formuły 1 w zupełnie inny sposób niż Piastri. Często zastanawialiśmy się, czy w ogóle na to zasłużyli, a potem wskazywaliśmy, czy faktycznie się nadają. Zapracowanie sobie na drugi sezon potrafiło być przedmiotem sporu, bo mało kto przekonywał aż tak. Gdyby zabrakło Sargeanta, nikt by nie zauważył. Schumacher? Zauważyliby porządkowi z czerwonymi flagami. Zhou? Jest niczym testy na daltonizm, które ktoś położy przede mną - trudno coś tam zobaczyć.

Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, kreatywnie znęcając się nad każdym, ale wiecie pewnie, o co mi chodzi. Od 2019 roku minęła dłuższa chwila, a to właśnie wtedy doczekaliśmy się ostatniego wysypu debiutantów, którzy naprawdę byli kimś więcej niż tylko kierowcami bez wyścigów F1 na koncie. Albo inaczej - byli takimi debiutantami, jakich zawsze chcielibyśmy widzieć w Formule 1. Nikt nie podważał, czy byli wystarczająco dobrzy. Uwaga od razu skupiała się na tym, czy przekonują nas do bycia real deal.

Zastanawia mnie, czy ostatnie chudsze lata nie doprowadziły do tego, że przyzwyczailiśmy się do pewnego rodzaju przeciętności. Teoretycznie zawodnik na miarę królowej motorsportu to nie powinno być jakieś zjawisko, a raczej dość regularna rzecz. Tak byłoby w idealnym świecie, ale w rzeczywistości pojawiają się różne wynalazki. Albo ktoś nie chce ryzykować, albo świnka-skarbonka domaga się nakarmienia pieniążkiem. Jasna sprawa.

Patrząc dziś na wydarzenia z ostatnich dwóch lat, jestem jednak pewny, że Oscar Piastri na bycie zjawiskiem był zwyczajnie skazany. No bo co to za porządek, że wygrywasz trzy serie z rzędu i nie znajdujesz fotela? Na szczęście wyścigowi bogowie pokarali za to Alpine i zrobili kontraktowy armagedon. To postawiło przed Australijczykiem gigantyczne wyzwanie. Jeśli w chwili, gdy nie jeździsz, biją się o ciebie dwa zespoły, to nikt nie da ci prawa na spieprzenie oczekiwań.

A te urosły jeszcze przed sezonem. Piastri wszedł do McLarena i automatycznie posypały się pochwały. Szybko się uczy, nie owija, jest samokrytyczny i - moje ulubione - jak już mówi, to z sensem. Może dlatego, że sam gadam zdecydowanie za dużo. Nie oszukujmy się - te oczekiwania naprawdę były ogromne. Jasne, taka powinna być F1, szczyt motorsportu, ale chcę podkreślić tę wielkość.

Chociażby jedna z tych rzeczy i tak odróżniłaby go od paszportowo-nazwiskowych debiutantów. A była tu przecież cała litania zalet i poczucie, że do F1 wchodzi ktoś wyjątkowy. My za to wyjątkowo szybko przeszliśmy z jego obecnością w serii do porządku dziennego. Ot tak. Nie weryfikowaliśmy, nie dawaliśmy czasu, tylko wzięliśmy go za część tego sportu. Nie było nad czym się zastanawiać. Natychmiastowy upgrade nad Ricciardo, podgryzanie Norrisa, wymuszanie błędów. Bajka.

Czy mamy prawo być rozczarowani Oscarem Piastrim?

Próbka możliwości Oscara Piastriego w debiutanckim sezonie (fot. McLaren).

Wszystko to sprawiło, że po bardzo krótkim czasie od zawodnika McLarena zaczęto wymagać czegoś z wyższej półki. Dość naturalnie wykonywał coraz to trudniejsze zadania, więc dostawał te jeszcze gorsze. Na etapie Japonii i Kataru było jasne, że stać go nawet na walkę o trofea. Skoro na trudnych torach potrafił dorównywać Lando, a czasem go pokonywać, to dokładnie tam musiała powędrować poprzeczka. Nie można mieć o to pretensji do nikogo.

Mam jednak wrażenie, że z tego powodu światek F1 wpadł w pewnego rodzaju pułapkę myślenia. Szczególnie nieco słabsza końcówka doprowadziła do tego, że tu czy tam pojawiło się rozczarowanie lub wątpliwości, bo to już nie było to samo. Tu jakiś błąd, tam przygoda, innym razem gorsze tempo wyścigowe. Chyba apetyty zostały aż za bardzo rozbudzone.

To, czego Oscar nie zrobił idealnie, spokojnie kwalifikuje się do kategorii rzeczy absolutnie normalnych w pierwszym roku. Mam tu na myśli kwestie spadków w osiągach, których potrafili doświadczać nawet starsi zawodnicy. Debiutant musi być debiutantem i napotkać właśnie takie przeszkody. Każdy z tych, którzy teraz nie zarzynają opon, musiał kiedyś to zrobić. Być może za mało mówi się o tym, jaką sztuką zrobiło się okiełznanie tempa wyścigowego, balansowanie na krawędzi osiągów i życia ogumienia. Nic więc dziwnego, że na tle jadącego piąty sezon jednego z najlepszych kierowców, Norrisa, te braki były czasem bardzo widoczne.

Mimo tego widzę, jak podzielone są opinie. Najbardziej spodobało mi się pytanie Olka Gintera z naszej prywatnej rozmowy: „Czy mam w ogóle prawo być rozczarowany?”. Jest perfekcyjne - dlatego je ukradłem. Doskonale oddaje to, jak dobrze było, a jednocześnie wskazuje, że do ideału jeszcze trochę brakuje. Najśmieszniejsze, że chyba każdy ma tutaj rację, bo to był znakomity debiutancki sezon, ale w skali całej F1 sezon jeszcze nie na najwyższym poziomie. To wszystko rozbija się o miarę, jaką przyłożymy. Sam nie daję sobie za dużego prawa do rozczarowania, bo dostrzegam ogromny potencjał. To z kolei oznacza, że przy ewentualnym zawodzie będę pierwszym, który zacznie krzyczeć.

Kiedy myślę o tym, gdzie może dojść Oscar, trudno jest mi uciec od Lando. Nie dlatego, że są kolegami. Widzę tu pewien schemat, który nadaje się do powtórzenia. Norris najpierw, w 2019, przegrał z jadącym piąty sezon Sainzem, choć potrafił go podgryzać, szczególnie w kwalach. Potem był już praktycznie na równi, a następnie dostał wielokrotnego zwycięzcę wyścigów i bezlitośnie zlał go kijem.

Trudno powiedzieć, czy Piastri pójdzie dokładnie takim schematem, bo - z całym szacunkiem - Lando stawiam nad Carlosem. Z drugiej strony to tegoroczne podgryzanie potrafiło być naprawdę konkretne. Nie umiem więc nie oczekiwać podobnych efektów i ostatecznie wdrapania się do, nie wiem, top 5 Formuły 1, gdzie Brytyjczyk spokojnie się znajduje. O ile po 2023 roku mogę być obrońcą Oscara i dawać debiutantowi zadebiutować, o tyle przed 2024 jestem pierwszym do dmuchania balonika. Nie dlatego, że ślepo patrzę na miniony sezon, bo braki oczywiście widzę. Dlatego, że wymagam ich zaadresowania.

Czy mamy prawo być rozczarowani Oscarem Piastrim?

Pomarańczowe bolidy częściej jeździły jednak w takiej kolejności (fot. McLaren).

Wiele będzie zależeć od tego, czy Australijczyk utrzyma tak poważnie hype’owane tempo rozwoju. Od jego sezonu w F3 mówi się o tym, że jest znakomity w wynajdywaniu własnych słabości i eliminowaniu ich w kolejnych latach. No to prosimy bardzo, bo na to liczymy. Z tym tempem raczej nie przesadzam, skoro Andrea Stella potrafi otwarcie mówić, że progres widać nawet nie z wyścigu na wyścig, ale ze stintu na stint. Jasne, widz wyłapie prędzej słabszą końcówkę niż to, ale takie wypowiedzi tylko podnoszą oczekiwania i… skalę ewentualnego zawodu.

Kojarzycie teorię Franza Tosta? Na pewno. Sam pisałem o niej w i mam nadzieję, że to ostatni raz. Szkoda, że Franz trochę ją zepsuł, używając jej na przykładzie każdego losowego juniora Red Bulla. Proponuję więc ją zmodyfikować, podnieść poziom, a potem zastosować w takich przypadkach jak Piastri. Nie u de Vriesa, bo nie jeździ w F1. Nie, to nie jest suchy żart - był po prostu za słaby. Nie u Tsunody, bo on dopiero po trzech latach złapał względną stabilność, którą przez kolejne może doszlifuje. Reguła Tosta sprawdzi się dopiero przy kimś takim jak Oscar. Wystarczy przyłożyć ją mistrzowsko, a nie byle jak.

Teoria ta zakłada, że po trzecim roku jest się gotowym produktem. Ja często się z niej naśmiewam, bo przypomina tanią wymówkę, ale to nie tak, że czasu nie potrzebuje nikt. Alonso, Hamilton i Verstappen dziś rozjechaliby swoje debiutanckie wersje. Oczywistym jest, że postępy Piastriego muszą zaistnieć. W nim mamy przykład produktu, który ma być gotowy za 2 lata. Nie na F1 - na nią był gotowy, nawet jak nie miał fotela. Gotowy na absolutnie wszystko. Pierwszy rok na oswojenie ma już za sobą. Drugi niech będzie dowodem na doszlifowanie braków, a trzeci na wyeliminowanie ostatnich drobnostek i jazdę jak jedynka. Wydaje mi się, że świetnym przykładem takiego rozwoju jest Lando.

Na podobnej drodze widzę Oscara. Nie musi rozwijać się jeden do jednego, bo to dwaj inni kierowcy, którzy nie wchodzili do serii w taki sam sposób. Mam na myśli ten skokowy progres w pierwszych trzech latach, po których włączanie kogoś do absolutnego topu nie będzie kryminałem, a obowiązkiem. I przyznam się Wam, że o Norrisie w życiu nie wypowiedziałbym takich słów po sezonie 2019. To, jak dziś go cenię, włożyłbym wtedy między bajki a numer do dilera. Zresztą pewnie nie jestem jedyny. Długo odczepiał swoje łatki i chyba mu się udało.

Oscar zaczynał jednak wyżej. Czy z tego powodu powinien celować ponad Lando? Boję się to powiedzieć. Może dlatego, że mam ogromny szacunek do tego, na jakim poziomie jest Brytyjczyk. Nad nim naprawdę są już jedynie himalajskie szczyty. Do takiego stwierdzenia jest mi więc daleko, choć na pewno nie jest szaleńcze. Ta sama półka i bycie godnym statusu lidera w topowym składzie - to moje minimum. I nie zamierzam ukrywać - jeśli Piastri za kilka lat będzie tylko solidnym rzemieślnikiem, jeśli nie poradzi sobie z tym, co obniża jego ocenę za 2023 rok, to każdy z nas otrzyma pełne prawo do rozczarowania.