Bycie szefem Ferrari zawsze będzie wiązało się z wizją nagłego pożegnania, lecz Mattia Binotto postanowił nie czekać na ostateczny ruch zarządu i sam wolał powiedzieć „Ciao!”. Dlaczego tak się stało?
Powodem, jaki podaje się już od paru dni, jest brak zaufania ze strony wyższego kierownictwa, przede wszystkim dwóch osób, którymi są John Elkann i Benedetto Vigna, odpowiednio prezes i mianowany w połowie 2021 roku dyrektor generalny. Nie chodzi jednak o to, iż panowie zwyczajnie uznawali, że progres był za słaby, mieli dość błędów, a ich cele nie zostały spełnione. Mówi się, że Binotto po prostu nie był kimś, kto dostał stanowisko zgodnie z ich wizją. Z jakiegoś powodu w korpoświecie jest to istotne.
Obecnie przyjmuje się, że dni kończącego swoją pracę szefa były policzone od dawna, ponieważ to człowiek Sergio Marchionne oraz Louisa Camilleriego. Problem w tym, że pierwszy zmarł w lipcu 2018, a drugi zrezygnował ze stanowiska w grudniu 2020. Od tamtego czasu, przez dwa pełne sezony, Mattia nie miał więc nikogo, kto regularnie wspierałby jego działania i koncepcję.
Jasne było, że wprowadzanie zmian w momencie przygotowań do nowej ery nie miałoby sensu, szczególnie gdy już w sezonie 2021 dało radę zauważyć ładne postępy. Mimo tego o niekoniecznie grande relacjach z Elkannem włoskie media pisały chociażby na początku 2022 roku, podkreślając, że od osiągów F1-75 zależało wiele. Słowo „konflikt” pojawiało się co jakiś czas, np. gdy okazało się, że powrót Jeana Todta w roli super konsultanta został zablokowany, czy przed GP Włoch, gdy publiczne poparcie szefa interpretowano jako słodko-gorzkie.
Taki też był miniony sezon w wykonaniu czerwonych. Słodki, bo patrząc na poprzednie, pełen progresu po stronie osiągów. Gorzki, bo był potencjał na więcej, a wyszło z tego jedynie więcej błędów. Ale Binotto i tak spełnił cele, jakie mu wyznaczono. Ferrari wróciło do walki o zwycięstwa, przygotowało niezwykły samochód i odrobiło straty silnikowe. Niestety postawienie mocy nad niezawodnością skończyło się tym, z czym się liczono, czyli awariami. Do tego doszły wpadki i nagły spadek formy, który według wszystkich - poza ekipą - wziął się ze słynnej dyrektywy nr 39.
John Elkann
Mistrzostwo zawsze jest celem Ferrari, ale zimą i wiosną nie brakowało deklaracji o tym, że może być na nie za szybko. Nie wyglądało na to, by wymagano natychmiastowego rozjechania konkurencji. Ta rezygnacja nie jest więc traktowana jako samobiczowanie się za błędy i rozczarowanie, nawet jeśli wizerunek Binotto był różny i dzielił kibiców, bo przecież aureola się nad nim nie unosiła.
W wielkich mediach przewinęło się wczoraj, że próba otrzymania zapewnienia o bezpieczeństwie posady, jaką Mattia podjął po powrocie z Abu Zabi, skończyła się niepowodzeniem w postaci ciszy. Co ciekawe, słynne oświadczenie po pierwszej fali plotek miało być właśnie wynikiem rozmowy Binotto z Elkannem. Zapewne było to rozwiązanie tymczasowe, by nie wzniecać ognia przed finałem sezonu. Szef miał to zrozumieć niedługo później, gdy oczekiwał poważniejszego poparcia, którego nigdy nie dostał.
Interpretacja jest więc bardzo prosta - Mattia nie miał zamiaru ani wylecieć, ani czekać. Uznał, że skoro jest niechciany, to zrezygnuje już teraz. Przecież bezsensowne jest prowadzenie projektu, z którym niedługo i tak należałoby się pożegnać, zamiast prowadzić go do końca i po swojemu. Poza tym trudno pracuje się, słysząc o - nieudanych, ale jednak - poszukiwaniach sprawdzonego następcy, w tym uderzaniu do naprawdę grubych ryb, np. Christiana Hornera.
Problem Ferrari polegał na tym, że rzekomo nikt ważny nie chciał się zgodzić, bo każdy wie, z czym wiąże się to stanowisko - czyli łatwym utraceniem wsparcia, szukaniem następcy za plecami, ciągłą krytyką w mediach, presją na natychmiastowy wynik… Wymieniać dalej? Po co zostawiać znakomicie działającego Red Bulla, Mercedesa czy McLarena? Po co iść tam, gdzie jest po prostu gorzej i trudniej?
Jedna zaleta Freda
I tak Włosi zostali z możliwością ściągnięcia Vasseura, z którym mają być już po słowie. Szef Alfy Romeo, czyli Saubera, jest niemalże pewniakiem do pożegnania się z obecną posadą, gdy do gry wejdzie Audi. Nie jest też ani jednym z twórców potęgi dawnej „imprezowej ekipy”, ani nie był w stanie podtrzymywać latami największej dominacji w sporcie. No jasne, że nie odmówi Ferrari.
Ale przekonania co do tej kandydatury ani widu, ani słychu. Ważnym aspektem może być przypisanie Charlesa Leclerca do roli numeru 1. Kwestia hierarchii w Ferrari wywoływała kontrowersje w 2022 roku, jak i doprowadziła do kilku dyskusyjnych sytuacji na torze, kiedy to wahano się przy nadaniu priorytetu w sposób, w który postąpiłby Mercedes czy Red Bull. Nie brakuje też głosów o tym, iż obóz Monakijczyka chciał wzmocnić swoje karty i zapewnić sobie kogoś, kto od razu mianuje lidera, oczywiście ich lidera.
Kierowca z księstwa - podobnie jak zresztą Binotto - również nie jest człowiekiem obecnego kierownictwa, ba, był nawet życzeniem schorowanego Marchionne jeszcze przed tym, jak stanowisko szefa opuścił preferujący pozostawienie Kimiego Raikkonena Maurizio Arrivabene. Natomiast pewne wydaje się, że ma status zawodnika z najwyższej półki także u Elkanna. Co prawda nie ma zbyt wielu opcji odejścia, ale Ferrari przecież nie zastąpi go Verstappenem, bo ten odpowie niczym Horner.
Trudno ocenić, na ile realne były potencjalne tarcia na linii Mattia/Charles. Dementowano je, tradycyjnie, ale pisano o nich trochę, szczególnie gdy Binotto udał się do Monako w celu odbycia wspólnej rozmowy. Niezależne od tego niepodważalne jest, iż głównodowodzącym nie będzie już ten, który ściągnął Sainza. Jeśli wejdzie tam Vasseur, dyrygować będzie ten, który w przeszłości pracował z Leclerciem. Dla wierzących w młodszego z dwóch Karolów to pewnie spory plus.
Natomiast poza tym przyjście Francuza nie jest wyborem powszechnie błogosławionym, bowiem ani nie cieszy się on obecnie dobrą czy chociażby solidną opinią, ani nie było tak w niedalekiej przeszłości. Przykładowo Otmar Szafnauer, który wizerunkowo oberwał w ostatnim czasie, jeszcze na początku pandemii był uznawany za mocnego gracza i cichego bohatera zespołu z Silverstone. Vasseurowi daleko do tej pozycji, a w Hinwil siedzi od połowy 2017 roku.
Ferrari zawsze ma plan, prawda?
Ruch ten jest również krytykowany ze względu na brak szerszej koncepcji i utrudnienie sobie walki o tytuł, który do 2026 roku chciałby widzieć Elkann. O ile Binotto nie zostawił im jakiegoś auta-potwora, z nowym szefem o zwycięstwo będzie trudniej. A nawet jeśli hipotetycznie zostawił i to wykorzystają, nawet jeśli Mattia naprawdę był jedynym problemem, nadal będzie to potwór, podobnie jak mistrzostwo, autorstwa ekipy prowadzonej przez niego, a nie wchodzącego na gotowe Vasseura.
Tajemnicą nie jest, że bez przewagi technicznej kluczem do wygrywania jest stabilizacja, której Ferrari właśnie się pozbawiło. Mike Krack przyznawał w Abu Zabi, że nagła zmiana roboty wymagała czasu na adaptację i trochę zeszło, by poznać, jak i z kim przyjdzie mu współpracować w Astonie. Jost Capito pierwszy rok w Williamsie zaliczył jeszcze przed rewolucją. Wszedł do ściągania ludzi z marszu, na czczo, nawet rąk nie umył. Dostał dobre finansowanie, a i tak zrobił marne 10. miejsce. Umie wygrywać, ale cudów nie czyni, tylko odpowiednio wykorzystuje czas.
Przyjście wspomnianego Kracka było zaskoczeniem, ale patrząc na jego doświadczenie w nadzorowaniu operacji technicznych w F1 i nie tylko, spokojny charakter i konieczność dopasowania do Szanownego Pana Szefa Wszystkich Szefów Lawrence’a Strolla, nie można było zielonym odmówić tego, że coś wymyślili. Przytoczony Capito to podobna sytuacja, chociaż zupełnie inne potrzeby Williamsa - tam szukano lidera, który wie, jak powinna funkcjonować zdrowa i odnosząca sukcesy organizacja.
Tymczasem Ferrari oczekuje właśnie piątego szefa w ciągu 10 lat i istnieje szansa, że weźmie to, co jest, zamiast wynaleźć kogoś swojego. To o tyle niebezpieczne, że jeśli Fred będzie niewypałem, jeśli znów wprowadzą zmiany po krótkim okresie, ucierpieć może także kolejna era przepisów. Zarząd mówi, że tytuł do 2026 roku, ale o wygrywanie w dalszej przyszłości trzeba martwić się jak nie teraz, to zaraz.
Gdyby Vasseur zbawił Ferrari, byłoby to zaskoczenie, bo poza połączeniem z Leclerciem trudno doszukiwać się tam konkretnej wizji. Wprowadzającemu łagodniejszą kulturę pracy Binotto zarzucano miękkość i krytykowano go za wypowiedzi, które często były pozbawione przyznawania się do pomyłek. Może i robił to celowo, ale obrywał. Gdy oceniano, że może nie jest najlepszym liderem, doradzano mu dołożenie kogoś ostrzejszego, np. w stylu skutecznego - choć odrzuconego - Jeana Todta, a nie wesołego Freda. Natomiast nikt nie mówił, że Mattia był niepotrzebny.
Jego ekspertyza techniczna, szczególnie ta silnikowa, była podkreślana regularnie na zasadzie: „nawet jeśli szefem jest słabym, to zawsze będzie wybitnym inżynierem”. Całkowita utrata kogoś takiego zaboli Ferrari podwójnie. Nie tylko nie będzie pracował tam, gdzie przez ostatnie 28 lat, ale raczej wzmocni inny skład. W mediach od razu pojawiły się informacje o zainteresowaniu Alpine, Astona, jak i któregoś z topowych składów. Przewija się też Audi, które akurat potrzebuje zbudować jednostkę napędową.
W przeciwieństwie do Ferrari Binotto ma więcej pewnych opcji. Ciekawe tylko, kto wybierze lepiej i kto jako pierwszy skończy z tytułem.