Charles Leclerc i Lewis Hamilton zabrali głos na temat komunikacji w Ferrari podczas otwarcia sezonu F1 w Australii. Kierowcy starali się w zgrabny sposób wytłumaczyć tamtejsze zamieszanie, choć można mieć wątpliwości, czy ta sztuka się udała.

Inauguracja mistrzostw była ogromnym rozczarowaniem dla zespołu prowadzonego przez Frédérica Vasseura. Przed weekendem oczekiwano, że Ferrari powalczy z Mercedesem i Red Bullem, a tymczasem zdobyło mniej punktów niż Sauber, mimo że zarówno Hamilton, jak i Leclerc nie mieli żadnych awarii ani kolizji.

Po raz kolejny dobór strategii Scuderii pozostawiał wiele do życzenia, zaprzepaszczając szanse kierowców na lepszy wynik. Nie obyło się też bez niefortunnych komunikatów radiowych, do czego stajnia z Maranello zdążyła już przyzwyczaić swoich kibiców.

Po poprzednim sezonie, w którym zwłaszcza w drugiej połowie załoga prezentowała się operacyjnie znacznie lepiej, można było odnieść wrażenie, że tak poważne błędy nie będą się już zdarzać. Niestety rzeczywistość szybko zweryfikowała te oczekiwania. Po wyścigu pojawiło się wiele zgryźliwych komentarzy, sugerujących, że Hamilton już w pierwszym starcie przeszedł swój „chrzest bojowy” w Ferrari.

W trakcie rywalizacji Leclerc zgłaszał, że w jego kokpicie jest naprawdę mokro, sugerując zespołowi, aby sprawdził, czy nie doszło do wycieku. W odpowiedzi usłyszał jedynie, że to… woda. Hamilton natomiast w pewnym momencie dość stanowczo zakomunikował swojemu nowemu inżynierowi, Riccardo Adamiemu, że nie potrzebuje więcej informacji i chce zostać sam.

Podczas czwartkowych rozmów z mediami naturalnie pojawiły się pytania o porozumiewanie się przez radio, które tylko dopełniła fatalnej dyspozycji czerwonych w Melbourne. Leclerc robił dobrą minę do złej gry, sugerując, że jego komunikat był żartem, choć w trakcie wyścigu trudno było odnieść wrażenie, że Monakijczyk jest w nastroju do dowcipkowania.

- To był wewnętrzny żart, ale z pewnością nikt z zewnątrz nie mógł go zrozumieć - wyjaśnił Leclerc. - Było to coś związanego z moim inżynierem, ale my wiedzieliśmy, skąd to się wzięło. Sprawa dotyczyła napoju, więc oczywiście nie piłem nic i byłem mokry, ale to w porządku.

Dużo więcej do powiedzenia na temat komunikacji miał Hamilton, któremu nie podobała się reakcja otoczenia na te wydarzenia. Brytyjczyk wbił również szpilkę mediom i Red Bullowi, podkreślając, że relacja Maxa Verstappena z Gianpiero Lambiase jest naprawdę niezdrowa, a dziennikarze konsekwentnie pomijają ten temat.

- Oczywiście wszyscy przesadnie zareagowali - powiedział Lewis. - To była dosłownie tylko wymiana zdań. Byłem bardzo uprzejmy w swojej sugestii. Powiedziałem: „Zostaw to mnie, proszę”. Nie powiedziałem „pieprz się”, nie przeklinałem. W tym momencie naprawdę zmagałem się z samochodem i musiałem w pełni skupić się na kilku rzeczach. Przecież dopiero się poznajemy.

- Mój inżynier pracował już z dwoma mistrzami świata, może było ich nawet więcej.  Nie ma między nami żadnego problemu. Posłuchajcie rozmów radiowych innych kierowców ze swoimi partnerami, bo tam bywało znacznie gorzej.

- Zresztą rozmowy, jakie Max prowadził przez lata ze swoim inżynierem, czy liczba nadużyć, jakie ten biedny gość musiał znosić… jakoś o tym nigdy nie piszecie. A potem rozpisujecie się o najmniejszej wymianie zdań, jaką ja mam ze swoim.

- Ostatecznie po prostu się poznajemy. Później mówię do niego: „Słuchaj, stary, tej informacji akurat nie potrzebuję, ale jeśli chcesz mi coś przekazać, to najlepiej w tym i tym momencie. Wtedy najbardziej mi się przyda”. Chodzi o to, żebyśmy lepiej rozumieli się na torze i wiedzieli, kiedy informacja jest mi potrzebna, a kiedy lepiej jej nie podawać.

- Nie ma żadnych problemów, wszystko załatwiamy na luzie i idziemy dalej - zakończył siedmiokrotny mistrz.