Mercedes nie zamierza odpuścić tegorocznego sezonu F1 i w celu podniesienia swojej dyspozycji na starcie GP Węgier 2025 dokona dużej korekty w obu bolidach. Mowa w tym przypadku o powrocie do starej wersji tylnego zawieszenia, co w praktyce ma dać szerszy podgląd na aktualne problemy George'a Russella i szczególnie Kimiego Antonellego.
Stajnia z Brackley bardzo obiecująco weszła w bieżącą kampanię, gdyż na przestrzeni pierwszych sześciu rund Russell czterokrotnie kończył niedzielne zmagania w top 3. Bardzo dobrze na tym etapie sezonu wyglądał również Antonelli, nie przejawiając większych braków, choć jest to dla niego pierwszy rok na najwyższym szczeblu.
To zmieniło się od Grand Prix Emilii-Romaniii, podczas którego w modelu W16 zadebiutowało nowe tylne zawieszenie oraz udoskonalony i sztywniejszy przedni płat. Następnie Mercedes zaczął doświadczać sporych wahań formy, a opony ponownie cierpiały z powodu przegrzewania. W pewnym sensie przypominało to powrót do zeszłorocznych spadków.
Widząc mało korzystne dane, w Monako i Hiszpanii powrócono do poprzedniej wersji tylnego zawieszenia. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż w Kanadzie obie Srebrne Strzały ponownie zostały wyposażone nową specyfikację tego elementu. Ówczesny triumf Russella, jak się okazało, dał fałszywy obraz ze względu na charakterystykę toru, który nie ma zróżnicowanych czy długich łuków, tylko dużo stref hamowania, trakcji i szykan.
Dopiero wizyty w Austrii, Wielkiej Brytanii i Belgii, gdzie specyfika krętych fragmentów jest mocno mieszana, doprowadziły obóz Toto Wolfa do fundamentalnych wniosków, które nie są zbyt pozytywne i generują wewnątrz firmy sporo znaków zapytania. Te jeszcze przed rundą na Spa miały wskazywać na to, że to zawieszenie uczyniło auto niemożliwym do opanowania, choć wtedy nie mówiło się tego głośno.
Spotkanie alarmowe
Dzwony zaczęły bić na alarm, gdy Russell odczuwał bardzo ograniczony potencjał, a Antonelli zaczął prezentować się bardziej jak kolejny nieudany eksperyment Red Bulla, a nie przyszła gwiazda Mercedesa. Po Grand Prix Belgii zrobiło się na tyle nerwowo, że w Brackley zwołano specjalne kryzysowe spotkanie z udziałem kierowców i personelu wyższego szczebla. Jednym z pierwszych postanowień zostało to, że Antonelli oraz Russell skorzystają w piątek na Hungaroringu z pierwotnej wersji tylnego zawieszenia.
Jak mówił ostatnio James Allison, idąc w takim kierunku, inżynierowie otrzymają kolejną porcję danych do analizy i będą mogli wykluczyć lub potwierdzić teorię o wadliwości zawieszenia. Brytyjczyk w cowyścigowym podsumowaniu weekendu nie zdradził, co dokładnie zostanie zrobione, ale było to jasne od paru dni. Dziś ta informacja stała się już publiczna za sprawą AMuS czy The Race.
- Gdy dochodzi do takiej sytuacji, w której kilka zespołów poprawia się o tyle samo czasu, to prawdopodobnie sam zaliczyłeś zjazd o taką wartość. To nie tak, że inni magicznie założyli poprawki, które dały im dokładnie tyle samo - tłumaczył Allison, przyznając się do błędu.
- Nawet ignorując czasy i punkty, które są już mniejsze niż na początku, można skupić się na tym, co mówią kierowcy. A mówią, że obecnie bolid jest koszmarkiem i cierpi na niestabilność tyłu w szybkich sekcjach oraz podczas wchodzenia w takie miejsca. Na początku sezonu nie wyglądało to w ten sposób. Auto było całkiem przystępne, jeśli chodzi o dobór ustawień, i łatwo było nim przebrnąć przez kwalifikacje, spisując się przyzwoicie. Może nie było wystarczająco dobre, aby walczyć o mistrzostwo, lecz prowadziło się znacznie prościej.
- Teraz będziemy pracować nad tym, aby znaleźć te rzeczy, które pogorszyły sprawę. Obyśmy je znaleźli i rozwiązali to już na Węgrzech. Jeśli będziemy mieć szczęście, to w wakacje wejdziemy z taką myślą: „Okej, to nie było miłe, ale przynajmniej mamy czego wyczekiwać w drugiej połowie sezonu, a to już za nami”. Jeśli nie, to od następnego wyścigu będziemy poszukiwać kolejnych przyczyn.
Inna hipoteza mówi, że za spadkiem formy Mercedesa może stać słynna dyrektywa techniczna z Hiszpanii, która dotyczyła elastyczności przednich skrzydeł. Jeszcze przed wdrożeniem tej zasady, to brytyjsko-niemiecki skład był wymieniany w gronie tych, na które zmiana wpłynie najmocniej. Z drugiej strony stajnia czuła się bardzo pewnie w tym obszarze i nie oczekiwała żadnych problemów. Sam wpływ dyrektywy został zgodnie uznany przez całą F1 za marginalny, a temat - choć zimą rozgrzał do czerwoności - umarł błyskawicznie.
- To prawda, że dyrektywa nie poprawiła stabilności, ale to skrzydło było w bolidzie także w Montrealu, a problemy nie wystąpiły. Poza tym to nie tak, że zmieniło się tylko skrzydło, natomiast faktem jest, że niezależnie od balansu ciągle mamy tę niestabilność - mówił w niedzielę Andrew Shovlin, sugerując, że to nie ten obszar.
Dołek Antonellego to nie tylko głowa
Znacznie więcej uwagi poświęca się teraz czemuś innemu - problemom Antonellego. Istnieje szansa, że te są związane właśnie z zawieszeniem. Takie głosy płyną już w zasadzie ze wszystkich stron - od zespołu, zza kulis i od mediów.
Jak usłyszeliśmy, od momentu zmodyfikowania zawieszenia tył bolidu zaczął być trudny do opanowania i zaskakiwał kierowców, przede wszystkim odbierając im pewność w pierwszej fazie pokonywania zakrętów. Doprowadziło to do ostrych skarg zawodników - ci na początku doznali szoku, ale musieli jakoś sobie poradzić, gdyż zakładane zyski były bardzo duże. Tylko jeden kierowca znalazł sposób na względne opanowanie pojazdu, lecz ciągle nie czuł się komfortowo.
- W przypadku Mercedesa w niektórych typach zakrętów zaczęła pojawiać się niestabilność. Tył stawał się nerwowy podczas hamowania i skręcania. Dzięki swojemu doświadczeniu George Russell lepiej radził sobie z nagłą nieprzewidywalnością samochodu niż jego młodszy kolega, Andrea Kimi Antonelli. Jasne jest jednak to, że nawet doświadczony Brytyjczyk nie potrafił dokonać większych cudów - napisał AMuS.
James Allison opisał to w ten sposób: - Kimi, jak my wszyscy, ma już po dziurki w nosie tych wyników poniżej tego, co osiągaliśmy na początku roku. Oby pocieszeniem był dla niego fakt - bo to jest niezaprzeczalnie fakt - że poszliśmy w złą stronę z bolidem i sprawiliśmy, iż jest mniej konkurencyjny.
- Kimi płaci za to cenę, podobnie jak George. Jeśli samochód nie jest w odpowiednim miejscu, to trudno będzie mu przechodzić przez kwalifikacje w debiutanckim sezonie. Całkowicie jasne jest dla nas, że musimy poprawić auto, a wraz za tym pójdzie Kimi. Mam nadzieję, że słucha tych pocieszających słów, bo my jesteśmy pewni, iż sam wysila się bardzo mocno.