Zimowe Igrzyska Olimpijskie przynajmniej na pierwszy rzut oka nie powinny mieć nic wspólnego z Formułą 1. W końcu nawet powszechne na kaskach narciarzy logotypy austriackiego koncernu napojów energetycznych są wtedy zakazane. Historia pokazuje jednak coś innego, bowiem swoją cegiełkę w olimpijskiej księdze dołożyli zarówno kierowcy, zespoły, a po części nawet jeden z torów.
Olimpijski znicz na pekińskim Ptasim Gnieździe ponownie zapłonął. Przez najbliższe dwa tygodnie większość z nas na nowo odkryje fascynację saneczkami, gigantami i czajnikami na lodzie. Zanim jednak poddamy się olimpijskim emocjom, pragnieniom o medalach i zarwanym nockom, pochylmy się nad naszą ukochaną królową motorsportu raz jeszcze.
Zimowa Formuła 1
Być może zetknęliście się z terminem zimowej Formuły 1 - tak określa się bobsleje. To jedna z najbardziej wyróżniających się dyscyplin w repertuarze Igrzysk Zimowych. Zawodnicy energicznie rozpędzają pokaźnych rozmiarów zabudowane sanie, a następnie wskakują do ich wnętrza i pędzą po lodowym torze z prędkością ponad 140 km/h. Bobsleje to leciwa dyscyplina. Po raz pierwszy pojawiły się w olimpijskim programie w 1924 roku w Chamonix.
W miarę rozwoju sportu sanie zmieniały swój kształt i charakter. Nowoczesne bobsleje są bardzo rozwinięte pod kątem aerodynamiki. W uproszczeniu bryła sań przypomina opływową wannę z niewielkim przednim skrzydłem - wygląda trochę jak rekin głowomłot. Konstrukcje są ściśle nadzorowane przez regulamin FIBT. Kluczowe są detale, bowiem o zwycięstwie przesądzają nieraz setne sekundy.
Przewagi należy szukać w jak najlepszym rozmieszczeniu masy (dociśnięte płozy są skuteczniejsze, ale zbyt duża masa powoduje podsterowność), udoskonalaniu zachowania płóz oraz kadłuba narażonych na wysokie przeciążenia. To sprawia, że przy projektowaniu bobslejów udział biorą najlepsi inżynierowie i - podobnie jak w F1 - liczy się tu spryt oraz innowacyjność.
Dobrze skrojona konstrukcja to już połowa sukcesu. Jako że bobsleje to bardzo niszowa konkurencja w krajach zachodnich, reprezentacje zaczęły szukać specjalistów w innych dziedzinach. Rewolucyjny trend zainaugurowali Amerykanie, którzy co jak co, ale poczucie patriotyzmu i dbanie o wspólnotę mają we krwi. Wieloletni kierowca NASCAR, zwycięzca Daytony 500 i właściciel zespołu, Geoff Bodine, nawiązał owocną współpracę z US Olympic Team w połowie lat 90-tych.
Bodine był rozczarowany faktem, że reprezentacja korzysta z importowanych komponentów. Jego doświadczenie i znajomości z NASCAR były nieocenione. W końcu seria ta opiera się na aerodynamice. Rezultaty Amerykanów w kolejnych odsłonach sań Bo-Dyn stopniowo się poprawiały, aż wkrótce otworzyli worek z medalami mistrzostw świata oraz Igrzysk Olimpijskich, w tym tych najważniejszych - domowych w Salt Lake City.
Rywale nie mogli pozostać w tyle. W grze była duża pula medali. Z podobnych technologii korzystali nie tylko bobsleiści, ale także saneczkarze i skeletoniści (skeleton to kompletnie szalona konkurencja jazdy na sankach z głową na pierwszej linii frontu). Amerykanie wspomagali się nawet wiedzą płynącą z NASA.
Szwajcarzy zaczęli więc korzystać z pomocy ambitnych studentów lokalnych politechnik. Niemcy mieli przewagę w postaci własnych komponentów, ale wsparcie instytucji naukowych, a w następnie BMW, okazało się strzałem w dziesiątkę. Do wyścigu zbrojeń szykowali się także Brytyjczycy - oni polegali na lotnictwie oraz, podobnie jak Włosi, na zespołach Formuły 1.
Daniił Kwiat podczas kampanii promocyjnej Red Bulla w Sanki Sliding Center
Ferrari współpracowało z włoską reprezentacją olimpijską począwszy od 2010 roku. Kadra nadal wykorzystuje projekt płóz rodem z Maranello. Efekt? Choć zespół podkreślał swój udział w pięciu medalach Igrzysk w Soczi, wywalczonych na ich sprzęcie, tak liczba zdobytych złotych medali koreluje z liczbą mistrzostw świata F1 czerwonych w ciągu tych 12 lat. Grande Strategia, póki co, świata sportów zimowych nie zwojowała.
Znacznie lepiej poradzili sobie specjaliści McLarena. Zespół z brytyjsko-nowozelandzkim rodowodem pracował blisko z kadrą bobsleistów i skeletonistów dekadę temu - celem było Soczi 2014. Tutaj technologia Formuły 1 bardzo się przydała. Pomagali ci sami pracownicy, używano tych samych tuneli aerodynamicznych, oprogramowań, a wiedza z budowy karoserii F1 przełożyła się na bobsleje, które również składają się w głównej mierze z włókna węglowego.
Inżynierowie McLarena chwalili się przed Igrzyskami w Soczi znaczną poprawą osiągów płóz. Przełożyło się to na ogromne sukcesy skeletonistki Lizzy Yarnold. Brytyjka wygrała Puchar Świata, Mistrzostwo Europy, Mistrzostwo Świata oraz stawała na najwyższym stopniu podium w Soczi i Pjongczangu.
Od wielu lat najlepszą technologią dysponuje BMW – jak sami podkreślają, ich płozy są najszybsze na świecie. Niemieccy reprezentanci wręcz zabetonowali czołowe pozycje wszystkich zawodów najwyższej rangi w bobslejach i saneczkach, a logo BMW można często ujrzeć na pokrywach sań. BMW od kilku lat współpracuje także z Amerykanami, ale w tym przypadku na sukcesy jeszcze będzie trzeba poczekać.
Hiszpański playboy na lodzie
Jak wiemy - bądź nie wiemy - Formuła 1 miewała wiele dziwnych koneksji w swojej historii. Dla bardziej wnikliwego fana nie będzie zaskoczeniem (a może będzie), że w serii widywaliśmy już późniejszych kandydatów na urząd prezydenta, buddyjskich mnichów czy uwodzicielskich markizów. Tak więc brodząc w temacie kuriozalnych epizodów, ciekawy jest też związek kierowców z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi.
Wśród zawodników Formuły 1 znajdziemy czterech zimowych olimpijczyków. Nie nastawiajcie się jednak na niespodziewane występy mistrzów świata lub kierowców, których oglądaliście w telewizji. Powód wydaje się oczywisty.
Ostatnie dekady XX wieku to okres dynamicznego rozwoju i profesjonalizacji w sporcie. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, aby jakikolwiek kierowca ze stawki trenował, dajmy na to, saneczkarstwo. Nawet nie tyle jest to niemożliwe, bo w końcu kierowcy Formuły 1 to doskonale wyszkoleni atleci, co klauzule zawarte w kontraktach po prostu uniemożliwiają starty w innych dyscyplinach. Tak więc, żeby poznać naszych bohaterów, należy cofnąć się o co najmniej pół wieku.
Did you know @RGrosjean has ties to the #WinterOlympics?
— IndyCar on NBC (@IndyCaronNBC) February 3, 2022
The @IndyCar star's grandfather, Fernand Grosjean, was a two-time Olympian in alpine skiing! ⛷️ pic.twitter.com/U4uZGwE78F
Pierwszy olimpijczyk pochodzi z jakże zimowego kraju, bo przecież jak inaczej mogłaby się nam kojarzyć... Hiszpania? Poznajcie Alfonso Antonio Vicente Eduardo Angela Blasa Francisco de Borja Cabeza de Vaca y Leightona - brawa dla tego, kto przeczytał na jednym wdechu! Na potrzeby artykułu posłużę się jednak pierwszym imieniem lub tytułem szlacheckim, bowiem mamy do czynienia z 11. Markizem de Portago.
Karierę Alfonso nie sposób opisać w kilku zdaniach. To był człowiek od wszystkiego. Był jednocześnie arystokratą, kierowcą wyścigowym, dżokejem, pilotem, golfistą, bobsleistą i bożyszczem płci pięknej. Skupmy się jednak na kwestii olimpijskiej.
De Portago wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich 1956 w Cortinie d'Ampezzo w bobslejowej dwójce. I nie dajcie się zmylić całej tej kuriozalnej otoczce wokół Hiszpana. W licznie obsadzonej konkurencji iberyjska dwójka zajęła 4. miejsce ze stratą 0,14 sekundy do brązowego medalu! Co więcej, o ostatecznym rezultacie zaważył ostatni z czterech przejazdów.
Jeszcze w tym samym roku Alfonso został kierowcą Ferrari i wystartował ogólnie w pięciu wyścigach F1, w tym zajął wspólnie z Peterem Collinsem (więcej o jego spowitym tragedią życiu TUTAJ) drugie miejsce w Grand Prix Wielkiej Brytanii 1956.
W 1957 roku de Portago zdobył absolutnie unikatową nagrodę wśród kierowców F1 - został brązowym medalistą bobslejowych mistrzostw świata. Kilka miesięcy później zginął w tragicznym wypadku podczas wyścigu Mille Miglia.
The kiss of death. Movie star Linda Christian kissing Spanish racing driver Alfonso de Portago at the 1957 Mille Miglia moments before he drove off and crashed, killing himself, his navigator and ten spectators pic.twitter.com/EXMPjmSwCU
— Steve Mason (@SteveMasonKBT) September 16, 2018
Bezpośrednio przed kraksą uwieczniony został pocałunek "na szczęście" między Alfonsem a jego partnerką - fotografia stała się ikoniczna i została okrzyknięta "Pocałunkiem Śmierci". Była to idealna puenta do intensywnego i barwnego życia, jakie prowadził hiszpański arystokrata.
Robin Widdows i Bob Said - jeżeli te dwa nazwiska nic wam nie mówią, to - z całym szacunkiem - nic nie straciliście. Obaj zaliczyli po jednym starcie w Formule 1 w swoich domowych wyścigach. Said odpadł już na pierwszym okrążeniu w Grand Prix Stanów Zjednoczonych na Sebring w 1959. Za to Widdows miał znacznie bardziej udaną przygodę w królowej motorsportu i... wycofał się z Grand Prix Wielkiej Brytanii 1968 w połowie wyścigu z powodu awarii.
Podobnie jak De Portago panowie startowali hobbystycznie w bobslejach, ale przełożenie na sukcesy było zerowe. Widdows był na Igrzyskach w 1964 i 1968 roku. Na tych drugich startował także Said. Jest to jedyny przypadek, by "kierowcy F1" rywalizowali bezpośrednio na olimpijskiej arenie. Bob pojechał jeszcze na Igrzyska w Sapporo w 1972 roku, ale także bez sukcesu.
Nieokiełznana Brytyjka
Zdecydowanie najbardziej egzotycznym członkiem tego wąskiego grona jest Brytyjka Divina Galica. Tak, dobrze przeczytaliście! Chodzi o kobietę, ale nie to jest w tym wszystkim najciekawsze. Divina wzięła udział w aż czterech Zimowych Igrzyskach Olimpijskich, przy czym różnica między jej pierwszym a ostatnim występem wyniosła aż 28 lat! W dodatku startowała w zawodach alpejskich oraz narciarstwa szybkiego.
Zadebiutowała w 1964 roku w Innsbrucku jako młoda, niespełna 20-letnia dziewczyna. Wystartowała we wszystkich ówczesnych konkurencjach: zjeździe, gigancie i slalomie. Jednak rywalizować o medale było trudno.
Poza nadal startującym Davidem Rydingiem Brytyjczycy nigdy nie mogli dorównać reprezentantom krajów, nomen omen, alpejskich. Do dzisiaj nie zdobyli żadnego medalu w tej dyscyplinie. Na próżno szukać na wyspach wysokich stoków czy większego zainteresowania tymi sportami. W efekcie Galina w debiucie zajmowała odległe miejsca z ponad 8-sekundową stratą.
Cztery lata później w Grenoble było znacznie lepiej. O ile Brytyjka ukończyła tylko jedną konkurencję, slalom gigant, tak zajęła świetne 8. miejsce ze stratą poniżej 2 sekund do trzeciej Szwajcarki Bochatay. Jeszcze bliżej krążka była na Igrzyskach w Sapporo, kiedy w tej samej konkurencji zabrakło jej tylko 0,37 sekundy! Ostatecznie zajęła wówczas 7. miejsce.
Divina Galica, Hesketh-Ford, Argentina, 1978. #F1 pic.twitter.com/Sf02kwDDmm
— F1 Images ???? (@F1_Images) December 8, 2016
Olimpijskie starty przyniosły Divinie względnie dużą popularność. W 1976 roku otrzymała zaproszenie do startu w wyścigu samochodowym - tam także zachwyciła. Galica potrafiła jeździć naprawdę szybko zarówno na nartach, jak i za kierownicą. Szybko została wepchnięta do startów w Shellsport International Series, gdzie miała do dyspozycji bolid Formuły 1!
Kilka miesięcy później wzięła udział w Grand Prix Wielkiej Brytanii na torze Brands Hatch. Do wyścigu się jednak nie zakwalifikowała. Zabrakło około 2,5 sekundy, lecz Galica wcale nie była ostatnia. Za jej plecami znaleźli się Mike Wilds oraz Lella Lombardi, czyli jedyna kobieta, która zapunktowała w F1 (GP Hiszpanii 1975, 0.5 pkt za P6)
Nie był to koniec starań Diviny o Formułę 1. W kolejnym sezonie wystartowała w wyścigu Race Of Champions, również na Brands Hatch. Zajęła 12. miejsce na 13 sklasyfikowanych kierowców. W 1978 roku otrzymała podwójną szansę od zespołu Lorda Hesketha, ale w obu próbach w Argentynie i Brazylii zajęła ostatnie miejsca w czasówkach i nie zakwalifikowała się do niedzielnej rywalizacji.
Divina Galica raced historic #F1 cars until relatively recently. Here she is in an ex-Carlos Reutemann Brabham BT37 at superfast Lime Rock Park (Lakeville, Connecticut) in 2009, aged 65. You can’t keep a good woman down! (4/4) pic.twitter.com/WnlRm2Sw56
— Matt Bishop ????️???? (@TheBishF1) August 13, 2021
Ostatecznie nigdy nie ruszyła do wyścigu, ale ze względu na trzykrotną obecność na liście startowej weekendu Galica jest uznawana za kierowcę F1.
Choć kobietom wieku wypominać nie należy, tak trzeba wspomnieć o ostatnim olimpijskim starcie Brytyjki. W 1992 roku na Igrzyskach w Albertville, mając 47 wiosen na karku, wystąpiła w pokazowych i jedynych w historii olimpijskich zawodach narciarstwa szybkiego.
Sochi Autodrom
Na koniec miejsce, które aż tętni olimpijską atmosferą. Nie trudno skojarzyć, że chodzi o tor wyścigowy w wymienionym już kilkukrotnie Soczi, gdzie od 2014 roku odbywa się Grand Prix Rosji.
Rosjanie chcieli uniknąć powtarzającego się od lat schematu, kiedy to areny olimpijskie szybko zmieniają się w skansen - tak skończyły między innymi obiekty w Sarajewie, Atenach czy Rio.
Pod tym względem wschodnich towarzyszy trzeba zdecydowanie pochwalić. Tor idealnie wpasował się w okolicę, wypełnia jej braki i przynajmniej do 2022 zapewnia rzesze turystów. Tutaj podkreślam - do 2022 roku, bo od przyszłego sezonu Grand Prix Rosji będzie gościć Igora Drive spod Sankt Petersburga.
Problem Sochi Autodrom tkwi w jego nieciekawej nitce. Trzeba przyznać, że Hermann Tilke otrzymał nie lada wyzwanie, aby zaprojektować tor w samym centrum wioski olimpijskiej. Pokonując okrążenie, kierowcy mijają aż cztery areny:
- Iceberg Skating Palace dla łyżwiarstwa figurowego - przy dojeździe do zakrętu nr 1
- halę sportowo-hokejową Bolshoy Ice Dome - wokół długiego zakrętu nr 3
- Ice Cube Curling Center - między zakrętami 8 i 9
- panczenową Adler Arenę (gdzie Zbigniew Bródka wyrwał złoto Holendrowi) - przy zakręcie i na wejściu w drugą strefę DRS
Nie zmienia to faktu, że o ile recykling olimpijskich aren wypadł wspaniale, tak wyszło to kosztem ścigania. Jedynym charakterystycznym punktem tego toru jest długi lewy trzeci zakręt. Za dużo t90-stopniowych skrętów, brak różnic wysokości, wszechobecny asfalt i w rezultacie mało ciekawe wyścigi.
Dopiero szalona pogoda z 2021 roku sprawiła, że obiekt choć na chwilę zdobył serca kibiców i jednocześnie zasztyletował je w momencie, gdy uparty w końcówce wyścigu Lando Norris stracił szansę na zwycięstwo na rzecz setnego triumfu Lewisa Hamiltona.
Pekin 2022
Swoje piętno na Igrzyskach w Pekinie odcisnęli inżynierowie McLarena i Williamsa. Zespoły wspólnie z Brytyjską Kadrą Olimpijską pracowały nad ulepszeniem aerodynamiki nart, desek snowboardowych, butów i wiązań. Dużą uwagę poświęcono woskowaniu - Brytyjczycy uważają, że lepiej dobrane smarowanie pozwoli na osiągnięcie przewagi.
Szczególny udział w projekcie ma Tom Stallard z McLarena, który rozpoczął współpracę już 3 lata temu. Stallard to przy okazji srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich... także z Pekinu, z 2008 roku w wioślarstwie. Odnoga zespołu Williamsa, Williams Advanced Engineering, rozwijała również technologie paraolimpijskie.
Tom Stallard i Stoffel Vandoorne, Montreal 2017
Trudno oczekiwać, by droga Zimowych Igrzysk Olimpijskich i Formuły 1 jeszcze kiedyś się przecięła. Niespotykanym ewenementem jest połączenie wioski z torem wyścigowym.
Jeszcze większym ewenementem byłby potencjalny start któregoś z kierowców. Być może Lewis Hamilton znudzi się jazdą i zostanie światowej klasy curlingowcem, choć obudzenie w nim miłości do szorowania podłogi nie wydaje się specjalnie prawdopodobne.
Dlatego nam, kibicom F1, pozostaje pamiętać, że seria pośrednio miała duży wpływ na rozwój sportów ślizgowych i być może któryś z przyszłych mistrzów zawdzięczy sukces technologii rodem z torów wyścigowych.