Christian Horner i Max Verstappen ocenili wypadek z wyścigu na Monzy, a Brytyjczyk odniósł się dodatkowo do komentarza swojego kolegi z Mercedesa na temat "taktycznego faulu", którego miał się dopuścić jego holenderski podopieczny.

Podczas wyścigu na legendarnym torze Monza rywalizacja o tytuł, tocząca się w tym sezonie pomiędzy Lewisem Hamiltonem i Maxem Verstappenem, ponownie obrała kierunek przez wielu uznawany za nieunikniony, przez co kolejny raz mogliśmy obserwować kolizję obu walczących o finalny triumf panów.

Groźnie wyglądająca, szczególnie z perspektywy kierowcy bolidu z numerem 44, kraksa rozgrzała dyskutujących na jej temat fanów do czerwoności. Swój punkt widzenia dla Sky przedstawił sam uczestnik całego incydentu, reprezentujący barwy Czerwonych Byków.

- Wiedzieliśmy, że będzie ciasno w 1. zakręcie. Tuż przed tym musiałem wyjechać na zieloną część [po lewej stronie prostej], by nie było kontaktu. Pojechałem po zewnętrznej, a wtedy on zrozumiał, że tam jestem. Następnie cały czas próbował mnie wypychać. Ja chciałem współpracować i się ścigać.

- Wiem, że teraz będziemy przez to mówić o Silverstone i innych rzeczach, ale tak bywa. Tam nie było miło, ale jesteśmy profesjonalistami i chcemy się ścigać ze sobą.

- Nie oczekiwałem, że będzie mnie aż tak wypychał, ciągle wypychał. Nie musiał tak robić. Gdyby tylko zostawił mi miejsce, ścigalibyśmy się dalej, a on i tak byłby z przodu. Kontynuował robienie tego, a ja w końcu nie miałem gdzie pojechać. Wypchnął mnie na kiełbaskę i dlatego się dotknęliśmy.

23-latek odniósł się także do porównań zachodzących pomiędzy wypadkiem z dziś oraz tym, do którego doszło na SIlverstone. Max wcale nie widzi podobieństwa obu zajść.

- Cóż, sądzę, że nie można tego porównywać. Tu ciągle mnie wypychał, a przecież byłem obok niego. Potrzeba dwóch osób chętnych do pokonania zakrętu, gdy walczysz o pozycję. Niestety się dotknęliśmy. Jeśli jeden nie chce współpracować, cóż możemy zrobić - efekt będzie właśnie taki.

Sprawa nie mogła by się obejść bez komentarza ze strony Christiana Hornera, który w przeciwieństwie do swoich rywali nie wahał się oceniać kolizji z pierwszej szykany.

- Myślę, że Max wywalczył sobie wystarczająco miejsca po lewej, ale można to uzasadniać z obu stron. Jeśli jesteś na środku, powiesz pewnie, że to incydent.

- Można się kłócić, że Max powinien być bardziej po lewej, ale można też mówić, że to Lewis powinien zostawić więcej miejsca. Ogólnie trudno rołożyć winę. Szczerze myślę, że akurat tutaj jest to bardzo trudne.

Pryncypał zespołu z Milton Keynes, podobnie do Verstappena, nie widzi podobieństwa dzisiejszego zdarzenia do incydentu z Grand Prix Wielkiej Brytanii. 47-latek skomentował również słowa Toto Wolffa, wydając przy tym swój ostateczny werdykt dotyczący wypadku.

- To zupełnie inny incydent niż na Silverstone. Tak jak mówiłem, zasłużył na więcej miejsca w zakręcie nr 2, ale kontakty czasem mają miejsce. Jestem rozczarowany słowami Toto, że to profesjonalny faul, bo to incydent wyścigowy. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

- Nie wiem, jak można obciążyć tu kogoś większością winy. Będę się kłócił w imieniu Maxa, że mógł mieć więcej miejsca, ale rozumiem, że Lewis może mówić coś innego. Obiektywnie to 50/50, czyli incydent.

Były szef ekipy Arden zaprzeczył domniemaniom, jakoby nietradycyjnie wolna wymiana opon w samochodzie Verstappena miała wpłynąć na to, co wydarzyło się zaledwie kilka chwil potem.

- Pit stop był błędem człowieka. Mieliśmy problem z prawym przodem, bo koło było dokręcone, ale auto nie zostało wypuszczone. Błąd człowieka, ale nasi ludzie są ogólnie niesamowici. Zresztą Mercedes też miał problem z Lewisem i to spowodowało, że byli blisko siebie [z Verstappenem]. Nie sądze jednak, że to wpłynęło na zachowanie Maxa.

- To waleczne bestie i będą walczyć twardo. Szanują siebie i jestem pewny, że będą o tym dyskutować przy sędziach. Idziemy dalej, będą startować obok siebie przez większość sezonu, więc będą musieli się jeszcze pościgać - zakończył swój wywiad dyrektor z Royal Leamington Spa.