Zdjęcie główne: Martin Lee, CC BY-SA 2.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0>, via Wikimedia Commons [link]. Oryginał zdjęcia został przycięty.

Zaledwie kilka miesięcy po zwycięstwie w Grand Prix Belgii Gunnar Nilsson zachorował na nieuleczalną chorobę nowotworową. Kariera, która dopiero nabierała rozpędu, została brutalnie przerwana. Choć Nilsson zdołał przełożyć swój talent na pojedyncze sukcesy, nigdy nie było mu dane w pełni rozwinąć potencjału. Mimo tragicznego losu pozostawił po sobie inspirujące dziedzictwo, które wykracza poza świat motorsportu.

Przez niemal tydzień przesiadywali w jednym, klaustrofobicznym pomieszczeniu. Trzech bliskich sobie ludzi, osaczonych przez tykający zegar, który nieubłaganie odmierzał ostatnie chwile. Wiedzieli, że czasu jest coraz mniej, ale każde słowo, które chcieli powiedzieć, zdawało się być zbyt ciężkie, by mogło przejść przez usta. Lekarze rozkładali ręce - ówczesna medycyna nie dawała nadziei na skuteczne leczenie raka jąder. Radioterapia zamiast przynosić ulgę, tylko wyniszczała organizm. W końcu pozostało już tylko jedno - łagodzić nieustający ból. Ale Gunnar, leżąc tam w ciszy, konsekwentnie odmawiał środków przeciwbólowych. Chciał, by jego umysł do końca pozostał świadomy. Ostatnie dni nie miały być otępiałym oczekiwaniem na koniec.

Christina, jego ukochana, patrzyła na niego z rozpaczą. Próbowała go przekonać, choć wiedziała, że to walka z wiatrakami. Gunnar był zbyt uparty, zbyt dumny, żeby się poddać. Z boku, niemal niewidzialna w swoim bólu, siedziała jego matka, 71-letnia Elisabeth. Przez całe życie walczyła o syna, a teraz musiała pogodzić się z myślą, że nie ma już nic, co mogłaby zrobić, by go uratować. Śmierć zabierała go na jej oczach.

Arvid, jej mąż, zmarł dawno temu, zostawiając ją samą z odpowiedzialnością za wychowanie ich jedynego dziecka, o które latami walczyli. Kiedy Gunnar przyszedł na świat 20 listopada 1948 roku, ich radość była bezgraniczna. To był cud - na późnym etapie życia, po czterdziestce, doczekali się potomka. Było to spełnienie marzeń Elisabeth, dla której życie bez dziecka wydawało się puste i bezcelowe. Arvid, chociaż miał syna z poprzedniego małżeństwa, też uległ temu szczęściu.

Nilssonowie byli już wtedy dobrze sytuowani. Arvid prowadził prosperującą firmę budowlaną, co dawało im komfort i czas, by skupić się na wychowaniu syna. Ojciec i syn zbudowali silną więź, typową dla rodzin, w których wspólne pasje stają się niemal religią. Arvid kochał motoryzację, zwłaszcza wielkie amerykańskie auta. To właśnie te wspaniałe maszyny obudziły w młodym Gunnarze pragnienie prędkości. Jeszcze jako dziecko siadał ojcu na kolanach podczas jazdy i czuł ten dreszcz - im szybciej, tym lepiej. Gdy dostał od tatyswój pierwszy motorower, strach matki tylko narastał, bo Gunnar terroryzował nim całą okolicę. Sąsiedzi skarżyli się na hałas, Elisabeth patrzyła na to z lękiem, ale Arvid z dumą.

Gunnar Nilsson w 1976 roku (fot. Lothar Spurzem, CC BY-SA 2.0 DE <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/de/deed.en>, via Wikimedia Commons)

Gunnar Nilsson w 1976 roku (fot. Lothar Spurzem, CC BY-SA 2.0 DE <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/de/deed.en>, via Wikimedia Commons [link]).

Kiedy Gunnar miał piętnaście lat, w jego ręce wpadł stary Volkswagen. Był to krótki romans, bo jego bezmyślne wyczyny doprowadziły do szybkiego zatarcia silnika. Nikt jednak nie mógł powiedzieć, że to dziecięce hobby przerodzi się w prawdziwą pasję, która zdominuje jego życie. A może jednak mógł? Na krótko przed śmiercią Arvida cała rodzina oglądała krótką relację z Grand Prix Monako. Błyszczące bolidy śmigały po torze, a Gunnar, wpatrzony w ekran, nagle powiedział coś, co zmroziło krew w żyłach Elisabeth: - Kiedyś tam pojadę. Będę jednym z nich - stwierdził. Wtedy to było tylko marzenie nastolatka. Ale Gunnar nigdy nie rzucał słów na wiatr.

Po śmierci ojca życie Nilssonów diametralnie się zmieniło. Elisabeth musiała sama stanąć na czele firmy i domu. Była drobna, ale twarda. Gunnar widział, jak ciężko pracuje i walczy o ich przyszłość, ale nie mógł odpuścić marzenia, które w nim rosło. Wyścigi stały się jego obsesją. Elisabeth była przerażona. Wiedziała, jak niebezpieczne były to czasy dla kierowców wyścigowych - śmierć czaiła się za każdym zakrętem. Jednak równocześnie pamiętała, że to było też marzenie Arvida. W końcu się zgodziła. Mimo że Gunnar skończył studia inżynierskie, które mogły mu zapewnić przyszłość w firmie ojca, to nie widziała sensu w blokowaniu jego drogi.

Z czasem Gunnar zaczął odnosić sukcesy. Dla matki to było jak chodzenie po linie - z jednej strony dumna, z drugiej przerażona. Obserwowała, jak jej syn zdobywa podium, staje się bohaterem, zwycięzcą Grand Prix, a jednocześnie każdego dnia naraża swoje życie. W jej umyśle, co pewien czas powracała myśl, że któregoś dnia może go już nie być. Ale czyż nie każdy rodzic musi się z tym zmierzyć? Wiedziała, że Gunnar robi to, co kocha. To dawało jej spokój.

Nie spodziewała się jednak, że śmierć przyjdzie nie na torze, ale w szpitalnej sali. Nieco ponad rok wcześniej, 502 dni temu, była dumną matką triumfującego kierowcy. Teraz siedziała przy łóżku, patrząc na syna, którego zabijała choroba, nie prędkość. Choroba, której nie mogła pokonać ani ona, ani jej syn. Gunnar odchodził powoli, ale z głową wysoko podniesioną.

To nie był wyścig, który mógł wygrać.

Gotowy na tytuł mistrzowski

Rok wcześniej, zanim zdiagnozowano chorobę, Gunnar Nilsson, kierowca czołowej ekipy Lotusa, był na ustach całego wyścigowego świata. Zyskał uznanie dzięki wygranej w GP Belgii, która była potwierdzeniem jego wielkiego talentu. Jednak z czasem jego relacja z Lotusem zaczęła się komplikować. Zrozumiał, że pomimo sukcesów i ogromnego potencjału bolidu, opartego o efekt przyziemienia, nigdy nie stanie się liderem zespołu. Priorytet miał Mario Andretti. Gunnar zdecydował, że nadszedł czas, aby odejść i poszukać miejsca, gdzie mógłby pełnić rolę pierwszego kierowcy. To było konieczne, aby walczyć o mistrzostwo świata.

- Nadszedł czas, abym nauczył się samodzielności. Nie możesz być całe życie uzależniony od kogoś innego. [...] Jestem gotowy zdobyć tytuł mistrzowski - zadeklarował Szwed pod koniec swojego drugiego sezonu.

Gunnar cieszył się z pozycji wolnego agenta, doceniając zainteresowanie ze strony różnych zespołów. McLaren i Shadow wyrażały spore uznanie dla jego umiejętności, jednak w obu przypadkach brakowało jednej kluczowej gwarancji - pozycji pierwszego kierowcy. James Hunt wciąż był filarem McLarena, a Shadow szykowało miejsce dla Claya Regazzoniego, który kilka lat wcześniej o włos przegrał mistrzostwo świata. Gunnar potrzebował czegoś więcej niż tylko miejsca w cieniu.

Jego decyzja nie przyszła szybko, ale to tylko wzmacniało poczucie, że stał na progu czegoś wyjątkowego. Czegoś, co mogło odmienić nie tylko jego karierę, ale i samą Formułę 1. Tą nowością był Arrows - zupełnie nowy zespół, tworzony przez ludzi, którzy wiedzieli, czego chcą i jak to osiągnąć. Jackie Oliver, Alan Rees i Tony Southgate - trio, które znało świat motorsportu od podszewki, postanowiło po odejściu z Shadow zbudować coś własnego. Arrowsowi w nadchodzącym sezonie mieli przewodzić młody, ambitny Riccardo Patrese, a także  okrzesany w boju Nilsson. Gunnar nie krył swojej ekscytacji projektem.

- Nie mogę w to uwierzyć! Po dwóch sezonach będę tworzył własny zespół, dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłem. Wszyscy w ekipie są młodzi, myślimy podobnie i chcemy osiągnąć to samo. Nie możemy zawieść. Tony [Southgate] zbudował samochód, który będzie sensacją! To jest szansa mojego życia - mówił Nilsson z przekonaniem, które mogłoby zawstydzić każdego sceptyka.

Był pewien swego, deklarując: - Mogę niemal zagwarantować, że w przyszłym roku nie będziemy gorsi niż trzeci, a nie później niż w 1979 roku zostanę mistrzem świata.

Była to odważna deklaracja, ale w tamtym momencie wydawała się jak najbardziej realistyczna. W końcu wszystko szło w dobrym kierunku. Nilsson wchodził w szczyt swojej kariery, gotowy do podboju świata Formuły 1. Jednak los miał inne plany.

Diagnoza nowotworu

Pod koniec sezonu 1977, kiedy euforia wokół nowego projektu wciąż trwała, Gunnar zaczął odczuwać pierwsze niepokojące objawy. Początkowo lekceważone bóle głowy i pleców zaczęły się nasilać, co przypisywał wyczerpaniu i intensywnej presji sezonu. Każdy kierowca znał smak bólu, więc uznał to za chwilową niedogodność. Ale coś innego zaczynało przykuwać jego uwagę. Stopniowa utrata wagi, brak apetytu - objawy, które trudno było zignorować. Zaczęło się to jeszcze podczas sezonu, zaledwie kilka miesięcy po jego triumfie w Belgii, ale dopiero teraz zaczął zastanawiać się, co to może oznaczać.

Zdecydował się na wizytę w klinice. Miał to być rutynowy przegląd, ot, dla pewności. W końcu jak wielu sportowców miał nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy. Jednak badania trwały znacznie dłużej, niż się spodziewał. Wynik był druzgocący. Diagnoza, którą otrzymał, zmieniła wszystko. Rak jądra. Choroba, która w tamtych czasach była niemal wyrokiem.

Nilsson, który jeszcze niedawno z pełnym entuzjazmem zapowiadał walkę o mistrzostwo świata, teraz musiał stanąć przed zupełnie innym wyzwaniem. Zamiast walki na torze czekała go walka o życie. 

Lekarze starali się nie niepokoić Gunnara. Mówili o chorobie ogólnikowo, wspominając jedynie o “drobnych zmianach nowotworowych”, pozostawiając pełną prawdę rodzinie i najbliższym. Niestety raka wykryto zbyt późno, a kolejne zabiegi i zwiększane dawki leków nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Nilsson częściowo zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ale jak to miał w zwyczaju, pozostawał optymistą. Każdą wiadomość od kolegów z zespołu Arrows wywoływała u niego uśmiech, a myśl o nadchodzącym sezonie budziła w nim nadzieję. Mówił, że już niedługo wróci za kierownicę bolidu Formuły 1.

Gunnar Nilsson, 1976, Long Beach

Gunnar Nilsson, 1976, Long Beach (fot. Christian Sinclair, CC BY 2.0 <https://creativecommons.org/licenses/by/2.0>, via Wikimedia Commons [link])

Wieść o jego chorobie szybko obiegła świat. Londyńska klinika była zalewana setkami listów i telefonów od przyjaciół, kolegów z toru i oddanych kibiców. Mimo że te wyrazy wsparcia były budujące, Gunnar odpowiadał na nie z charakterystyczną dla siebie przekornością: - Zobaczymy się na starcie w Argentynie. 

Podczas świąt Bożego Narodzenia opuścił klinikę, aby spędzić ten czas z rodziną w Helsingborgu, po czym wrócił do Londynu. Niedługo później, kiedy szefowie zespołu Arrows prezentowali nowy bolid na nadchodzący sezon, Gunnar znów leżał na stole operacyjnym.

Cios przyszedł w marcu 1978 roku. Arrows ogłosił, że Rolf Stommelen zastąpi Nilssona, dopóki ten nie wróci do pełni zdrowia. Jeszcze niedawno Gunnar wierzył, że wyzdrowieje na czas kolejnego wyścigu w Republice Południowej Afryki, ale rzeczywistość stawała się coraz bardziej bezlitosna. W padoku Formuły 1 nikt już nie wierzył, że Nilsson kiedykolwiek wróci na tor.

Każdy dzień Gunnara wyglądał podobnie - seria badań, kolejne zabiegi, leki. Sesje z fizjoterapeutą miały przeciwdziałać spadkowi masy mięśniowej, która była niezbędna, by mógł wrócić za kierownicę, ale z czasem te wysiłki wydawały się coraz bardziej daremne. Jego matka Elisabeth i partnerka Christina czuwały przy nim bez przerwy, spełniając każde życzenie, by choć trochę ulżyć jego zmaganiom z chorobą. Jego psychika była coraz bardziej obciążona, a zachcianki stanowiły odzwierciedlenie rosnącej desperacji.

Latem choroba zaczęła wyraźnie postępować. Kolejne zabiegi stawały się coraz bardziej inwazyjne, osłabiając organizm i przyspieszając utratę masy ciała. Co więcej, Gunnar tracił swoje gęste włosy, które przez lata były jego wizytówką. Nadzieja, która niedawno go podtrzymywała, teraz powoli gasła. Coraz rzadziej opuszczał szpital - lekarze wyraźnie odradzali mu jakiekolwiek podróże. Nawet krótki spacer stawał się wyzwaniem.

Media, jak to media, nie mogły się oprzeć tej tragicznej historii - młody, utalentowany kierowca u szczytu kariery walczył ze śmiertelną chorobą. Jednak z szacunku do Gunnara szwedzcy dziennikarze postanowili milczeć. Zgodzili się, że nie będą publikować żadnych informacji, dopóki jego stan się nie poprawi. Niestety jeden z brukowców wyłamał się z tej ciszy. Na pierwszej stronie krzyczał tytuł “Umiera gwiazda szwedzkich wyścigów”. Ten artykuł spotkał się z potępieniem całego środowiska dziennikarskiego, a Gunnar jasno zadeklarował, że nigdy więcej nie udzieli wywiadu jego autorowi.

Z czasem rodzina wynajęła dla Gunnara mieszkanie w spokojniejszej części Londynu, z dala od ciekawskich oczu paparazzi. Fotografowie nie dawali za wygraną, czyhając przy wejściu do szpitala i śledząc każdy jego krok, gotowi uchwycić każde, nawet najmniejsze oznaki słabości. Ta presja tylko pogłębiała izolację, w której Nilsson próbował znaleźć resztki spokoju, mając świadomość, że jego czas powoli się kończy.

Ostatni promyk nadziei

- Dedykuję wygraną mojemu kumplowi Gunnarowi, który wygrał tu w zeszłym roku, ale teraz jedzie w znacznie trudniejszym wyścigu - wspominał Mario Andretti po triumfie w Grand Prix Belgii 1978, dokładnie rok po pamiętnym zwycięstwie Szweda.

Kilka tygodni później Gunnar Nilsson zaskoczył wszystkich, gdy pewnego lipcowego popołudnia pojawił się w padoku podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii. Jego powrót na tor nie był zapowiedzią triumfalnego comebacku, lecz próbą uchwycenia ostatnich chwil w świecie, który kochał ponad wszystko. Mimo że wyglądał jak cień samego siebie - wychudzony, z wyraźnie zmęczoną twarzą i ukrytymi za okularami przeciwsłonecznymi oczami - chciał ponownie poczuć atmosferę wyścigów, usłyszeć ryk silników i spotkać przyjaciół z toru, choćby na moment. W głębi duszy to był ten sam Nilsson, który zawsze patrzył na życie z przymrużeniem oka. Teraz jednak wyraźnie gasł na oczach przyjaciół.

Widok był przykry. Stracił niemal 30 kilogramów, jego niegdyś bujne włosy były tylko wspomnieniem, a energiczny krok zamienił się w powolne, wyważone ruchy. Każda rozmowa wymagała chwili na złapanie oddechu, a w przerwach Gunnar szukał miejsc do siedzenia, potrzebując odpoczynku niemal po każdym kroku. Pomimo osłabienia nie żałował tej wizyty. - Było warto - powiedział później, wspominając chwilową ucieczkę od brutalnej rzeczywistości i zanurzenie się na te kilka godzin w świat, który tak bardzo kochał.

Niestety wyprawa nadwyrężyła jego zdrowie. Po powrocie do Londynu jego organizm był tak wycieńczony, że nie mógł utrzymać nawet szklanki wody. Mimo to Gunnar nie przestawał walczyć. Lekarze wykryli rozległe przerzuty, w tym zmiany w tkance mózgowej. Podjęto próbę radioterapii, ale leczenie okazało się zbyt obciążające dla jego organizmu i zostało szybko przerwane. Tymczasowe ukojenie przynosiły jedynie częste transfuzje krwi, które pozwalały mu na krótki powrót do względnej normalności. To właśnie dzięki nim Gunnar mógł wrócić do Szwecji i nawet wziąć udział w pracach przy transmisji Grand Prix Niemiec dla BBC.

Wydarzenia z września 1978 roku tylko pogłębiły tragizm jego sytuacji. 10 września świat Formuły 1 stracił jedną ze swoich największych ikon - Ronniego Petersona, bliskiego przyjaciela Gunnara. Peterson, 10-krotny zwycięzca Grand Prix, zmarł wskutek powikłań po wypadku na torze Monza. Ronnie był dla Gunnara kimś więcej niż tylko kolegą z toru - ich przyjaźń sięgała dekady wstecz, a wspólne wakacje, szalone przygody i niezliczone żarty były fundamentem ich relacji. Śmiali się razem, kiedy szaleli po farmie Mario Andrettiego, jeżdżąc miniaturowym czołgiem, albo gdy odwiedzali farmę węży i zoo, gdzie Gunnar miał nawet własnego sprezentowanego mu lwa.

Jeszcze kilka miesięcy temu mała Nina, córka Ronniego, nie odstępowała chorego Gunnara na krok, zarażając go swoim uśmiechem. Teraz jednak te radosne chwile były już tylko wspomnieniem, a świat Gunnara stawał się coraz bardziej pusty. Strata Petersona pogłębiła jego cierpienie, odbierając mu ostatniego bliskiego przyjaciela, z którym dzielił pasję do wyścigów. Musiał pożegnać człowieka, którego uważał za swoją rodzinę. To był kolejny cios, którego nie mógł już znieść.

Monza 1978 (fot. Public domain, via Wikimedia Commons [link], original file source: formulapassion.it [link])

Uroczystości pogrzebowe Ronniego Petersona, które odbyły się 14 września 1978 roku w Örebro, przyciągnęły tłumy fanów i całą czołówkę świata wyścigów. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń w Szwecji tego roku. Wśród siedmiu osób niosących trumnę znalazł się także Gunnar Nilsson, choć z powodu swojego stanu zdrowia był zbyt słaby, by faktycznie ją nieść. Był to ostatni publiczny występ Nilssona, który wkrótce po powrocie z pogrzebu całkowicie stracił nadzieję. Od tamtej pory spędzał dni w milczeniu, odmawiając kontaktu z otoczeniem. Zapadł na gorączkę, co zmusiło go do powrotu do londyńskiej kliniki.

Lekarze poinformowali go, że zostało mu zaledwie kilka tygodni życia. Nilsson, choć pogodny z natury, teraz odzwierciedlał beznadzieję. W oczach bliskich pozostawał obraz człowieka, który pogodził się z nadchodzącą śmiercią. Gunnar odmówił przyjmowania środków przeciwbólowych, by pozostać świadomym do samego końca. To wtedy postanowił zrealizować swój ostatni projekt - utworzenie fundacji wspierającej badania nad chorobami nowotworowymi.

Mimo najlepszej opieki medycznej placówka, w której leczono Gunnara, potrzebowała dodatkowego sprzętu o wartości co najmniej 500 000 funtów. Gunnar wiedział, do kogo zwrócić się o pomoc, więc skontaktował się z Berniem Ecclestone'em. Po kilku dniach Ecclestone osobiście odwiedził klinikę i w rozmowie z umierającym Nilssonem, ten poprosił o 350 000 funtów. Bernie w charakterystyczny dla siebie sposób zwrócił uwagę na rozbieżność w kwotach, żartując: - Co z tymi 150 tysiącami? Chcesz mnie oszukać?!

Ostatecznie Ecclestone i inni przyjaciele odpowiedzieli na apel Gunnara. Rodzina i bliscy pisali listy, prosząc o wsparcie. Legendarny muzyk, George Harrison z The Beatles, również pomógł przekazując dochody singla “Faster” na rzecz fundacji Nilssona.

Fundacja Gunnara Nilssona

- Jestem bardzo wdzięczny za to, co mogłem zrobić i zobaczyć, ale teraz muszę zaakceptować to, co się dzieje. Dlatego zdecydowałem się włożyć cały swój wysiłek w pomoc w ratowaniu życia innych ludzi. Mam nadzieję, że wszyscy moi przyjaciele pomogą mi w zbiórce pieniędzy, dzięki której więcej osób będzie mogło opuścić szpital po wyleczeniu z tej strasznej choroby. Jest to bolesna choroba, a oni potrzebują wszelkiej możliwej pomocy.

W swoim ostatnim wywiadzie radiowym Gunnar Nilsson wyraził głęboką wdzięczność za życie, które dane mu było przeżyć, a także nadzieję, że jego fundacja przyczyni się do ratowania innych, którzy walczą z rakiem. Pomimo beznadziejnej sytuacji Gunnar stanął naprzeciw śmierci z podniesioną głową. Pozostał silny duchem i zdeterminowany, aby obrócić tragizm swego życia w misję niosącą pomoc wszystkim cierpiącym z powodu tej strasznej choroby.

Tamten wywiad zakończył zdaniem: - Wolałbym, żeby zapamiętano mnie jako kogoś, kto pomógł w walce z rakiem, niż jako kierowcę, który wygrał Grand Prix Belgii.

Kiedy Nilsson zdał sobie sprawę, że zrobił wszystko, co było w jego mocy, aby wspomóc klinikę oraz rozpocząć działalność fundacji, w końcu zgodził się na podanie środków przeciwbólowych. Późnym wieczorem 19 października 1978 roku podziękował swoim bliskim za wsparcie i towarzyszenie mu w trudnych chwilach. Niedługo potem zapadł w śpiączkę. Zmarł spokojnie kilka godzin później, 20 października, o godzinie 1:30 w nocy.

Pogrzeb własnego dziecka musiał być dla Elisabeth Nilsson głęboko przygnębiającym doświadczeniem, ale już w trakcie ceremonii zrozumiała, że jej życie nabrało nowego znaczenia. Postanowiła kontynuować misję, którą jej syn Gunnar rozpoczął przed swoją śmiercią, i poświęcić się działalności fundacji jego imienia. Wkrótce po odejściu Gunnara pojawiła się nowa metoda leczenia raka jądra, co znacznie zmniejszyło śmiertelność z powodu tej choroby. Elisabeth zastanawiała się z żalem, czy gdyby leczenie było dostępne wcześniej, jej syn miałby szansę na życie.

Początkowo nie była pewna, w jaki sposób mogłaby wesprzeć fundację, ale z czasem znalazła rozwiązanie. Przekazała rodzinny dom letniskowy w Viken, a z uzyskanych środków wsparła badania nad rakiem. Z każdym rokiem angażowała się coraz bardziej, by pomóc w finansowaniu badań. Pod koniec 1989 roku, mając już 82 lata, zrozumiała, że czas nieubłaganie płynie. W trakcie świąt Bożego Narodzenia zadzwoniła do notariusza i zdecydowała, że cały swój zgromadzony majątek przekaże na rzecz fundacji. Dwa lata później zmarła, pozostawiając nadzieję, że jej ostatnie życzenie - aby nikt nigdy więcej nie musiał cierpieć z powodu raka - spełni się.

Oddanie Elisabeth stało się pięknym, trwałym pomnikiem jej syna. Ponad czterdzieści lat później Fundacja Gunnara Nilssona wciąż odgrywa rolę w rozwoju badań nad nowotworami. W samym 2024 roku organizacja przekazała 1,5 miliona koron szwedzkich (około 560 tysięcy złotych) na badania nad terapiami przeciwnowotworowymi, a w ciągu ostatnich trzech lat fundacja wsparła badania kwotą ponad 7 milionów koron szwedzkich.

Za młody, żeby umierać

- Gdyby Gunnar wiedział, że to on funduje takie pyszne jedzenie na swojej stypie, byłby wściekły - powiedział Ruper Keegan, czym rozładował poważną atmosferę salwą śmiechu na pokładzie samolotu, który wracał z pogrzebu Gunnara Nilssona.

Dwa lata spędzone w świecie Formuły 1 upłynęły Gunnarowi Nilssonowi pod znakiem wyjątkowych osiągnięć. Jego dorobek to cztery podia oraz jedno spektakularne zwycięstwo - na przestrzeni tak krótkiej kariery jest to niesamowity wynik. The Times nazwał go nawet "prawdopodobnie najbardziej utalentowanym spośród ówczesnej generacji kierowców". Niestety trzeci rok jego przygody z Formułą 1 stał się walką z najtrudniejszym przeciwnikiem, nieuleczalną chorobą nowotworową.

Historia Gunnara Nilssona to nie tylko opowieść o utalentowanym kierowcy, ale także o człowieku, który potrafił cieszyć się życiem i zawsze miał gotowy dowcip na każdą okazję. Jego kariera w Formule 1 była krótka, ale pełna pasji i zaangażowania. Mimo trudności, które przyniósł mu los, Gunnar nie poddawał się i stawiał czoła kolejnym wyzwaniom z charakterystycznym optymizmem.

Gunnar Nilsson odszedł zbyt wcześnie, ale pozostawił po sobie wspaniałą wizytówkę i inspirację dla innych. Wykorzystał swoje cierpienie jako fundament do stworzenia wyjątkowej inicjatywy. Nie tylko świat Formuły 1, ale całe społeczeństwo, będzie mu zawsze wdzięczne za determinację w myśl hasła fundacji: "Można zrobić więcej, można uratować więcej ludzkich żyć”.