Fernando Alonso i Carlos Sainz zaproponowali ciekawe rozwiązanie problemu mokrych wyścigów F1. Ich zdaniem seria powinna przyjrzeć się samej nawierzchni, aby spróbować poradzić sobie z widocznością w kreatywny sposób.

Pierwszy dzień weekendu na Hungaroringu został zdominowany przez kwestię rywalizacji na Spa, która zawiodła fanów ze względu na oczekiwanie na lepsze warunki. Kontrola wyścigu bardzo ostrożnie rozegrała rundę w Belgii, rezygnując z deszczowych emocji na rzecz bezpieczeństwa. Choć kibice dostali pełny wyścig, to ten ułożył się tak, że był rozczarowująco nudny.

Naturalnie więc w czwartek kierowcy byli pytani o to, co można zrobić, aby uniknąć takich sytuacji. Ich odpowiedzi były różne, lecz ogólnie zgodne. Większość uznała, że faktycznie można było zacząć zawody ciut wcześniej, aczkolwiek nie zamierzała atakować FIA i zwracała uwagę na to, że o bezpieczeństwo finalnie zadbano. Część zapowiedziała też dodatkowe rozmowy czy próby wypracowania rozwiązania.

W wielu przypadkach były to tylko zapowiedzi, bez genialnych czy przynajmniej ciekawych do rozważenia pomysłów. Właśnie takim popisał się za to Fernando Alonso, który wykorzystał swoje bogate doświadczenie i zaznaczył, że składową problemu mogą być same nawierzchnie. 

- Prawdopodobnie od 2017 roku, kiedy wprowadzono te przepisy z szerszymi oponami, widoczność stała się gorsza - mówił Alonso. - Możliwe, że również zależy to od asfaltu na torach. On jest trochę inny niż w przeszłości. Zdarzało nam się ścigać w Malezji przy dużych opadach, podobnie jak na innych torach, i zawsze było okej. 

- Nowa generacja asfaltu, który jest bardzo ciemny i przyczepny na sucho, na mokro działa jak lustro, a widoczność nie jest zbyt dobra. Nie wiem natomiast, czy możemy coś z tym zrobić i jak opony zachowywałyby się na bardzo szorstkim asfalcie. Mówiłem wiele razy, że na drogach zdarza się taka nawierzchnia, przy której w powietrzu jest bardzo mało wody. Jeżeli zaimplementowalibyśmy taki asfalt na torach, stworzyli z niego standard, to nie byłoby żadnych pióropuszy. 

- Występowałaby za to duża degradacja na sucho. To prawdopodobne, choć nie wiem. Moglibyśmy jednak popracować nad tym i mieć już jakiś punkt wyjścia. Ale ja jestem jedynie kierowcą. 

Podobne spojrzenie zaprezentował rodak Alonso, Carlos Sainz. Kierowca Williamsa sam nawiązał do takiej koncepcji, wskazując na innowacyjną stronę F1.

- Zawsze uważałem, że Formuła 1 powinna być innowacyjna i próbować czegoś innego, o ile jest to możliwe. Wydaje mi się, że jest taki rodzaj asfaltu, który na prostej nie tworzyłby tych wodnych pióropuszy. Takie coś istnieje, ale nie ma tego na większości torów. Ostatecznie widoczność to największy problem, bo to ona powstrzymuje nas przed ściganiem.

Sainz podkreślił następnie jeszcze jedną interesującą rzecz. Jego zdaniem kibice mogli zostać zwyczajnie ostrzeżeni i przygotowani na to, co zostało ustalone w tle kilka dni wcześniej. W końcu negatywne emocje po Spa brały się m.in. z tego powodu, że fani ostrzyli sobie zęby na świetne, deszczowe widowisko, którego przecież nie mogli dostać przy ostrożnym podejściu. Informacje o nim pojawiły się niestety dopiero po wyścigu.

- Spa było szczególnym przypadkiem, gdyż ma za sobą czarną historię. FIA świadomie podeszła do tego bardzo konserwatywnie i ostrzegła nas przed tym już w czwartek. Być może należało zrobić lepszą robotę i podać te informacje, ewentualnie przekazać je fanom i światu, aby wiedziano, że będziemy grać bezpiecznie. Chodzi o tę historię, przeszłość i powody, przez które do niedzieli podchodziliśmy ostrożnie. Może wtedy wszyscy mieliby większą świadomość.

- Myślę, że mogliśmy się ścigać wcześniej, a samochód bezpieczeństwa mógł jechać krócej, ale trzeba wejść w buty osób, które wciskają przyciski. Gdyby doszło do wielkiej kraksy przez słabą widoczność, czy nawet śmiertelnej, to ci ludzie będą za to odpowiedzialni. Rozumiem więc to podejście, choć jako kierowca chciałbym ruszyć wcześniej.