Kierowcy i szefowie zespołów wypowiedzieli się na temat limitów płac kierowców, których wprowadzenie ma w planach Formuła 1.

Limity budżetowe w F1 to w tym sezonie zdecydowanie gorący temat. 140 milionów dolarów, które mają do wydania na przestrzeni roku zespoły, okazało się kwotą zbyt małą dla wielkich graczy, którzy narzekają na inflację i wysokie koszty transportu, co spotyka się z krytyką mniejszych teamów – przyzwyczajonych do operowania mniejszą ilością gotówki – i rozgrzewa dyskusję w całym środowisku.

Od niedawna omawiany jest również kolejny pomysł F1 na ograniczenie kosztów, dotyczący wynagrodzenia kierowców. Plan wymyślony przez królową sportów motorowych zakłada, że każdy skład będzie musiał zmieścić pensje obu swoich zawodników w 30 milionach dolarów. Z pozoru wszystko wygląda całkiem nieźle, dopóki nie zwróci się uwagi na to, że chociażby Hamilton czy Verstappen zarabiają grubo ponad 40 milionów rocznie w pojedynkę.

Nic więc dziwnego, że zarówno Brytyjczyk, jak i Holender – choć nie tylko oni – są jednymi z głównych krytyków nowego pomysłu Formuły 1, szczególnie że wysoki kontrakt urzędującego mistrza świata obowiązuje aż do 2028 roku. Tak więc czysto teoretycznie, gdyby nowe regulacje zaczęły rzeczywiście obowiązywać w najbliższej przyszłości, kierowca Red Bulla musiałby zrezygnować z większości pieniędzy, jakie powinien zarobić na podstawie obecnej umowy.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

Co jednak ciekawe, podopieczny Christiana Hornera wcale nie wskazał tego faktu jako głównego kontrargumentu w sprawie, a jako ważniejsze elementy wymienił chociażby negatywny wpływ potencjalnego salary cap na młodych kierowców, którym mógłby on utrudnić wejście do najwyższej serii wyścigowej na świecie.

- Wydaje mi się, że nikt do końca nie wie, w którą stronę miałoby to pójść, ale z mojej perspektywy jest to absolutnie błędne - komentował kontrowersyjny pomysł lider klasyfikacji generalnej przed weekendem w Baku. - W tym momencie F1 staje się bardziej i bardziej popularna, a wszyscy zarabiają więcej i więcej pieniędzy, w tym zespoły i Formuła 1.

- Wszyscy na tym zyskują, więc dlaczego kierowcy wraz ich prawami wizerunkowymi i wszystkim innym mają być objęci limitem? To my robimy show i ryzykujemy nasze życia. Tak więc dla mnie jest to kompletnie błędne.

- Spójrzmy też na serie juniorskie. Zobaczcie, ilu z kierowców ma sponsora czy innych wspierających, którzy będą mieli pewien procent z ich [zawodników] zysków w F1. Myślę, że [limity pensji] ograniczyłoby to w znacznym stopniu, ponieważ [sponsorzy] nigdy nie dostaliby swojego zwrotu w gotówce. Wprowadzenie limitów płacowych mocno uderzy w kategorie juniorskie, a tego chyba nikt nie chce - zakończył 24-latek.

Głos w sprawie zabrał także jego główny rywal z zeszłego roku, Lewis Hamilton, którego wypłata sięga podobnego poziomu co w przypadku Verstappena. Zawodnik Mercedesa położył jeszcze większy nacisk na to, jaki wpływ taka decyzja ciał zarządzających ich sportem może mieć na młodych zawodników, dla których może być to wielkie utrudnienie.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

- Sądzę, że wśród nas jest wielu takich, w których mocno inwestowano, gdy byli młodzi, i którzy musieli to zwrócić, co i tak naturalnie chciałbyś zrobić. Limity mogą więc znacząco wpłynąć w przyszłości na młode pokolenie kierowców.

- Musimy też pamiętać, że ten sport zmienia się z biznesu wartego 4-6 miliardów dolarów w biznes wart 14 miliardów. Bezustannie rośnie, a zespoły zarabiają więcej pieniędzy niż kiedykolwiek wcześniej, w czym odgrywamy ważną rolę. Nie pozostanę tu już zbyt długo, ale myślę o młodszej generacji i nie uważam, że powinna być ograniczana.

Krytyki limitów pensji kierowców dopuścił się też Carlos Sainz, zarabiający zdecydowanie mniej niż wcześniej przytaczana dwójka. Z nieoficjalnych danych wynika, że Hiszpan za sezon 2022 zainkasuje 10 milionów dolarów.

Przytoczył on w swoich wypowiedziach jednak nieco inną kwestię, ponieważ skupił się na stanie obecnej F1, który rośnie i zarabia coraz więcej pieniędzy, w obliczu czego ograniczanie zarobków zawodników wydaje mu się pozbawione sensu.

- Czy odpowiednim jest robić to teraz? - pytał retorycznie Chilli. - Jeśli powiedzielibyście mi, że Formuła 1 jest w kryzysie spowodowanym Covidem, sport podąża w złym kierunku, a kierowcy zarabiają zbyt dużo w stosunku do zysków generowanych przez F1, powiedziałbym, że istnieje szansa czy w ogóle argument, z którym wszyscy możemy się zgodzić, że powinniśmy coś w związku z tym zrobić.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

- Ale teraz sport przeżywa prawdziwy rozkwit. Zobaczcie tylko Miami, liczbę wydarzeń, które miały miejsce, wszystko, co musieliśmy robić, jak zajęci byliśmy ostatnio jako kierowcy wyścigowi. Słyszymy przy tym cały czas, że mistrzostwa mają urosnąć do 25 wyścigów, nawet 30 w przyszłości. I teraz, gdy panuje boom na Formułę 1, chcecie nas obejmować limitami?

- Ten pomysł jest skrajnie nielogiczny w tym momencie, nie ma żadnego sensu patrząc na to, w jakim miejscu znajduje się sport.

Negatywnie do nowej idei ograniczającej wydatki zespołów odniósł się i Sebastian Vettel. Czterokrotny czempion zasugerował przy tym własny pomysł, który idealnie wpisuje się w obecną postawę Niemca, chcącego walczyć o lepszy świat, choć - jak sam przyznał - wątpliwe, aby ktoś wziął jego ideę na poważnie.

- Myślę, że błędem byłoby wprowadzenie limitów płacowych z powodów, o których mówił Lewis. Interesującym jest, gdy prześledzisz, od kogo wyszedł ten pomysł.

- Rzecz jasna mamy teraz limity budżetowe, co popycha model w kierunku zarobków dla wszystkich zespołów. Może ekipy powinny być objęte limitem, który ustalałby pewne stałe zarobki dla nich, a wszystko, co wykraczałoby ponad to, trafiałoby do puli, z której pieniądze szłyby na robienie wielkich rzeczy i wywieranie pozytywnego wpływu. To wyłącznie sugestia, ale mogę już sobie wyobrazić, jaki będzie odzew, a temat zwyczajnie zniknie.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

- Ale czy nie jest to zabawny zbieg okoliczności, że pierwszy raz, kiedy zespoły są w stanie zarabiać ze ścigania się w Formule 1, pojawia się coś takiego jak limit płacowy? Tak sobie myślę, czy to nie jest zabawne?

Zabawne nie jest to jednak dla Toto Wolffa, który bardzo poważnie podszedł do sprawy limitów płacowych i uznał, że w tej materii powinno być coś zrobione, choć daleko mu od wielkiego propagatora idei ograniczenia pensji kierowców.

Austriak chciałby brać przykład z Amerykanów, którzy z tego rodzaju praktykami są już zaznajomieni od kilkunastu lat. Każda drużyna ma określony budżet - w przypadku NFL wynosi on w tym roku 208,2 miliona dolarów - w którym muszą się zmieścić kontrakty wszystkich zawodników.

Co jednak ciekawe, limit z każdym rokiem rośnie i tylko pomiędzy rokiem 2021 a 2022 ta różnica wyniosła 25,7 miliona dolarów. W tej konkretnej kwestii F1 nie będzie raczej chciała brać przykładu z działań podejmowanych przez amerykańskie ligi, natomiast niewykluczone, że na ogólnym działaniu ichniego systemu będą się wzorować, co poparłby właśnie szef Mercedesa.

- To dosyć kontrowersyjny temat - zaczął Toto Wolff. - Widzimy, że musimy się zmierzyć z trudną sytuacją, jaka panuje w Formule 1 ogólnie. Sport rozkwita i zarabia więcej pieniędzy, które rozdysponowuje pomiędzy zespołami. Ale mamy limit budżetowy. To 140 milionów, za które utrzymujemy 1000 ludzi. Nie byliśmy nawet stanie pokryć inflacji. W tej sytuacji rozmowy o 30-40 milionowym ograniczeniu pensji są nieadekwatne.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

- Kierowcy z pewnością wyrażą swoją opinię na ten temat. Pewnie jako zawodnik powiedziałbym to samo. Ale amerykańskie ligi, które są najlepszymi na świecie, przyjęły limity płacowe 15 lat temu i zadziałały one całkiem nieźle. Formuła 1 patrzy na to bez pomysłu na natychmiastowe rozwiązanie. Tak jak inne sporty powinniśmy pomyśleć, jak możemy zadziałać w zrównoważony sposób i stać się niezależni.

- W związku z tym pewnym jest, że to jeden z głównych obszarów [nad którymi będziemy pracować], bo nie możesz tak po prostu płacić 30, 40, 50 milionów kierowcy z topowej ekipy, gdy koszt reszty zespołu musi się zmieścić w 140 milionach.

- Kierowcy są wielkimi gwiazdami i zasługują na to, żeby być w czołówce najlepiej zarabiających sportowców. I są. My natomiast musimy znaleźć sposób na pozyskiwanie umów reklamowych, co stanowi 2/3, o ile nie więcej [zarobków sportowców] w amerykańskich drużynach. Kierowcy Formuły 1 głównie są opłacani bezpośrednio - zakończył, po czym został poparty przez Gunthera Steinera.

Nieco inne podejście zaserwował szef Scuderii Ferrari, Mattia Binotto, który choć przyznał, że coś powinno się w tej sprawie zrobić, mówił o tym bez entuzjazmu i stwierdził, że nie jest to akcja, z którą F1 powinna się szczególnie śpieszyć.

- To skomplikowane. Nie jestem pewien, czy w ogóle istnieje rozwiązanie tej sytuacji. Ale to nie tylko skomplikowane. To nawet nie jest pilne. Powodem, dla którego tak uważam, jest to, że limity płacowe kierowców wpłyną zaledwie na trzy, może cztery zespoły, ale nie więcej.

Kierowcy nie chcą wprowadzenia limitu wynagrodzeń

- Ekipy, które będzie to dotyczyć, mają już długoletnie kontrakty ze swoimi kierowcami. To nie jest coś, co musimy zrobić do przyszłego roku. Nie zrobimy tego przed sezonem 2026.

Jeśli wierzyć nieoficjalnym danym, to nawet samo Ferrari nie zostałoby ani trochę dotknięte limitami planowanymi przez F1. Sainz i Leclerc zarabiają łącznie 22 miliony, a więc Binotto i spółkę "stać" byłoby nawet na zatrudnienie trzeciego kierowcy i to niekoniecznie należącego do tych zarabiających w obecnej stawce najmniej.

Widmem ograniczeń przejąć mogliby się obecnie kierowcy jedynie trzech ekip - Red Bulla, Mercedesa i McLarena.