Charles Leclerc po GP Turcji może sobie nieco pluć w brodę. Co prawda kierowca Ferrari ma za sobą bardzo mocny weekend, ale w drugiej części wyścigu stracił szanse na zdobycie trzeciego miejsca.
Monakijczyk jako jeden z nielicznych zdecydował się na przeciągnięcie pierwszego stintu tak długo, by myśleć nawet o dojechaniu do mety bez zjazdu.
Ostatecznie zawodnik Scuderii zawitał do mechaników, jednak było to dopiero w trakcie 48. okrążenia, już po tym, gdy prowadzenie w wyścigu zabrał mu Valtteri Bottas. Jak sam zdradził, tak późna decyzja nie była winą błędów w postaci np. złej komunikacji pomiędzy nim i zespołem.
- W tamtej chwili miałem wszystkie informacje, które mogłyby mi się przydać. Gdy Valtteri zjechał do boksu, wiele razy pytałem o to, jakie czasy robił na nowych oponach.
- Przez pierwsze 5-6 okrążeń mieliśmy mniej więcej jego tempo. Dzięki temu wiedziałem, że moja decyzja nie jest ryzykowna. Cieszę się, że wszyscy byliśmy tak pewni tego wyboru.
Leclerc podkreślił również, że jego największą zmorą okazał się narastający po zmianie opon graining, który spowodował, że dopiero w końcówce wyścigu 23-latek złapał solidne tempo. Problemy z ziarnieniem raportował również Lewis Hamilton.
- To był trochę dziwny wyścig. Nowe przejściówki przez 6-7 okrążeń cierpiały na spory graining. Gdy już udało się przejść tę fazę [oczyścić opony], znowu złapałem mocne tempo - stąd takie różnice w nim.
- Niestety nie mieliśmy też najlepszych ustawień pod pogodę panującą w wyścigu, ale byłem zaskoczony naszym tempem i nie żałuję podjętej decyzji.
- Bolid był konkurencyjny. Nie możemy oczekiwać wiele więcej, zwłaszcza po pierwszym stincie, gdy udało się trzymać tempo Maxa. Pierwszy przejazd był naprawdę dobry i jestem ciekaw, jak mogłoby to wyglądać z innymi ustawieniami.