Charles Leclerc będzie musiał odbyć spotkanie z sędziami ws. wulgarnej wypowiedzi z konferencji prasowej po wyścigu F1 w Meksyku.

Monakijczyk to pierwszy kierowca, któremu takie słowo wymsknęło się po zamieszaniu z udziałem Maxa Verstappena w Singapurze. Przekleństwo zostało użyte w trakcie opisywania dość dużej przygody, przez którą na P2 wysunął się Lando Norris.

- Przez nadsterowność szarpnęło mną raz, ale poradziłem sobie, a potem rzuciło mną znów, z drugiej strony. Pomyślałem: "O k****!", ale na szczęście... - tłumaczył.

Zdanie nie zostało dokończone, bo do Leclerca doszło, co właśnie zrobił: - Oj, przepraszam! O nie, nie chcę dołączyć do Maxa! - dodał od razu z lekkim rozbawieniem.

Pomimo przeprosin i odbycia rozmowy z delegatem FIA ds. mediów jasne było, iż to nie koniec tej sprawy. Już na gorąco zapowiadano, że Federacja oceni, czy potrzebne jest spotkanie z sędziami. Początkowo porównywano to do zachowania kontroli wyścigu, która w trakcie zawodów patrzy, czy incydentem powinni zająć się sędziowie.

Kwestia ta przeciągnęła się jednak przez kilka dni przerwy między weekendami F1. Takie sytuacje zdarzają się czasem, a niedzielna wypowiedź to coś, na co ze względu na czas trudno zareagować od razu. Wezwanie zawodnika podczas kolejnej rundy nie jest więc niczym nadzwyczajnym, nawet jeśli niecierpliwość Maxa Verstappena sugeruje coś innego.

Leclerc stawi się u arbitrów już dziś o godzinie 21:45 czasu polskiego. Samo zaproszenie na rozmowę nie oznacza oczywiście, że przyznana zostanie identyczna jak w przypadku Verstappena kara lub w ogóle jakakolwiek sankcja. Natychmiastowe przeprosiny i zreflektowanie się powinny zostać wzięte pod uwagę.

Nałożenie dnia pracy społecznej na trzykrotnego mistrza miało posłużyć za przykład. Padło natomiast na niewłaściwą osobę, bowiem Max w zamian zgotował Federacji wizerunkową kąpiel w błocie. W następstwie tamtego protestu odbyły się rozmowy z kierowcami, ale jak do tej pory nie poznaliśmy ich pełnego stanowiska, choć było ono zapowiadane.