Kevin Magnussen wyjawił, jak nietypowa była jego droga powrotna do padoku po odpadnięciu z wyścigu w Sao Paulo.

Duńczyk ma za sobą słodko-gorzki weekend na torze Interlagos, który z pewnością zapamięta do końca życia. Jest to związane nie tylko z niespodziewanym pole position w piątkowych kwalifikacjach, ale też nieprzyjemnymi doświadczeniami z niedzieli, która nie była dla niego tak szczęśliwa.

Po kontakcie z Danielem Ricciardo, który został ukarany za to zajście, kierowca Haasa odpadł z rywalizacji już na pierwszym okrążeniu. Na miejscu zdarzenia pojawił się samochód medyczny, w którym nie było wystarczająco dużo miejsca, by zawieźć do alei zarówno poszkodowanego, jak i winnego całej sytuacji.

Podczas gdy Australijczykowi udało się wsiąść na tylne siedzenie i zaliczyć podwózkę do padoku, zaskakujący triumfator czasówki w Brazylii pozostał na torze bez alternatywnej drogi powrotnej. Spędził więc resztę zawodów za barierkami, oglądając jadące bolidy z bliska.

Po zakończeniu wyścigu K-Mag miał zostać zabrany do padoku, ale nie doczekał się nikogo, kto miałby go przetransportować. W związku z tym podjął samodzielną próbę powrotu, która okazała się prawdziwą misją przetrwania.

Opisując swoje niedzielne przeżycia z Kraju Kawy, 30-latek wyjawił, że był zmuszony przedzierać się przez strefy pełne kibiców, a dodatkową trudnością była słaba znajomość języka angielskiego u porządkowych. Całe zamieszanie było dla niego trochę niezrozumiałe.

Magnussen przeżył szalony powrót do padoku po GP Sao Paulo

- To było szalone doświadczenie. Nie wiem, jak do tego doszło, ale pomimo jazdy bolidem to [podróż do padoku] była najbardziej niebezpieczna rzecz, jaką zrobiłem w ten weekend! Z jakiegoś powodu nie mogłem zaliczyć przejażdżki powrotnej do garażu. Daniel wyrzucił mnie z wyścigu, a potem wskoczył do samochodu medycznego i pojechał w nim do alei.

- Zostałem na poboczu toru przez cały wyścig. Okej, to było do przeżycia. Próbowałem rozmawiać z marshallami, ale żaden z nich nie mówił ani trochę po angielsku. Po wyścigu czekałem chwilę, aż ktoś przyjdzie i mnie stamtąd zabierze. Tymczasem porządkowi zaczęli opuszczać to miejsce, a ja zastanawiałem się, co mam zrobić.

Magnussen przyznał, że próbował znaleźć ścieżkę, która zaprowadzi go z powrotem do alei serwisowej. W pewnym momencie napotkał jednak płot, a z pomocą przyszli inni porządkowi.

Zatrzymałem się przy ogrodzeniu, którego nie mogłem ominąć. Oczywiście mogłem przejść przez całą nitkę toru i udać się na linię mety, ale byli tam wszyscy fani. Wówczas niektórzy porządkowi zorientowali się, że mam problem, więc wycięli dziurę w płocie i puścili mnie przez nią.

- Marshalle dobrze się mną opiekowali wśród kibiców. Myślę, że mogło być gorzej. Cieszę się, że nie byłem w takiej sytuacji na Zandvoort jako Lewis Hamilton. To byłoby naprawdę szalone! - dodał z uśmiechem.

Zapytany, czy organizatorzy zeszłotygodniowego wyścigu zainteresowali się jego sytuacją, odparł: - Przeprosili, ale było to dość dziwne. Powinni byli do mnie po prostu podejść i zabrać mnie stamtąd. Czy to byłoby takie trudne? Całe zajście było surrealistyczne. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.