Max Verstappen ma za sobą długą i wyboistą drogę do zostania mistrzem świata. Chociaż brzmi to dość zabawnie, gdy mówimy o 24-latku, który został czwartym najmłodszym mistrzem w historii królowej motorsportu, o kierowcy z przychylnością Helmuta Marko, co samo w sobie też jest abstrakcyjne. Dopiero cofając się do początków Holendra w Formule 1, łatwiej jest zrozumieć, jak był postrzegany.
Klasyfikacja generalna: 1. miejsce
Punkty: 395.5
Najlepszy wynik: P1 (Emilia-Romania, Monako, Francja, Styria, Austria, Belgia, Holandia, USA, Meksyk, Abu Zabi)
Kwalifikacje: 20-2* vs Perez
* - licząc z Rosją, gdzie Max po prostu odpuścił czasówkę, mając pewną karę
Wyścigi: 19-3* vs Perez
* - wszystkie rundy, których nie ukończył Max
DNF: 3 razy
Nasza ocena: 9.05 (P1)
Gdybyśmy przenieśli się myślami chociażby do początku 2018 roku i utworzyli ranking najbardziej nielubianych kierowców, Max Verstappen i Lewis Hamilton odstawiliby stawkę równie mocno, jak zrobili to sportowo 3 lata później.
Max walczył z metką bardziej utalentowanego Pastora Maldonado. Na każdym kroku wytykano mu aroganckie wypowiedzi czy kolejne kolizje, w których brał udział, jak te z Sebastianem Vettelem w Chinach czy Danielem Ricciardo w Baku. W pewnym momencie liczono mu przecież, w ilu rundach z rzędu nabroił, na co nie reagował zbyt dobrze.
Z biegiem czasu, pomimo podobnej jazdy, incydentów było jednak coraz mniej, a zamiast nich kierowca Red Bulla do gabloty zaczął dodawać kolejne trofea za wygrane wyścigi. Do incydentów nadal dochodziło, jak w Brazylii 2018 czy Meksyku 2019, ale zamiast serii stały się one taką rzadkością, że aż zaskakiwały.
Dodatkowo stajnia z Milton Keynes z roku na rok zaczęła wystawiać coraz bardziej konkurencyjne maszyny, a Max stawał się naturalnym liderem ekipy napędzanej coraz lepszymi jednostkami Hondy. W konsekwencji został też najpoważniejszym kandydatem do zdetronizowania dominacji Lewisa Hamiltona.
Dzięki temu również znudzeni brakiem walki z przodu fani zaczęli coraz przychylniej spoglądać na niego. W ciągu kilku lat przerodził się z tego, który rujnował wyścigi sobie i innym, w ulubieńca kibiców i protagonistę. Tego, który ma pokonać ciemną stronę mocy.
Jesteś tak silny, jak silne jest twoje najsłabsze ogniwo
Max w swoich pierwszych latach uchodził za kierowcę piekielnie szybkiego, ale jego największym problemem było coś, co dzisiaj przerodził w swoją najmocniejszą stronę - głowa i bezkompromisowość. To był jeden z najpoważniejszych zarzutów. Był talentem, który nie kontrolował swojego talentu, czasem nawet siebie, chcąc pokazać każdemu, często niepotrzebnie, że jest najlepszy.
Czas jednak okazał się sprzymierzeńcem Verstappena, który przede wszystkim dojrzał, przemienił się i zaczął radzić sobie z co jakiś czas wracającymi do niego demonami. Najwyraźniej wziął sobie do serca cytat przytoczony w nagłówku i ze swoich wad stworzył zalety. Ale to nie tak, że stał się nagle grzecznym zawodnikiem, który czeka na okazję lub otwarcie drzwi przez rywala.
Wciąż nie bierze jeńców i wciska się w miejsca, o których nikt inny nawet by nie pomyślał. Może i czasem sprzyja mu przy tym szczęście, jak w Brazylii czy w drugiej szykanie na Monzy, ale nauczył się nad tym panować, nabrał doświadczenia i przede wszystkim do perfekcji opanował timing oraz czucie przestrzeni.
Dawny jeździec bez głowy teraz doskonale wie, na co może sobie pozwolić, jak złożyć sie w zakręt i jak wcisnąć się tak, aby jego rywal na tym stracił, a on sam nie poniósł specjalnych konsekwencji. Jego gierki na krawędzi są tak dopracowane, że chociaż wszyscy doskonale wiemy, jaki ma zamiar, brakuje nam na to namacalnych dowodów.
Zresztą nie tylko nam. Holender z każdym tygodniem sezonu 2021 przesuwał tę granicę coraz dalej, a FIA ze związanymi rękoma patrzyła na jego kolejne popisy. Verstappen kilkukrotnie bawił się z sędziami w kotka i myszkę. Za (prawie) każdym razem udawało mu się uciec spod topora, a na końcu wystawić w stronę sędziów język.
Oprócz tego wykorzystał broń Hamiltona w postaci bawienia się przepisami czy bycia mistrzem faulu (zapytajcie Rosberga) przeciwko Brytyjczykowi i nawet w takich detalach zawsze był krok przed nim, zmuszał go do innej jazdy. Trzeba jednak oddać, że szczególnie w końcówce jego rywal świetnie dostosował się do tak trudnych warunków gry.
Oczywiście nie ma tu pretensji do Maxa. Co więcej, należy go za to pochwalić, bo dał sobie kolejny argument w walce o mistrzostwo, a bierność sędziów wykorzystywał na swoją korzyść.
Zdarzało się, że wyglądało to kuriozalnie, jak chociażby w rozmowach z mediami po GP Arabii Saudyjskiej, kiedy mówił, że w Brazylii za podobny manewr nie dostał kary. Jednak jakkolwiek abstrakcyjne nie było to tłumaczenie, 24-latek miał w nim sporo racji. A jeśli nie racji, to na pewno sprytu, bo był w stanie interpretować fikołki i akrobacje oficjeli dokładnie tak, jak robili to oni sami.
Jego agresja, która początkowo często go gubiła, stała się jego sprzymierzeńcem. Debat o etyce takiej postawy nie brakowało, lecz ogólnie w oczach znacznie większego grona fanów Verstappen przestał być nieopierzonym dzieciakiem, a stał się ulubieńcem nawiązującym do old-schoolowych czasów Formuły 1, gdy bezkompromisowość była cechą pożądaną.
To jest najciekawsze w sytuacji Maxa. Został pokochany - choć tu i tam też znienawidzony - za dokładnie to samo, za co przez lata regularnie dostawał po łapach od wszystkich, innych kierowców czy kibiców. Po prostu to, co robił cały czas, zaczął robić lepiej, z większą dojrzałością i chłodną głową.
Ale Ty masz silną psychikę...
Temu, co Max trzyma pod kaskiem, trudno nie poświęcić osobnego fragmentu. Od początku sezonu wiele mówiło się o tym, że może nie dać rady psychicznie i prędzej czy później może wrócić jego stara, bardziej podatna na syndrom Pastora Maldonado wersja.
Gdy pojawiły się kosztowne niedociągnięcia w Bahrajnie, na Imoli, w Portugalii, podkreślano, że te małe rzeczy, te stracone przez niego niewielkie punkty i te wpadki zrobią różnicę na koniec sezonu.
Nawet Hamilton wielokrotnie wbijał szpilki w Holendra, podkreślając, że ma nad nim przewagę doświadczenia, jest lepiej ułożony mentalnie i wie, jak to jest walczyć pod presją, bo robił to wielokrotnie. W pierwszej w życiu tak poważnej walce miało to być niezwykle istotne.
Verstappen pokazał jednak prawie tak silną psychikę, jak krzyczący na kelnera w filmie „Chłopaki nie płaczą” Jarek Psikuta. Ówczesny pretendent niczym Michael Jordan wziął to personalnie i udowodnił, że w tym przypadku wiek nie ma znaczenia.
To on szczególnie w pierwszej połowie sezonu, wykorzystując przewagę samochodu i często lepszą pozycję na torze, nieustannie nakładał presję na Lewisa, wymuszał na nim odpuszczanie. Wtedy to Brytyjczyk popełniał więcej błędów, mniej lub bardziej kosztownych.
Trudno nie odnieść wrażenia, że zawodnik „puszek” wszedł do głowy siedmiokrotnego mistrza świata, który pod bezpośrednią presją często się gubił, zaliczając przegrane starty, wybierając gorsze pozycje, zostawiając tyle miejsca, ile Rosbergowi się nawet nie śniło.
Natomiast nawet gdy w ostatnich tygodniach Lewis wszedł do innej ligi, Verstappen potrafił go podgryzać, dojeżdżać na tyle blisko, aby Hamilton cały czas czuł jego oddech na swoich plecach. Nadal w niektórych momentach - zwłaszcza w kwalifikacjach - był w stanie nawet pokazywać swoją wyższość nad Brytyjczykiem.
Zestawienie błędów już było, ale tutaj nowy mistrz także wygrał wojnę nerwów. Nie przydarzyły mu się beznadziejne kwalifikacje na ulicach Monako, a pomyłka na kierownicy kosztowała go pół dziesiątej w czasówce na Zandvoort, a nie 18 czy 25 punktów w wyścigu. Gdy Juras krzyczał o kłopotach Hamiltona, Max bezwzględnie je wykorzystywał, a ze swoich potrafił się wykaraskać.
Tak naprawdę gdyby przegrał mistrzostwo z Hamiltonem, nikt nie miałby do niego większych pretensji. Po prostu do końca świata słuchalibyśmy o Baku i o Bottasie z Hungaro. Trudno wytykać coś komuś, kto prawie zawsze maksymalizował swoje szanse. Miejsca 1-2 za każdym razem, gdy nie było kontaktu. O niezmaksymalizowanie oskarżać można było go raz, ale o Silverstone będziemy się kłócić do końca świata.
Dawno nie było pojedynczego tak bliskiego perfekcji sezonu w wykonaniu któregoś z kierowców. A nie była to kampania jechania z przodu i machania do kibiców. Wiele z tych rund rozstrzygnęło się przy małych różnicach, trzymały w napięciu do końca. Mogły pójść w obie strony i odwrócić losy mistrzostw.
Dodatkowo przed sezonem niewiele wskazywało, że Red Bull może na dłuższą metę doczłapać do poziomu Mercedesa bądź stajnia z Brackley zaliczy taki regres z roku na rok. Dla kogoś, kto niczego nie wygrał, a kto miał być już od roku z hakiem gotowy, miał to być ogromny i niespodziewany sprawdzian. On jednak zdał go tak, jakby od kilku lat dostawał pytania bądź przygotowywał w tym czasie doskonałą ściągę.
Można Holendra, Red Bulla i całej otoczki wokół nich nie lubić. Można nie lubić agresji. Można mieć pretensje o Abu Zabi. Można po prostu woleć kogoś innego. Ale trudno zaprzeczyć, że do przejechania takiego sezonu i do zdania tak wielkiego egzaminu, jadąc przeciwko najbardziej utytułowanego kierowcy, trzeba mieć coś więcej.
Ewolucja Verstappena z nieopierzonego nastolatka w pana kierowcę jest jedną z najbardziej imponujących historii ostatnich lat. Z kogoś obijającego się o bandy i inne bolidy, z gościa wychodzącego przed kamery i naiwnie przyznającego się do jazdy z gazem w podłodze przy żółtych flagach, stał się do bólu skutecznym terminatorem.
Max wykorzystał pełnię swojego niebywałego potencjału w taki sposób, że po końcówce 2021 roku można pytać, czy nie jest to moment narodzin nowego dominatora. A to wszystko po pierwszej walce o tytuł, chwilę po tym, gdy Holender skończył 24 lata.