Lando Norris i Charles Leclerc nie przebierali w słowach ws. początku wyścigu, który był tym bardziej bolesny, że żaden z nich w żadnym stopniu nie ponosił winy za to, co się stało. Ostre i cierpkie słowa nie są chyba żadnym zaskoczeniem.

Grand Prix Węgier było szalone już od samego początku. Wszystko to przez kolizje, które miały miejsce na pierwszym zakręcie pierwszego okrążenia. Pochłonęły one Norrisa i Leclerca z McLarena i Ferrari, którzy tuż po starcie wydawali się mieć duże szanse nawet na podium.

Na ich nieszczęście te szanse zostały kompletnie zaprzepaszczone, a chyba najwłaściwszym opisem jest wpis Monakijczyka na Twitterze, porównujący sytuację na torze do gry w kręgle.

Kulami rzucali w nich odpowiednio Valtteri Bottas i Lance Stroll, którzy także zakończyli swój udział w wyścigu zaraz po wypadkach.

Pierwszym poszkodowanym w całej masakrze na Hungaroringu był młody kierowca z Księstwa, który po wyjściu z bolidu i zrozumieniu tego, co właśnie miało miejsce, opowiedział o swoich odczuciach po kontakcie z bolidem z osiemnastką na pokrywie silnika.

- Nie wiem, co powiedzieć. Mam na myśli, że w większości kolizji rozumiem, że potrafią być różne perspektywy patrzenia na dany incydent. Ale dzisiaj myślę, że sytuacja jest bardzo, bardzo przejrzysta. To był mój zakręt, a Lance po prostu we mnie wjechał w środku łuku, pojawiając się zupełnie znikąd.

- To wielce frustrujące, ponieważ wiedziałem, że dzisiaj mieliśmy szansę. Na początku poszło całkiem łatwo, żeby spróbować i zostać na mojej pozycji, a potem jechać dalej. Finisz w tym stylu jest gówniany - mówił 23-latek.

Zapytano go również o kwestie uszkodzeń po uderzeniu, które otrzymał od zielonego samochodu Astona Martina. Mistrz F2 z 2017 roku odpowiedział bardzo krótko.

- Były gigantyczne. Gdy dotarłem do punktu dohamowania do następnego zakrętu, zwyczajnie mnie obróciło i to by było na tyle.

- Jedyną rzeczą, którą widzę, jest to, że on był bardzo daleko, gdy nagle we mnie uderzył, tak bez powodu. Wielka szkoda - podsumował sfrustrowany Leclerc.

Wcale nie lepiej start wyglądał dla jego młodszego dwa lata kolegi. Wyścig Lando zakończył się zaledwie parę chwil później, a niezadowolenie wyrażane przez lidera teamu z Woking wcale nie jest mniejsze, szczególnie po jego fantastycznym starcie z szóstego pola.

- To był jeden z najlepszych startów, jakie wykonałem. Wdarłem się na trzecie miejsce, a potem zdarzył się mały kontakt w strefie dohamowania, który przyniósł wielkie konsekwencje. To wszystko dlatego, że hamujesz absolutnie na limicie, przyczepność jest niska, delikatnie zwiększysz prędkość i już jest po wszystkim - opowiadał Norris.

- Oczywiście Bottas przestrzelił punkt dohamowania i uderzył mnie, a potem ja byłem tylko pasażerem, wjeżdżając w Maxa. To wszystko jest do bani, ale ostatecznie nic nie mogę z tym zrobić. Swoją robotę wykonałem bardzo dobrze, to był świetny start i zrobiłem wszystko, co powinienem zrobić. Takim sposobem, bez żadnej winy po mojej stronie, nieszczęśliwie, rozmawiam z tobą.

Początkowo wydawało się, że pomimo kolizji z fińskim zawodnikiem Mercedesa streamer z Bristol pojedzie dalej. Z każdą minutą docierały do nas jednak coraz to gorsze wiadomości o stanie jego auta, a ostatecznie zespół był zmuszony zgłosić Michaelowi Masiemu, że start odbędzie się bez udziału bolidu z numerem 4.

- Początkowo to była tylko przebita opona. Oni oczywiście sprawdzili wszystko i zobaczyli ogromne uszkodzenia podłogi i innych elementów. Wzięliśmy auto do garażu, a gdy zdjęliśmy osłony, wszystko okazało się doszczętnie zniszczone.

- Próbowali, chłopcy zrobili co w ich mocy, aby to wszystko naprawić i przygotować. Próbowaliśmy ze wszystkich sił, ale zbyt wiele elementów było uszkodzonych, żebyśmy mogli kontynuować.

Na koniec w stronę Norrisa padło pytanie o winnego zdarzenia, które wykluczyło go z rywalizacji pod Budapesztem. Jak zdradził, otrzymał przeprosiny od Valtteriego Bottasa, ale na niewiele mu się one zdały.

- W tej kwestii chyba nie ma zbyt wiele do powiedzenia. To nie moja wina. On [Bottas] podszedł potem do mnie i przeprosił. Przeprosiny są fajne, ale nie zmienią rezultatów niczego. To było pierwsze okrążenie wyścigu, nikt nie powinien robić niczego głupiego, a oni to właśnie zrobili. Wszystko zrujnowali - zakończył sfrustrowany całą sytuacją Brytyjczyk.

A jak do swoich obfitych w bolesne skutki działań odnieśli się sami sprawcy?

- Ja… To po prostu wymagające warunki, dużo wydarzeń dookoła. To wstyd, że tutaj jestem, niestety. To naprawdę było trudne, było wyjątkowo ślisko i próbowałem ominąć samochody przede mną. To była katastrofa. To bardzo frustrujące - tłumaczył Kanadyjczyk z dawnego Racing Point.

Zespołowy kolega Lewisa Hamiltona był w swojej wypowiedzi dosyć zwięzły.

- Miałem słaby start. Pojawiło się buksowanie kół, straciłem pozycje, a potem - hamując do pierwszego zakrętu - znalazłem się na skrzyni biegów Lando i zblokowałem oponę. Byłem zbyt blisko, źle przekalkulowałem punkt dohamowania, zablokowałem oba koła i uderzyłem w niego. To był straszny bałagan ­- trafnie streścił przebieg swojego startu kierowca z numerem 77.