Czy publikowanie wrażeń z wydarzenia po kilku dniach, gdy wszyscy o nim zapomnieli, ma sens? Nie wiem, ale niekoniecznie się tym przejmuję. Znaczy… Dobra, macie mnie. Gdybym się nie przejmował, to zacząłbym od czegoś innego. Po prostu chciałem to puścić, a z drugiej strony wolałem pocelebrować wyjazd niczym byłe zespoły Alonso zdobycie 7. miejsca, niż robić na szybko i godzinami siedzieć przy komputerze. Co innego przy Instagramie, gdzie wrzucam same durnoty.
To może być tekst z mojego ulubionego gatunku, czyli o wszystkim i o niczym. Chyba nawet taki będzie tytuł. Kwestie sportowe w prezentacji Alpine były raczej małą kanapeczką wśród tego ogromnego dania, jakie zaserwowano. Był to jednak na tyle duży i nietypowy event, że szkoda byłoby mi go nie opisać. Szczególnie że polskie media na prezentacjach to raczej rzadkość, więc tym bardziej poczułem się jakoś tam zobowiązany.
Ale będąc szczerym, przyjechałem tutaj tak bardzo dla siebie, że bardziej się nie dało. Gdyby wszystko trwało dwie minuty, nie byłbym rozczarowany, bo nie taki był główny cel tej wizyty. Widzieliście pewnie po moich socialach, że byłem lekko sentymentalny, bo ten wypad jest takim małym podsumowaniem ostatnich pięciu lat, kiedy miałem okazję robić coś, czego kiedyś totalnie bym się nie spodziewał - wchodzić za kulisy Formuły 1. Czyli jednak plany pięcioletnie działają!
Spadło mi to z nieba w 2018 roku. Fart, który wziął się z… algorytmu, bo ten pokazał mi konkurs Williamsa. Do tego moje wątpliwej jakości poczucie humoru, które podkusiło mnie, by powiedzieć, że na pewno wygram. Wziąłem udział, zażartowałem i… zapomniałem. Któregoś dnia wpadł mail, na który zareagowałem w swoim stylu, czyli niezbyt kulturalnie wyrażając w myślach oburzenie tym, że wysyłają mi jakieś reklamy, a ja je przecież odznaczyłem. Dobrze, że go nie wywaliłem, tylko jednak sprawdziłem, bo były tam gratulacje za wygraną.
Szybka organizacja, bilety, hotele i oba te cele. Udało się, a na miejscu bajka - rozmowy m.in. z Robertem, Claire czy Paddym. Z perspektywy polskiego kibica nie można było nawet pomyśleć o czymś więcej. Do tego był to taki pierwszy kontakt z większym światem, może poza jedną szkolną wycieczką.
Było niesamowicie. Do tego stopnia, że po powrocie miałem coś w rodzaju kaca. I to wcale nie dlatego, że zespół sponsorowało wtedy Martini. Był to okres, w którym wiele rzeczy albo się u mnie zmieniło, albo miało mocno przekoziołkować. Doświadczenie czegoś takiego na zasadzie losu na loterii sprawiało, że trudniej było żyć normalnym życiem i przejmować się pierdołami w stylu tego, że jakiś wykładowca przejawiał zachowania z modnych wtedy memów o nosaczach.
Miałem nawet taką obawę, że nigdy nie przebiję tego wspomnienia. Bo to mógł być ten jeden raz, ten jeden kontakt. Zresztą dlatego tam poleciałem. Z myślą, że taka szansa może się już nie powtórzyć. Robiłem wtedy coś przy F1, pewnie, ale bycie w środku było tak odległe, że nieskorzystanie byłoby kryminałem. Ale na szczęście nakręciłem się tak bardzo, że dziś opisuję tamten wypad tylko jako pierwsze, a nie jedyne zbliżenie do tego światka.
Do samego Londynu chciałem wrócić. Raz, że bardzo mi się wtedy spodobał, a dwa - z sentymentu. Gdy przyszła informacja od Alpine i zobaczyłem miasto oraz datę, która wypadała na 5 lat i 1 dzień po, to w swojej głowie byłem już spakowany. I tak, dotarłem tu, a po tym przydługim wstępie mogę podzielić się wrażeniami już nie z 2018 roku, ale z 2023. I już bardziej sportowymi, czy też sportowo-widowiskowymi, a nie prywatnymi.
Przede wszystkim zespołowi należą się brawa za zrobienie czegoś tak dużego. To rzadkość i super widzieć, że da się wrócić do formatu hucznego otwierania sezonu, bo w poprzednich latach nie za bardzo było po co to robić, a potem na drodze i tak stanęła pandemia. Nie wiem tylko, czy jest to format atrakcyjny dla kibiców. Osoby na miejscu - które też były znudzone i albo po prostu nie uważały, albo starały się pomagać swoim redakcjom - są mimo wszystko w mniejszości. Widziałem sporo narzekania w internecie, chociaż samochód pokazano stosunkowo szybko. Możecie się wypowiedzieć.
Pewna doza nudy czy rzeczy, które niekoniecznie interesują wszystkich, są chyba jednak ceną, jaką trzeba zapłacić za takie wydarzenia. Znów, Was takie kwestie nie powinny obchodzić, ale widząc, jak to funkcjonowało od środka, jestem przekonany, że zorganizowano po prostu korporacyjny event dla wszystkich ważnych osób, VIPów i partnerów. Nie jestem za krytykowaniem tego, bo to tylko pokazuje, że sport rośnie i jest komu o tym mówić. Komuś, kto pewnie wyłoży jakąś sumkę.
Niezwykle natomiast rozbawiło mnie, gdy zobaczyłem, że Alan Permane i Pat Fry, ważne i duże nazwiska tego zespołu, oglądali całą prezentację na stojąco gdzieś tam na uboczu, mając po swojej prawej stronie z 10 vipowskich rzędów. Ta impreza nie była nawet dla nich, tylko dla interesów szeroko pojętej firmy. Gdyby nie chcieli zadowolić wielu ważnych ludzi i pokazać się jako świetne miejsce, które we wzorcowy sposób odhacza to, czego dzisiejszy świat wymaga od takich organizacji, po prostu wrzuciliby grafiki do internetu i au revoir.
W tym roku nie było tragedii z dużymi wydarzeniami, ale dla fanów liczą się takie pokazy jak Ferrari czy McLarena, a nie Red Bulla czy Alpine. Co z tego, że na miejscu są cuda na kiju, skoro wchodzi tam ułamek, ułameczek świata F1? Dlatego sądzę, że zespoły muszą znaleźć w tym balans. Super, że mają po co ściągać ludzi, wydawać pieniądze dla ich uciechy i w ogóle. Nie wiem tylko, czy trzeba zanudzać tych, których to nie obchodzi. W tym roku było przecież dużo głosów o tym, że launch season ogólnie zawiódł.
Też dlatego bardzo ciekawi mnie, czy ta wspaniała prezentacja Ferrari sprawi, że inne ekipy zmienią cokolwiek, by po prostu wygrać u kibiców. Raczej nie mi to oceniać i na pewno są ludzie, którzy kalkulują, ile wizerunkowo daje taki styl, a ile taki. Inna sprawa, że na pewno da się pogodzić korpointeresy z tym, by nie denerwować ludzi. Pokazanie auta i niewmawianie nam, że stare jest nowe, byłoby dobrym początkiem. Ale miałem nie pisać tekstu o Red Bullu, tylko o Alpine.
Ten event był dziwny. Nie umiem znaleźć lepszego określenia. Z jednej strony huczny, wielki i z pompą. Były bolidy, jeden nawet na suficie, poza tym Zidane, samochody drogowe, wystawione skrzydła, animacje, symulacje, kierownica F1, silnik i… pewnie nawet nie wszystko zauważyłem. Po prezentacji rozpoczęto natomiast gigantyczną imprezę. Bębenki pękały, alkohol lał się jak paliwo do Ferrari z 2019 roku. Jeśli ktoś chciał przeżyć melanż życia w światku F1, był to jego dzień, czy tam noc. No nic, tylko bić brawo, że chciało im się, że postarali się.
Z drugiej było niezwykle chaotycznie, przynajmniej z mojej perspektywy, czyli kogoś z wejściówką dla mediów. Chociaż na miejscu było tak ciemno, że równie dobrze mogłem udawać VIPa. Zespół przygotował całkiem ciekawy system dzielenia dziennikarzy na grupy, dał nam konkretne godziny, a potem opiekuna, który miał dopilnować, byśmy dostali kierowców. Gdyby nie padokowe doświadczenie, przez które wolałem trzymać się oficerów prasowych, zawodników zobaczyłbym... w telewizji, już podczas testów. Niektórzy mieli właśnie takiego pecha, bo trzymali się zmienionego tuż przed startem prezentacji systemu grup, ale nie wiedzieli, że ten nagle stał się nieaktualny.
To kolejna z tych rzeczy, która może nie mieć dla Was znaczenia, ale przekłada się na opinie osób będących na miejscu. A to właśnie one przekażą Wam wrażenia. To nie była żadna prowokacja, lecz kilka niedociągnięć się znalazło. Trochę szkoda chaotycznej organizacji, bo wyszedłem stamtąd z poczuciem małego niedosytu i niewykorzystanego potencjału, a jednocześnie z takim przeświadczeniem, że mam niezbyt mocne czy może nawet żadne prawo do czepiania się kogokolwiek, bo zrobili coś wielkiego. Dlatego uważam, że było dziwnie.
Zabrakło mi przede wszystkim jednej rzeczy, czyli takich luźnych, zakulisowych rozmów z zespołem. Cała reszta była, jaka była, czyli imponująca, ale trochę roztrzepana. Ważniejsi ludzie znikali szybko i byli raczej chowani, bo tłum miał potężne rozmiary, więc szczególnie kierowcy mieliby przy nim zwyczajnie przechlapane. Może i nadzieja na złapanie kogoś poza sesją była oderwana od rzeczywistości?
fot. Alpine
Natomiast same rozmowy z szefostwem i zawodnikami, te oficjalne, nie zawiodły. Matt Harman ma talent do ciekawego opowiadania o kwestiach technicznych i słuchało się go fenomenalnie. Czują się pewnie i raczej nie spodziewają się problemów porpoisingiem. W zeszłym roku nagle uznali, że dalsze odchudzanie bolidu nie miało finansowego sensu i woleli zrobić lżejszy już na ten. A523 ma być w większości nową konstrukcją i mieć lepszą niezawodność po stronie silnika.
Esteban Ocon powiedział nawet, że przy obecnym samochodzie ten zeszłoroczny wygląda jak zabawka, bo bolid zaczyna być rozwijany bardziej szczegółowo. Brzmiało to tak, jakby w pierwszym roku nowych przepisów szukano ogólnych koncepcji, a teraz wchodzono w coraz więcej detali. Matt dodawał, że jest jeszcze dużo potencjału rozwojowego, głównie w tylnej sekcji, a wielu rozwiązań rywali w innych obszarach raczej się spodziewali.
Zaskakujące były natomiast pytania o Astona. Myślałem, że będzie tu trochę szpileczek, bo przez Otmara, protesty z 2020 roku i odejście Fernando jest tu jakaś mała rywalizacja. I tak, Szafnauer wytknął im kopiowanie rozwiązań oraz to, że testem będzie zrobienie własnego projektu, ale nie odczułem mocniejszego podśmiewania się z ich zapowiedzi i optymizmu Alonso. Zresztą wrażenia z konferencji z przedstawicielami zielonych także były dość dobre i pokazywały, że może w końcu coś tam ruszy. Ale to zdanie może się źle zestarzeć, wiem o tym.
Tyle na teraz. Z czystego sentymentu do tego miejsca i wydarzeń, które opisałem we wstępie, zostaję tu do poniedziałku włącznie. Sezon już za moment, a przerwa zimowa jak zwykle miała mało wspólnego z brakiem obowiązków, więc kilka dni luzu mi nie zaszkodzi. Szczególnie w takich okolicznościach! Simply lovely.