Coraz więcej wskazuje na to, że losy Sergio Pereza w Red Bullu są przesądzone i wkrótce dowiemy się o zakończeniu jego przygody z Bykami, a może nawet z występami w F1.

Poniedziałek po GP Kataru przyniósł falę doniesień o przyszłości Meksykanina. Jeszcze w niedzielę Christian Horner udzielił bardzo dziwnych wypowiedzi (dostępne TUTAJ), w których wskazywał, że być może to sam Checo powinien postanowić opuścić ekipę. Było to sensowne, skoro w utrzymaniu posady bardzo pomógł mu jego mocny kontrakt.

Dziś uznaje się, że decyzja o zmianie składu na sezon 2025 mogła zostać już podjęta, a do ustalenia pozostały inne rzeczy wokół niej. Takie raporty można znaleźć w wielu dużych serwisach, np. PlanetF1, The Race, RN365 czy ESPN. Zastanawiające może być natomiast to, że nie ma w nich przesadnych szczegółów rozstania z Perezem. Brakuje nawet detali ws. tego, co zmieniło się od niedzielnych komentarzy Hornera.

Jak słyszymy, zmienić miało się w zasadzie nie tak dużo - jest to po prostu efekt zakulisowych, bardzo poważnych informacji o tym, iż klamka zapadła. Właśnie to rzuciło nowe światło na wypowiedzi szefa.

Wygląda więc na to, że Red Bull naprawdę - i publicznie - postawił kierowcę przed dokonaniem wyboru co do swoich dalszych losów. Nie chodzi tu jednak o możliwość utrzymania fotela wyścigowego - bo ten jest już rzekomo stracony - ale specyfikę zmiany w składzie.

Perez może mieć opcję na tzw. miękkie lądowanie. Polubowne rozwiązanie pozwoliłoby mu zachować twarz i utrzymać się jakoś przy Formule 1. Nie zostałby przecież otwarcie wyrzucony za bycie dramatycznie słabym, ale „dobrowolnie” udał się na przerwę. Dzięki temu pełniłby rolę kogoś w stylu Daniela Ricciardo z początku sezonu 2023.

Red Bullowi byłoby to na rękę. W takim scenariuszu zespół mógłby dokonać wymiany przy znacznie mniejszych kosztach. Kontrakt nie zostałby bowiem zerwany przez jedną stronę, ale zmodyfikowany za porozumieniem obu.

Oczywiście detale tej historii pozostają nieznane, ale z uwagi na sytuację kontraktową kluczem może być następny/ostatni ruch Pereza. Rozgrywka nie jest zakończona, ale z klocków układa się powoli napis "adios".

Kto zastąpi Pereza?

Przez pewien czas spekulowano, że następcą może być Franco Colapinto, który niespodziewanie wszedł w tym sezonie do Williamsa i zaliczył imponujący początek. Przemawiały za nim także narodowość i możliwość nawiązania ciekawych współprac sponsorskich.

Późniejszy dołek Argentyńczyka znacząco osłabił jego pozycję. Przyczyniły się do tego wypadki i pokazanie się jako ktoś niepewny oraz zdecydowanie za mało doświadczony. Za moment przełomowy przyjmuje się błąd z czasówki do GP Las Vegas, co przyznał sam menedżer Colapinto, Jamie Campbell-Walter, cytowany przez Motor Sport Magazine.

- Obecnie mamy długi kontrakt z Williamsem - mówił jeszcze przed GP Kataru. - Jest zainteresowanie i powiedziałbym, że przed kraksą w kwalifikacjach wszystko wyglądało dobrze.

- Ten wypadek to była jego wina i głupia sprawa. Presja w związku z niepewnością co do przyszłości jest czasem gorsza od tego, gdy zna się tę przyszłość. Nigdy nie wiesz, co zrobi kierowca pod presją.

Faworytem w tej chwili wydaje się być Liam Lawson, choć można uprościć to bardziej do tego, co nie przemawia za Yukim Tsunodą. Red Bull zwyczajnie nigdy nie traktował tej kandydatury aż tak poważnie. Co prawda prędkość Japończyka nie była nigdy podważana, ale kwestia temperamentu i poradzenia sobie z przodu zawsze stanowiła przeszkodę. Mimo tego, głównie ze względu na imponujący progres od 2021 roku i bycie całkiem pewną opcją w sezonie 2024, nie został skreślony, a nawet podniósł swoje notowania.

Lawson cieszy się ogólnie lepszą opinią wewnątrz, a do tego miał zaplusować nieuginaniem się w obliczu ataków ze strony Pereza czy Fernando Alonso. Byki mają nie wątpić w jego prędkość i oczekiwać, że wraz z nabyciem doświadczenia stanie się wystarczająco dobry.

Nowozelandczyk ma więc mocniejsze karty przed finałem sezonu, ale nie wyklucza się tu zwrotu akcji. Tsunoda jest z reguły bardzo skuteczny w Abu Zabi, a do tego ma przed sobą test w Red Bullu. Poza tym, a może przede wszystkim, stajnia z Milton Keynes jest po prostu trochę nieprzewidywalna w swoich tegorocznych działaniach.

Jeżeli Perez zwolni fotel w RBR, a awansowany zostanie któryś z kierowców drugiego zespołu, to promocji do F1 doczekać ma się Isack Hadjar. Bardzo lubiany przez Helmuta Marko Francuz przed finałem sezonu F2 utrzymuje się w grze o mistrzostwo i traci tylko 0,5 punktu do lidera, Gabriela Bortoleto, który ma już kontrakt na występy w królowej motorsportu w Sauberze.